Jaki jest styl naszej reprezentacji? Bliżej nam do Łotwy lub Macedonii Północnej niż Austrii

Dwa mecze bez zwycięstwa podniosły debatę na temat stylu gry polskiej reprezentacji. Jej selekcjonerowi zarzuca się, że tego stylu kadra nie ma w ogóle i że swoją pracę wykonuje on tym samym niezbyt dobrze. Jednak każda drużyna wychodząca na boisko swój styl ma, mniej lub bardziej widowiskowy, ale można go scharakteryzować. Jaki jest więc styl naszej reprezentacji?
Zobacz wideo

Uwielbienie dla skrzydeł

W tych eliminacjach co czwarty atak Polaków jest kreowany środkiem pola. Nie są to liczby wyraźnie odstające od pozostałych drużyn, jednak w świetle ciągłego narzekania na brak skrzydłowych i przy stosunkowo klasowych zawodnikach dostępnych w środku pola taka dysproporcja zaskakuje. Nasze umiłowanie do gry flankami jest silniejsze niż zetknięcie z rzeczywistością, w której nie mamy kim tych flanek obsadzić. Owszem, nadal są tam momenty szarpnięć, parcie na zasadzie "przy odpowiedniej liczbie prób w końcu któraś się uda", ewentualnie upychanie tam najkreatywniejszego zawodnika, którego potem brakuje do rozegrania w środku pola. Przełożenie tego sposoby gry na liczby jest jeszcze bardziej brutalnie - według danych InStat Polacy nie strzelili w tych eliminacjach bramki po akcji lewym skrzydłem, a prawe przyniosło ich tylko dwie.

Nieumiejętność wykorzystania środka pola

W meczach polskiej reprezentacji częstym zjawiskiem jest większa liczba podań zagranych przez bocznych obrońców niż przez środkowych pomocników. Wynika to z prostego faktu - zawodnicy ze środka pola w momencie, gdy stoperzy usiłują wyprowadzić piłkę, są na tyle mało ruchliwi, że zablokowanie opcji podania do nich nie stanowi żadnego problemu. Owszem, jeden z defensywnych pomocników często schodzi głęboko, jednak w praktyce nie zapewnia on opcji podania dzięki któremu można by minąć choćby jednego rywala. On po prostu odbiera piłkę od stoperów, wyręczając ich z obowiązku rozprowadzania akcji. Nie posuwa to w żaden sposób ataku to przodu, a jedynie przenosi odpowiedzialność na innego zawodnika. Piłka nadal pozostaje na własnej połowie, a ponieważ stoperzy pozostają za jej linią, z efektywnego rozegrania tracimy dwóch zawodników.

Stoperzy tylko bronią

Tu widać jak na dłoni kolejny problem. Nasi stoperzy nie są w stanie pomóc w wyprowadzeniu akcji. Owszem, 95 procent celnych podań Michała Pazdana w meczu ze Słowenią to wynik świetny. Osiągnięty jednak przeciwko głęboko grającemu rywalowi dzięki podaniom kierowanym do najbliższego zawodnika. U Kamila Glika w starciu z agresywniej grającą Austrią dokładność zagrań spadła do 83 procent, przy nieznacznie tylko innym sposobie gry. Bardziej ryzykujący Jan Bednarek miał w poniedziałek ledwie 73 procent celnych podań, co wynikało po części z małej aktywności partnerów, którzy rzadko pokazywali mu się do gry, a po części z tego, że Austriacy byli świadomi, że z dwójki stoperów tylko on jest w stanie zagrać podanie zdobywające teren. Niestety, ale w czasach, gdy środkowi obrońcy są z racji faktu posiadania największej ilości przestrzeni niemal głównymi rozgrywającymi swoich drużyn, my na ich wykorzystanie w tym celu nie możemy sobie pozwolić. Stoper w Polsce pozostaje stoperem, jest to chyba jedyny kraj, gdzie nadal obowiązuje to określenie dla opisania na boisku roli środkowego obrońcy. I nie bez powodu.

Rozgrywają ci, co umieją (a jest ich niewielu)

Skoro nie wszyscy zawodnicy mogą brać udział w rozegraniu, z miejsca utrudnione jest wyprowadzanie piłki dla pozostałych zawodników. Swoimi działaniami muszą oni nadrabiać nieporadność w tej materii swoich kolegów z drużyny. W ten sposób Lewandowski gra nie tylko w ataku, ale i nierzadko jest widoczny w środku pola, albo i na własnej połowie. Zieliński nawet jeśli jest wystawiany na skrzydle gra tam tylko teoretycznie, bo musi łatać dziury w środku pola. Krychowiak zwykle wyręcza środkowych obrońców i wycofuje się w ich pobliże, co te dziury tylko pogłębia. Choć wydawać by się mogło, że "na papierze" ustawienie Polaków na mecz z Austrią w środku pola jest optymalne i wystawiając kwartet Lewandowski - Zieliński - Krychowiak, Bielik desygnujemy wszystko co mamy najlepsze jeśli idzie o operowanie piłką. Tak się jednak nie zadziało. Przy małej aktywności i pokazywaniu się skrzydłowych, zawodnicy z centrum musieli krążyć we wszystkich kierunkach, a przy tym z uwagi na to, że do zablokowania wyprowadzania piłki przez naszych obrońców wystarczały naprawdę proste środki, musieli cofać się głęboko na własną połowę, przez co traciliśmy przewagę w środku pola.

Chwała dla turbo

Kamil Grosicki niezaprzeczalnie umie "szarpnąć". Krzysztof Piątek bez wątpienia potrafi wykończyć akcję. Z punktu widzenia meczu potrafią przeprowadzić kluczowe akcje i tak naprawdę nigdy nie wiadomo kiedy to nastąpi. Przez 89 minut gry są w stanie razić nieporadnością, a nagle w tej ostatniej pierwszy z nich minie na pełnej prędkości trzech rywali, a drugi idealnie wykończy. Kłopot tkwi jednak w tych pozostałych 89 minutach, kiedy w praktyce do wyprowadzania akcji polski zespół miewa dwóch zawodników mniej. Dla Krzysztofa Piątka granica 20 podań na mecz jest często nie do przekroczenia, a w meczu z Austrią niebezpiecznie zbliżył się do niej Grosicki. Gra nie może być składna, kiedy niektórzy zawodnicy są w niej mało aktywni. Problem jest podobny jak przy stoperach. W czasach, kiedy zawodnicy muszą łączyć ze sobą umiejętność gry indywidualnej i zespołowej, u nas w kadrze czołowymi zawodnikami pozostają zawodnicy do bólu jednowymiarowi. Wiadomym jest, że Grosicki nagle nie zacznie brać udziału w oszałamiających kombinacjach, ani nawet pamiętać o tym, że trzeba zwolnić miejsce dla obiegającego go bocznego obrońcy. Analogicznie Piątek nie zacznie schodzić w głąb pola i pomagać w rozprowadzeniu akcji. Jest świetny w tym, w czym się specjalizuje, ale na poziomie reprezentacyjnym nie ma zawodników, którzy czarną robotę wykonaliby za niego. Co być może jeszcze gorsze, z powodu tych rzadkich, widowiskowych momentów są to zawodnicy częściej bardziej chwaleni, niż gracze pracujący przez cały mecz nad rozegraniem piłki.

Indywidualności

Skoro jest tak źle, to dlaczego Polska jest liderem grupy? Ponieważ ma zawodników, którzy nawet bez wsparcia reszty zespołu są w stanie przesądzić o losach spotkania. W dużej części to od ich dyspozycji zależy, czy mecz zakończy się korzystnym wynikiem. Polacy bardzo niecelnie grają podania prostopadłe (jeden z najniższych wyników w całych eliminacjach), tyle samo goli z gry co Polacy zdobyła Albania i Luksemburg, a wyprzedza nas Kosowo, Kazachstan i Macedonia Północna. Mało tego, wyłączając mecz z Izraelem nasi reprezentanci z akcji pokonali bramkarza rywali tylko raz. Z uwagi na brak możliwości rozprowadzenia ataku podaniami, konieczne są indywidualne szarpnięcia. Najlepsza akcja Polaków w meczu z Łotwą? Solowy atak Lewandowskiego. Liczba dryblingów na mecz? Zieliński jest wśród 10 najlepszych zawodników eliminacji. Pojedynki w ataku? Lewandowski czwarty. Pojedynki w obronie? Krychowiak trzeci. Za to jeśli idzie o liczbę stworzonych szans w stawce 55 drużyn jesteśmy na 40. miejscu, mimo grania w niezbyt wymagającej grupie. Zbyt często wynik reprezentacji Polski zależy nie od jej gry jako kolektywu, ale od tego, co pokażą jej liderzy.

Siła woli

Inny element gry kadry jest widoczny już od czasów Adama Nawałki. Polacy mianowicie wygrywają mecze siłą woli. Można sobie przypomnieć jak Lewandowski wyrównywał w doliczonym czasie gry ze Szkocją. Nie był to efekt składnej akcji, ale dobicia piłki do bramki nie tyle umiejętnościami, co ze wsparciem czynnika wolicjonalnego. Czy gol Piątka z Północną Macedonią różnił się jakoś znacząco, pomijając jeszcze bardziej absurdalne okoliczności strzelenia go? Czy Glik podwyższając wynik z Łotwą nie wygrał po prostu współczesnego odpowiednika antycznej bitwy w polu karnym? Nawet gol z Austrią to wynik tego, że Piątek był po prostu najprzytomniejszy w polu karnym. Cechą wspólną tych akcji była większa determinacja Polaków w kluczowych sytuacjach. I nie tylko w nich. Częściej od Polaków fauluje tylko Łotwa i Andora, a i pod względem liczby wygranych pojedynków do ścisłej czołówki nam dużo nie brakuje.

Niski pressing

Pojęcie to obrosło kultem, a po meczu z Austrią ożyło na nowo. Ciężko stwierdzić, na ile była to gra kontrolowana, a na ile do tak głębokiej defensywy zepchnęła nas dobrze operująca piłką reprezentacja rywali. Bardziej niż fakt używania tej formy gry defensywnej martwi jednak to, że nie wiążą się z nią sensowne sposoby na wyprowadzenie akcji. Odzyskanie piłki głęboko, przy wyciągniętym z własnej połowy rywalu, mogłoby posłużyć za doskonały materiał do kontry. Częściej jednak takiej grze towarzyszą bardziej wybicia, a o skutecznym zapewnieniu opcji rozegrania nie ma nawet co marzyć. W ten sposób znajdujemy się między młotem a kowadłem: odzyskać piłki wysoko nie potrafimy, a odzyskując ją głęboko nie jesteśmy w stanie wyprowadzić akcji. Nawet jednak przy atakowaniu prostymi środkami, gra z kontry pozostaje naszym największym autem. Ale największym dlatego, że w ataku pozycyjnym nie mamy zupełnie nic do powiedzenia. Przez całe eliminacje zdobyliśmy z niego jedną bramkę. Dla porównania pięć krajów strzeliło takich goli ponad 10, a gorsi w tej statystyce od nas są tylko Bułgaria, Liechtenstein, Łotwa, Andora, San Marino i Gibraltar.

Jaki jest więc styl polskiej reprezentacji:

  • Oparty na grze skrzydłami
  • Pełen gry indywidualnej
  • Z dużymi problemami przy rozprowadzeniu ataku pozycyjnego
  • Z zawodnikami-zadaniowcami, a z małą liczbą graczy uniwersalnych
  • Dość skuteczny przy kontrowaniu i przy stałych fragmentach
  • Nie stroniący od starć fizycznych i walki o piłkę
  • Z pressingiem opartym na kompaktowym ustawieniu, a nie na doskokach

Na podstawie obrazu samego stylu maluje nam się zespół o klasie piłkarskiej znacznie bliższej Łotwie czy Północnej Macedonii, niż Austrii. A nawet i naszej własnej reprezentacji z połowy lat 90., gdy Dariusz Szpakowski grobowym głosem oznajmiał: "Musimy grać atakiem pozycyjnym, czego nigdy nie lubiliśmy". Od tamtych mrocznych czasów odróżnia nas to, że mamy dziś lepszych piłkarzy. Ale i ich czas przeminie. A lata 90. sprawiają wrażenie, jakby po przerwach na kadencję Beenhakkera i Nawałki trzymały się bardzo dobrze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.