Sportowcy nieświadomie zostają dopingowiczami. Wpadają na makowcu, herbacie i kurczaku

Ci, którzy nieświadomie przyjmowali doping są w mniejszości. Nie znaczy to jednak, że opowieści o zanieczyszczonych odżywkach, skażonym jedzeniu czy lekach na katar są tylko wymówkami. Skoro test antydopingowy może być pozytywny po spożyciu makowca, zjedzeniu meksykańskiej wołowiny, czy połknięciu witaminy C lub napiciu się wody z kranu, to czasem warto w głos sportowców się wsłuchać.

- Jestem czysty, nigdy niczego nie brałem. Nawet nie wiem, co to jest doping - mówił w 2009 roku Jakub Wawrzyniak. - Nie zrobiłem niczego złego. Nie popełniłem żadnego błędu - dziwił się trzy lata temu Konrad Bukowiecki. - Nie wiem, dlaczego mi nie wierzyli, mimo że przedstawiłem dowody - tłumaczył mediom Paolo Guerrero. Co powiedziałoby stu dziewięciu młodych piłkarzy z wykrytym u nich clenbuterolem podczas mistrzostw świata w Meksyku można się już tylko domyślać. FIFA sama dość szybko zbadała ich sprawę pod kątem spożytych pokarmów. Guerrero wpadł po tym, jak rzekomo pił tradycyjną peruwiańską herbatę. Wawrzyniak poległ na preparacie pomagającym schudnąć, Bukowiecki na odżywce, Justyna Kowalczyk na maści na zapalenie ścięgna. Paweł Juraszek miał problem przez lek na katar. Polskich sportowców szykujących się na niedawne igrzyska, poproszono o niejedzenie makowca. Dwa lata wcześniej dwóm z nich mógł on poważnie zaszkodzić. Popsuć nie zdrowie, a karierę.

Nowym szefem Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) został wybrany Witold Bańka. Z ministrem rozmawiał Paweł Wilkowicz:

Zobacz wideo

Czerwona lampka, czyli suplementy

Sportowcowi, który stroni od świadomego dopingu zdecydowanie najłatwiej wpaść na suplementach diety. Według różnych badań i różnej ich metodologii sięga po nie od 40 do 70 proc. sportowców (dane za “International Journal of Sport Nutrition”, choć w tym samym wydawnictwie zaznaczono, że przy sportowej elicie mogą korzystać z nich wszyscy). Jednocześnie to samo źródło wskazuje, że od 10 do 15 proc. tych suplementów zawiera zabronione w przepisach substancje. Problem z odpowiedzialnym korzystaniem z odżywek odzwierciedlają zreszta same rezultaty testów antydopingowych. W 2012 roku w Wielkiej Brytanii 44 proc. pozytywnych wyników powiązanych było właśnie z suplementami. W Polsce w tym czasie było to nieco ponad 30 proc.

Chociaż za to co jest w organizmie zwykle odpowiedzialność ponosi sportowiec, to jednak każdy przypadek traktowany jest indywidualnie. Ewentualna kara zależy bowiem od okoliczności, premedytacji, ale też jest uznaniowa i wynika z tego kto wydaje wyrok. Nawet jeśli opis zdarzeń jest niemal identyczny. Przypadek Jakuba Wawrzyniaka był w Polsce głośny. 

O winie ówczesnego piłkarza Panathinaikosu orzekały greckie i międzynarodowe wymiary dyscyplinarne. Polaka zawieszono najpierw na trzy miesiące, potem na dwa lata, następnie karę złagodzono do 12 miesięcy, a ostatecznie Trybunał Arbitrażowy zmniejszył ją do trzech miesięcy. Przypomnijmy, że u obrońcy wykryto metyloheksanaminę. Tą samą substancję stwierdzono w podobnym czasie u pięciu jamajskich biegaczy (Blake, Fothergill, Spence, Anderson, Brooks). Badająca sprawę rodzima federacja oczyściła ich z dopingowych zarzutów. Dopiero po interwencji IAAF i WADY wycofano ich z MŚ w Berlinie (być może tylko profilaktycznie). Metyloheksanaminy w 2009 roku nie było na liście substancji zakazanych.

Wspomniana lista ma jednak charakter otwarty. W domyśle zawiera wszelkie pochodne od specyfików już znanych i nowe środki, które mogą poprawiać wyniki sportowe. Substancja spożyta przez Wawrzyniaka i jamajskich biegaczy była podobna do tuaminoheptanu, który na zakazanej liscie był. Zresztą nie tylko im specyfik przysporzył problemów. Na odżywkach dla sportowców oprócz nazw zbliżonych do metyloheksanaminy później opisywano go jako DMAA, Geranaminę, ekstrakt z Geranium czy wyciąg z olejku kwiatowego (bodziszka). Przez dwa kolejne lata dopingowe wpadki w wyniku tego specyfiku miało około 100 sportowców. 

Czego oczy nie widzą...

Wyglądało to trochę tak, jakby niektóre firmy produkujące odżywki, chciały uspokoić klientów czytających etykiety i używały różnych nazw dla zakazanej substancji. Czasem dodawały dla spokoju własnego sumienia, że produkt “może zawierać inne niewymienione w składzie substancje”. W innych przypadkach odżywki były po prostu zanieczyszczone. Skoro badania niemieckiej witaminy C w tabletkach wykazały obecność niedeklarowanego na etykiecie metandienonu, a w magnezie stwierdziły stanozolol, to czemu dziwić się, że i sportowcy problemów z suplementami mieli sporo. 

Podobny do Wawrzyniaka był przypadek Konrada Bukowieckiego. U niego wykryto higenaminę. Z nazwy nie widnieje na liście zabronionych substancji, ale wpisana jest tam cała grupa beta-2 mimetyków do których specyfik się zalicza. Zresztą Bukowiecki kupując odżywkę (znanej i sprawdzonej wcześniej firmy) nie miał szans owej higenaminy na puszcze zobaczyć. Skład preparatu o niej nie informował. Obecność w produkcie potwierdziły dopiero badania laboratoryjne. Na pudełku był za to napis “doping free”. Bukowiecki walczył o sprawiedliwość kilka miesięcy. Ostatecznie wygrał i zamiast zawieszenia dostał tylko publiczną naganę. Stracił jednak złoto mistrzostw świata juniorów w Bydgoszczy, bo tego wyniku przy obecności w organizmie zakazanej substancji nie zaliczono. Kulomiot wziął się też za wymierzanie sprawiedliwości producentowi suplementu.

Podobnie zakończył się przypadek higenaminy i piłkarza Liverpoolu. Mamadou Sakho najpierw dostał miesiąc zawieszenia, ale w trakcie wyjaśniania sprawy i uznaniu jego nieumyślności wszystkie zarzuty o stosowanie dopingu cofnięto. Francuz stracił jednak finał Ligi Europy i nie pojechał na Euro 2016. 

Na katar najbezpieczniejsza jest chusteczka

Obok problemów z odżywkami można dodać jeszcze te z lekami, choć na tym polu sportowcy wydają się być teraz bardziej wyczuleni. Wiedzą, że w przypadku choroby mogą pozwolić sobie góra na aspirynę (od sprawdzonego producenta). Co do innych leków lepiej skonsultować się z lekarzem.

Justyna Kowalczyk w 2005 roku została zdyskwalifikowana na 2 lata. W jej organizmie wykryto zabroniony deksametazon. Jak finalnie ustalono znajdował się w preparacie, który stosowała na zapalenie ścięgna. Polka nie zdawała sobie z tego sprawy, nie pytała się o to lekarza, bo PZN takiego wówczas nie miał. Gdyby zgłosiła FIS, że bierze ten lek mogłaby ominąć przykrą sytuację. W wyniku odwołania karę skrócono do 6 miesięcy. To było dawno. Potem mistrzyni olimpijska sygnalizowała, że wpadła w paranoję sprawdzania składu leków.

Dość zaskakujący był natomiast tegoroczny przypadek rekordzisty Polski na 50 metrów Pawła Juraszka. W organizmie pływaka o 13 proc. przekroczona była dozwolona dawka pseudoefedryny. Sportowiec przyznał, że wziął lek na katar. Być może użył go trochę za dużo, a może zaaplikował tyle ile mógł, ale inaczej zareagował na niego organizm? Odwołanie Juraszka do Polskiej Agencji Antydopingowej rozstrzygnięto pozytywnie. Zalecono większą ostrożność.

Chińskie kurczaki i meksykańska wołowina

Na nieświadomy doping narażeni są nie tylko ci, co stosują odżywki, biorą leki, ale też… jedzą.

Podczas piłkarskich MŚ U-17 w 2011 roku pozytywne testy antydopingowe wyszły stu dziewięciu zawodnikom. Ponad połowie, bo na turnieju było ich dwustu ośmiu. FIFA już wcześniej miała podejrzenia, że w Meksyku coś może być nie tak, bo podobne wyniki miało 5 piłkarzy z seniorskiej drużyny tego kraju. U wszystkich wykryto clenbuterol (spala tłuszcz, zwiększa masę mięśniową). Jeśli chodzi o imprezę młodych piłkarzy to obecność tego specyfiku stwierdzono wśród graczy dziewiętnastu  z dwudziestu czterech drużyn.

FIFA pobrała próbki jedzenia z hoteli, w których stacjonowały reprezentacje. W 30 proc. zbadanego mięsa stwierdzono niedozwolony tucznik dla zwierząt (właśnie clenbuterol). Alarm wszczął tamtejszy minister zdrowia, a sportowcy musieli przerzucić się na warzywa i ryby. 

Dodajmy, że z tą samą substancją problem miał też m.in Alberto Contador i Adam Seroczyński. Kolarz wyjaśniał, że to efekt spożycia wołowiny. Z kolei zjedzeniem skażonego drobiu tłumaczył się po igrzyskach w Pekinie polski kajakarz. Temu pierwszemu dużej wiary nikt nie dawał. Z hiszpańskim mięsem problemów nie odnotowywano. Hiszpan dostał dwuletnią dyskwalifikację. Na mięsne produkty z Meksyku i Chin wielokrotnie zwracały natomiast uwagę choćby media (niemiecka prasa m.in przed MŚ U-17). W tym kontekście ciekawszy jest przypadek Seroczyńskiego. Swoją dwuletnią dyskwalifikację dostał za śladowe ilości substancji wykrytej w jego organizmie podczas IO w Pekinie. Zarzekał się, że nic nie brał, że z rzeczy podejrzanych spożywał tylko kurczaki. Czy Polak miał pecha, że na clenbuterolu nie złapano wtedy większej liczby sportowców? Ten argument przytaczała wtedy WADA. Tyle, że innych też złapano, ale niewiele z tym zrobiono. W 2017 roku ARD ujawniła, że MKOl i WADA wyciszyły sprawę śladowych ilości clenbuterolu wykrytego u jamajskich sprinterów po ponownym przebadaniu próbek pobranych podczas igrzysk w Pekinie. 

Makowe święta testom nie sprzyjają

Kolejną dopingową niespodziankę można zaliczyć po... makowcu. Ponieważ w Polsce mak to dość popularny składnik szczególnie świątecznych dań sprawa nie jest błaha.

Przed igrzyskami w Rio de Janeiro dwóch sportowców mogło “pochwalić się” pozytywnymi wynikami testów związanymi z nadużywaniem makowca. Jak dość powszechnie wiadomo mak zawiera morfinę. Uzyskuje się ją z łodygi tej rośliny. Chociaż same nasiona potrzebne do produkcji makowca czy kutii nie zawierają morfiny, to śladowe ilości mleczka (opium) mogą osadzać się na ich powierzchni. Dla czułych antydopingowe testów może to wystarczyć. To dlatego choćby przed wylotem na ZIO Pjongczang 2018 w komunikacie Polskiej Agencji Antydopingowej w jednym z zaleceń dla zawodników czytaliśmy:

Prosimy o niespożywanie produktów zawierających mak (makowiec, tort makowy, bułki z makiem itp.), ponieważ może to prowadzić do uzyskania pozytywnego wyniku badań antydopingowych na obecność morfiny.

Lekarze pomagający sportowcom wyczuleni są też na choćby poświąteczną zgagę. Część z leków dostępnych na rynku bez recepty zawiera ranitydynę. Palenie w przełyku łagodzi ona znakomicie, ale jej metabolity przypominają pod względem budowy amfetaminę, więc kolejny problem na testach gotowy.

Kokainowa herbata

Przed mistrzostwami świata w Rosji (prawdopodobnie) przez herbatę poległ Paolo Guerrero. U legendy peruwiańskiej piłki i byłego zawodnika Bayernu Monachium testy antydopingowe wykazały obecność głównego metabolitu kokainy. Napastnik nie poleciał na mundial, bo ostatecznie został zawieszony na 14 miesięcy (najpierw dostał rok, a po odwołaniu kara została skrócona o połowę, lecz TAS ponownie wydłużył ją do 14 miesięcy).

Różne podejście do winy zawodnika było spowodowane tym, że ten zarzekał się, iż spożywał jedynie liście koki, gdy gorzej się poczuł. Mówił, że zalewał je wrzątkiem. W Peru czy Boliwi to tradycja. Liście koki dodaje się do zup, potraw, żuje, czy pije jako herbatę, niezależnie od samopoczucia. Liście same w sobie nie są narkotykiem, jednak w zależności od miejsca i wysokości upraw, mogą  zawierać pewien procent kokainy (od 0,1 do 1,2 procenta). Mieszkańcy Ameryki Południowej i rodacy Guerrero na wyrok kręcili głową z niedowierzania, ale piłkarz zapłacił karę finansową (ponad 11 tys. funtów z kosztami procesu ze Światową Agencja Antydopingową włącznie) i od futbolu przymusowo odpoczął. 

W Ameryce Północnej (USA) opisano natomiast przypadek nieświadomego dopingu spowodowanego wypiciem przez sportowca zanieczyszczonej diuretykami wody w kranie. To tylko wzmacnia tezę, że do wielu przypadków pozytywnych wyników testów warto podchodzić wnikliwiej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.