Niewidomi piłkarze Śląska sami uzbierali pieniądze, by pojechać na MŚ. Wygrali je dzięki pomocy Majdana

Śląsk Wrocław został klubowym mistrzem świata w blind footballu, czyli piłce nożnej niewidomych. To największy sukces w historii tej drużyny. - Dziewięć lat temu zaczynaliśmy od zupełnych podstaw. Od zabawy w ciuciubabkę - mówi trener Lubomir Prask. - Profesjonalni sportowcy mogą brać z przykład z niewidomych zawodników. To niesamowici ludzie - dodaje Radosław Majdan, który bronił na tym mundialu wrocławskiej bramki.

Dziewięć lat temu nie mieli ani piłki z charakterystyczną grzechotką, ani czarnych gogli chroniących głowę i wyrównujących szanse. Bo w blind football grają zawodnicy z różnymi wadami: jedni nie widzą zupełnie nic, inni mają poczucie światłocienia, jeszcze inni widzą na jedno oko, albo nie dalej niż na pół metra. O bandach otaczających boisko nawet nie słyszeli. Nie znali dźwięcznego hiszpańskiego „voy” znaczącego „idę”. – Zaczynaliśmy od zabawy w ciuciubabkę. Później chodziło o to, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu na boisku. Jak to opanowaliśmy, zaczęliśmy grać. Wkładaliśmy piłkę w reklamówkę, żeby szeleściła i ustawialiśmy wolontariuszy przy ścianach sali gimnastycznej, żeby łapali zagubionych zawodników – opowiada trener Prask.

Uczniowie ograli mistrzów

Polski blind football narodził się w małej sali przy szkole dla niewidomych we Wrocławiu. Lubomir Prask był tam nauczycielem wuefu: uczył tańczyć, grać w warcaby czy szachy. Piłki nożnej dla niewidomych najpierw sam musiał się nauczyć. Pojechał z kilkoma trenerami do Niemiec na mecz Bundesligi. Tam to już wyglądało: wysoki poziom, piłki z grzechotkami, bandy, kilku trenerów w sztabie, fizjoterapeuci, transmisje w internecie i lokalnych telewizjach. Wtedy się tym zachłysnęli. Po dziewięciu latach ograli mistrzów Niemiec w półfinale mistrzostw świata w Bułgarii.

- Na mistrzostwa zaproszono najlepsze drużyny z całego świata. Ale nie wszystkie dojechały, bo impreza odbywała się pierwszy raz i nie każdy miał przewidziany budżet na wyjazd. Zabrakło na pewno mocnej drużyny z Casablanki, kilku z Włoch, Hiszpanii i Francji. IBSA (Międzynarodowa Federacja Sportu Niewidomych) nie firmowała tych mistrzostw, bo w drużynach były też osoby słabowidzące, a oni podpisują się pod imprezami tylko dla całkowicie niewidomych. Tak nam to tłumaczył jeden z przedstawicieli. Ale tak naprawdę chodziło o to, że klubowe mistrzostwa świata mogą stać się konkurencją dla ich imprez mistrzowskich, tworzonych dla reprezentacji – wyjaśnia Prask. – I myślę, że tak się stanie, bo organizacja była bardzo dobra: od meczów, po hotele, transport czy wyżywienie. Z roku na rok te mistrzostwa będą coraz popularniejsze – dodaje. 

To jednak nie znaczy, że w Bułgarii zabrakło mocnych drużyn. – Jakby ktoś nam przed turniejem powiedział, że zajmiemy trzecie miejsce i wrócimy z brązowymi medalami, to bralibyśmy to bez zastanowienia – opisuje trener Śląska Wrocław. Pierwsze dwa miejsca wydawały się zarezerwowane dla ZVEZDY Moskwa i SF BG blista Marburg. To drużyny z reprezentantami krajów, które w blind football są jedynymi z najlepszych. - Dla nich gra o mistrzostwo Europy czy świata to coś normalnego. Regularnie ocierają się o paraolimpiady – tłumaczy Prask.

Radosław Majdan obronił ich marzenia w półfinale

Śląsk w fazie grupowej pewnie wygrał z dopiero co zbudowaną drużyną z Bułgarii – 6:0, a bezbramkowym remisem z faworyzowanymi Rosjanami zapewnił sobie awans do półfinału. Żeby pokonać Niemców potrzebny był Radosław Majdan, który został namówiony na jeszcze jeden mundial w swojej karierze. Trenerzy Śląska Wrocław już od dawna szukali profesjonalnego bramkarza, który chciałby pomóc ich drużynie, ale też przyczyniłby się do promocji blind footballu. Regulamin tego nie zabrania, z tym zastrzeżeniem, że taki piłkarz od kilku lat musi być na emeryturze. Kiedyś z Niemcami trenował Jens Lehmann, a z Anglikami David Beckham. – Radek obronił nasze marzenia – barwnie opowiada o półfinale trener Śląska. W meczu było 0:0 i do wyłonienia finalisty potrzebne były rzuty karne. Dwa, nie pięć, jak w tradycyjnych meczach. I tego kluczowego Majdan obronił. Kluczowy był refleks, bo grzechocząca piłka jest mniejsza, cięższa i szybciej nabiera prędkości. A zawodnicy potrafią uderzyć bardzo mocno. 

Kto zostanie trenerem Bayernu? Jest nieoczywisty kandydat

Zobacz wideo

- Radek cały czas broni w reprezentacji artystów polskich, więc trenuje regularnie, jest w formie. Przez cały turniej nie wpuścił ani jednej bramki, bo gdy straciliśmy w finale, on już siedział na ławce. Prowadziliśmy 3:0 i chcieliśmy dać szansę wszystkim zmiennikom – mówi Prask. Bycie bramkarzem w blind footballu jest trudne. On jako jedyny z zawodników widzi, co dzieje się na boisku i musi o tym opowiadać reszcie. Malować słowem. Sterować obrońcami, jak na konsoli: ustawiać - w lewo, w prawo, mówić, gdzie jest piłka, co robi przeciwnik. Silną bronią mogą być wznowienia gry przez bramkarza. Dobrze wyrzucona piłka - tzn. nie za mocno i nie za słabo, by wprawić w ruch grzechotki, trochę jak w kręglach - może dotoczyć się aż pod bramkę rywala. – I to się udało. Radek w finale zaliczył asystę. Bardzo szybko nauczył się naszych taktycznych założeń, pomagał chłopakom w szatni, fajnie się wkomponował – ocenia Prask.

- Na początku nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że bramkarz może wyjść nie dalej niż około metra od swojej bramki. Bardzo mocno trzeba uważać, żeby nie przekroczyć wyznaczonej linii, bo skutkuje to rzutem karnym. Z kariery piłkarskiej przyzwyczajony byłem do skracania pola, a tutaj ta możliwość jest dość ograniczona. Ostatecznie ani razu nie popełniłem tego błędu, więc chyba udało mi się to opanować. Muszę też powiedzieć, że kierowanie drużyną nie jest łatwe. Trzeba bardzo zwięźle i szybko informować zawodników, gdzie się znajdują, po której stronie boiska jest piłka, kto jest w jej posiadaniu – tłumaczy Majdan dla oficjalnej strony Śląska Wrocław. - To niesamowici ludzie. Każdy z nich ma swoją niebanalną historię, każdy musiał walczyć nie tylko na boisku, ale i w codziennym życiu. Fantastyczne, że skierowali swoją energię na piłkę nożną. Można zaobserwować u nich wielkie zaangażowanie, ogromną radość. Kiedy weszliśmy do finału i ruszyli do mnie po obronionym karnym, zrobiło mi się niesamowicie przyjemnie, że mogę w tym uczestniczyć. Te wspólne dni tym bardziej związały mnie z nimi. Wspólne posiłki, odprawy, spotkania, żarty... Przypomniały mi się czasy kariery piłkarskiej, to wszystko wróciło. Niewątpliwie mam do nich olbrzymi szacunek za to, z jak wielką pasją podchodzą do piłki. Napisałem na swoim Instagramie, że mogą dawać przykład zawodowym sportowcom, jeśli chodzi o podejście do gry, walkę i chęć zwyciężania – dodał.

Piłkarze Śląska klubowymi mistrzami świata w blind footballu. U dołu Radosław MajdanPiłkarze Śląska klubowymi mistrzami świata w blind footballu. U dołu Radosław Majdan fot. Materiały prasowe

W finale było już znacznie łatwiej, bo kolejną niespodzianką w tym turnieju była porażka Rosjan z mołdawską drużyną Fenix Kisiniev w drugim półfinale, którą później wrocławianie pewnie ograli w finale 3:1. – Radość była ogromna. To nasz największy sukces w historii – mówi trener Śląska. – Na lotnisku witali nas przedstawiciele klubu, dyrekcja szkoły dla niewidomych, której absolwentami są nasi zawodnicy. Mieliśmy też w poniedziałek miłe chwile na stadionie Śląska w przerwie meczu z Wisłą Płock, gdy zostaliśmy uhonorowani na murawie – dodaje.

Pieniądze na mistrzostwa uzbierali sami

Drużyna, która wywalczyła klubowe mistrzostwo świata istnieje od dziewięciu lat. Śląskiem Wrocław jest od dopiero od kwietnia tego roku. Wcześniej występowała jako UKS Sprint Wrocław. – Wiele rzeczy się zmieniło. Choćby podejście do treningu: przybyło chęci. Naprawdę, dla zawodników takie ubieranie koszulki Śląska, któremu niektórzy od lat kibicowali, jest bardzo ważne. Mamy wsparcie kibiców. Z małego uczniowskiego klubu staliśmy się rozpoznawalną marką w Polsce i w Europie. Mamy więc to, czego zazdrościliśmy drużynom z Niemiec, które już od lat reprezentują Schalke czy Borussię Dortmund. U nas długo tego nie było, ścieżkę przetarli nam dopiero AMP-futbolowcy, których Legia przyjęła pod swoje skrzydła – mówi Prask.

- A z pieniędzmi jest lepiej? Bo zawsze wszyscy narzekaliście, że bardzo krucho i to was ogranicza – pytam. - Tutaj się akurat nic się nie zmieniło. Najkrócej mówiąc dla Śląska jesteśmy bezkosztową sekcją. Drużyna dalej funkcjonuje przy szkole, sami pozyskujemy środki, możemy liczyć na pomoc PEFRONU, Polskiego Związku Sportów Niepełnosprawnych "START" i Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego. Na stroje i treningi mamy. Na turnieje zbieramy sami, bo żadna z tych organizacji nie przewiduje pieniędzy na wyjazd zagraniczny. Wtedy walka idzie naprawdę o każde sto złotych. A musimy jeździć, żeby się rozwijać, bo w Polsce mamy tylko dwie drużyny. Nie możemy cały czas grać tylko między sobą – uśmiecha się trener Śląska. – Żeby pojechać na mistrzostwa do Bułgarii zrobiliśmy zbiórkę na Pomagam.pl, sprzedawaliśmy fanty, które udało nam się zebrać. Większość kwoty uzbieraliśmy, część dołożyliśmy od siebie i udało się pojechać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.