Jakub Piotrowski: Zdarzało mi się wstawać w środku nocy i myśleć o tym, że nie gram. A przecież to chore, powinienem mieć więcej luzu [WYWIAD]

- Miałem moment zwątpienia, ale w mojej sytuacji chyba każdy by go miał. Zadawałem sobie pytania: po co ja to wszystko robię? Nie były to łatwe chwile, ale najważniejsze jest, by szybko wrócić do pracy i zmienić myślenie. Mnie to się udało - w wywiadzie dla Sport.pl mówi pomocnik KRC Genk i młodzieżowej reprezentacji Polski, Jakub Piotrowski.
Zobacz wideo

Jakub Piotrowski był jednym z odkryć poprzedniego sezonu ekstraklasy. Po dobrym roku w Pogoni Szczecin 21-letni pomocnik latem odszedł do KRC Genk. Wg nieoficjalnych informacji Belgowie zapłacili za zawodnika około dwóch mln euro. Początki Piotrowskiego w nowej lidze nie należą do najłatwiejszych. W obecnym sezonie piłkarz wystąpił w zaledwie 11 meczach, w których zdobył jedną bramkę i zanotował trzy asysty.

Dwa tygodnie temu, tuż przed przerwą na spotkania reprezentacji narodowych, Piotrowski wreszcie znalazł się w podstawowym składzie na mecz z Zulte Waregem (3:3). W lidze to pierwszy taki przypadek od 28 października.

Konrad Ferszter: Jesteś osobą cierpliwą?

Jakub Piotrowski: Dzięki ostatnim miesiącom spędzonym w Genku mogę powiedzieć, że tak. Ostatnio zagrałem w dwóch ostatnich meczach, więc widzę, że cierpliwość zaczyna się opłacać.

Wcześniej miałeś z nią problemy?

- Trudno powiedzieć, bo pierwszy raz w życiu zostałem wystawiony na taką próbę. Kiedy wchodziłem do Pogoni i trenowałem z pierwszym zespołem, a później grałem tylko w rezerwach, traktowałem to jako naturalną kolej rzeczy. Dopiero teraz dostałem lekcję w postaci czekania na efekty ciężkiej pracy.

Lekcję trudną, bo w tym sezonie zagrałeś tylko w 11 meczach, w których zaliczyłeś raptem 415 minut.

- Przed przyjazdem do Belgii wiedziałem, że nikt nie da mi niczego za darmo, ale nie spodziewałem się, że będę grał aż tak rzadko.

Myślałeś o wypożyczeniu zimą?

- Była taka możliwość, ale w klubie nie chcieli o tym słyszeć. Chciałem grać więcej, by dobrze przygotować się do mistrzostw Europy. Gdyby nie one, na pewno nie myślałbym o wypożyczeniu. Trenerzy widzą jak ciężko pracuję, że się nie poddaję i to powoli zaczyna przynosić efekty. Jest we mnie sporo sportowej złości, która motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy. Gdybym odpuścił, zaszkodziłbym tylko sobie. Wierzę, że zostając w Genku zimą podjąłem dobrą decyzję.

Z czego wynika twoja trudna sytuacja w klubie?

- Okres przygotowawczy przepracowałem bardzo dobrze, ale tuż przed rozpoczęciem ligi doznałem kontuzji i wypadłem z treningów na dwa tygodnie. Nie był to długi czas, ale za to bardzo ważny. Do grudnia w lidze i Lidze Europy przegraliśmy tylko dwa razy. Zespół grał bardzo dobrze, wygrywał mecz za meczem, więc nie dziwię się, że trener nie chciał robić wielu zmian w składzie. Do tego oczywiście trzeba dodać bardzo ostrą rywalizację w składzie. Na mojej pozycji jest kilku innych, dobrych i bardzo dobrych zawodników.

Jednym z nich jest Rusłan Malinowski, który w 2015 roku, w barwach Zorii Ługańsk, grał przeciwko Legii. Mistrzowie Polski interesowali się tym piłkarzem, ale już wtedy był dla nich za drogi. W tym sezonie ma już 12 goli i 13 asyst.

- On jest jednym z sześciu-siedmiu moich konkurentów, ale ostatnio zagraliśmy razem. Rusłan ma niesamowitą wizję gry, jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie, ale czasami przypomina mi napastnika. Potrafi mieć słabszy mecz, nie widać go na boisku, jednak dysponuje takim strzałem z dystansu, że jednym zagraniem potrafi rozstrzygnąć mecz na naszą korzyść.

Czujesz się od gorszy konkurentów?

- Mnie trudno to ocenić, na pewno lepiej robi to trener i jego sztab, którzy na co dzień nas oglądają. Ze swojej perspektywy mogę tylko powiedzieć, że nie czuję przepaści. Lubię wyzwania i wiem, że niedługo mogę być co najmniej na ich poziomie albo i lepszy.

Trener Philippe Clement mówił, że musiałeś przestawić się na inny, cięższy fizycznie trening.

- W Genku pracujemy więcej nad siłą nóg oraz dynamiką biegu i w pojedynkach. Ale nie miałem z tym większego problemu, bo jestem dobrze przygotowany fizycznie. Zawodnicy, którzy nie grają, lubią szukać rywalizacji na innych polach. Grając w Polsce czułem, że mogę dużo biegać na wysokiej intensywności. W Belgii czuć różnicę w tempie gry, ale problem z tym miałem może w dwóch pierwszych występach. Genk chce grać szybko, przestoje nie są mile widziane. Nawet gdy piłka jest na aucie, trener szybko nam ją rzuca i każe grać dalej, bo przecież to doskonały moment do zaskoczenia przeciwnika. W polskiej lidze zawodnik lubi wziąć piłkę w ręce, rozejrzeć się, złapać kilka oddechów. Myślę, że tę różnicę najlepiej było widać w eliminacjach Ligi Europy, kiedy graliśmy z Lechem Poznań.

Rozmawiałeś z Clementem na temat swojej sytuacji?

- Tak, bo trener jest osobą, do której możesz przyjść w każdej chwili, z każdym problemem. I jest szczery do bólu, co bardzo cenię. Raz odbyliśmy męską rozmowę, powiedziałem co mi leży na sercu, a trener wszystko cierpliwie mi wyjaśnił. Nasza relacja na pewno na tym nie ucierpiała. Wręcz przeciwnie, uważam że wyszło nam to na dobre. Dużo uwag przekazywali mi też asystenci. Każdy z nich mówił, że dobrze pracuję i że wszystko idzie w odpowiednim kierunku.

Ale mimo to nadal grałeś rzadko. Miałeś moment zwątpienia?

- W takiej sytuacji chyba każdy by je miał. Zadawałem sobie pytania: po co ja to wszystko robię? Był krótki moment, w którym dużo nad tym myślałem. Życia nie ułatwiało to, że w Belgii przez pewien czas byłem sam. Nie były to łatwe chwile, ale najważniejsze jest, by szybko wrócić do pracy i zmienić myślenie. Mnie to się udało, a i moja dziewczyna jest ze mną znacznie częściej niż w ostatnim półroczu.

W jaki sposób sobie poradziłeś?

- Szukałem różnych zajęć, ale najbardziej pomogła mi współpraca z psychologiem sportowym. To pani, której mogłem się wygadać. Wreszcie mogłem powiedzieć komuś, że zdarza mi się wstawać w środku nocy i myśleć tylko o piłce i o tym, że nie gram. A przecież to chore, powinienem mieć więcej luzu. Psycholog nakierował mnie na odpowiednie ścieżki. Teraz mam pełną świadomość, że wszystko co robię, robię dla siebie. Rozwijam się, więc praca nie idzie na marne, mimo że nie gram.

Który element w grze poprawiłeś najbardziej?

- Szybciej operuję piłką, lepiej posługuję się nią na małych przestrzeniach. Trener chce też bym z nich uciekał, znajdował dobre momenty na pokazywanie się do prostopadłego podania.

Kiedy dowiedziałeś się o możliwości transferu do Belgii?

- Przed meczem ze Śląskiem Wrocław w grupie spadkowej poprzedniego sezonu. Po trudnym czasie byliśmy już pewni utrzymania i wtedy mój agent powiedział mi o ofercie z Belgii. Wcześniej nie chciałem słyszeć o takich rzeczach, interesowała mnie tylko ekstraklasa dla Pogoni.

Długo się zastanawiałeś?

- Nie. Od razu zacząłem czytać o klubie, o jego akademii, wychowankach i piłkarzach, którzy stamtąd odeszli. Uznałem, że to idealne miejsce na kolejny krok w karierze.

Jak na początku radziłeś sobie w nowym kraju?

- Nie miałem żadnych problemów. W tej części Belgii prawie każdy mówi po angielsku i chociaż ja nie władam nim perfekcyjnie, to kłopotów z dogadaniem się nie miałem.

Zwłaszcza, że w Genku mieszka dużo Polaków, którzy przed laty wyjeżdżali tam do pracy w kopalni.

- Nie ma dnia, żebym nie spotkał na ulicy rodaka. Większość z nich średnio mówi po polsku, bo są już drugim pokoleniem tam żyjącym, ale spokojnie można się z nimi dogadać. Kierownik drugiej drużyny i dwóch ochroniarzy na stadionie też są Polakami. Wiem, że nasi rodacy przychodzą na mecze i czekają aż zacznę grać więcej.

Wyjazd do Belgii cię zmienił?

- Tata mówi mi, że bardzo dojrzałem. Pół roku samotności na pewno mnie wzmocniło, jestem spokojniejszy i bardziej odpowiedzialny.

Jesteś gotowy wziąć większą odpowiedzialność za grę młodzieżowej reprezentacji? Pracujesz w niej z Czesławem Michniewiczem, który dał ci szansę w Pogoni.

- Bardzo chciałbym spłacić zaufanie, którym trener mnie obdarzył. Chociaż nie gram często w klubie, to jestem w jego reprezentacji. Na pewno po części wynika to z tego, że trener mnie zna i wie na co mnie stać. Z drugiej strony nie mam niczego za darmo, byłem w kadrze na baraże z Portugalią, ale nie zagrałem w nich ani minuty.

W eliminacjach miałeś pewne miejsce w składzie, a w najważniejszym dwumeczu cię zabrakło.

- W tamtym momencie byłem rozczarowany, ale z perspektywy czasu uważam, że trener nie miał podstaw do podjęcia innej decyzji. Nie grałem w klubie, nie byłem w najwyższej formie, więc czego mogłem się spodziewać? Koledzy wykonali doskonałą pracę i wspólnie osiągnęliśmy cel, jakim był awans na mistrzostwa.

Włochy, Hiszpania i Belgia - to nasi rywale na ME. Jak przyjąłeś losowanie?

- Spokojnie, bo na turnieju gra tylko 12 drużyn, więc nie było możliwości trafienia kogoś słabszego. Zagramy z gospodarzami, którzy na pewno ściągną na trybuny komplet publiczności. Do tego duże nazwiska z Hiszpanii oraz Belgowie, których nieźle znam. Nic, tylko się cieszyć.

Rozmawiałeś z kolegami z Genku przeciwko którym pewnie zagrasz?

- Oczywiście.

Straszą?

- Nie, chociaż mają kilku dobrych zawodników. Obie strony znają siłę przeciwnika i na pewno jest więcej szacunku niż docinek.

W eliminacjach pokonaliście Danię, w barażach poradziliście sobie z Portugalią, a w międzyczasie dwukrotnie straciliście punkty z Wyspami Owczymi. Tej reprezentacji paradoksalnie lepiej gra się przeciwko silniejszym przeciwnikom?

- Naszą główną siłą jest dobra i skuteczna defensywa. Kiedy trzeba umiemy bronić całym zespołem i wyprowadzać szybkie kontry. Ale na mistrzostwa nie pojedziemy z myślą, by stracić jak najmniej bramek. Każdy z nas wyjdzie na boisko po to, by wygrać. Sama obecność na turnieju nie ma sensu. Obiecuję, że nie będzie w nas strachu.

Sukcesem na mistrzostwach będzie wyjście z grupy, które daje awans na igrzyska olimpijskie, na których nie graliśmy od 1992 roku. Żadnego z was nie było jeszcze na świecie.

- Wiadomo, że większym zainteresowaniem cieszą się mistrzostwa świata i Europy, ale wyjazd do Tokio byłby niesamowitą sprawą. Nowe doświadczenie, rywale z każdej części świata... Gra na igrzyskach byłaby super, ale spokojnie, najpierw Euro.

Myślisz już o nim?

- Staram się skupiać tylko na klubie. Czas do turnieju będzie dla mnie bardzo ważny. Najwyższa pora wywalczyć sobie miejsce w składzie i pokazać na co mnie stać. Okazji do tego będzie dużo, bo w najbliższych tygodniach będziemy grać co trzy-cztery dni. Priorytetem jest mistrzostwo Belgii i chciałbym przyczynić się do niego w większym stopniu niż ma to miejsce w tej chwili.

Interesujesz się jeszcze tym, co dzieje się w Pogoni?

- W tym sezonie odpuściłem chyba tylko jeden mecz. Chociaż chłopaki są teraz na czwartym miejscu, to wciąż muszą walczyć o pozostanie w górnej ósemce. Trzymam za to kciuki, bo w ostatnich siedmiu meczach będzie można postarać się o coś więcej.

Progres Pogoni to zasługa Kosty Runjaicia?

- Pracowało na to wiele osób, ale trener na pewno miał największy wpływ. Trener Runjaić doskonale potrafi oddzielić pracę od codziennego życia. Oprócz tego, że jest szefem, jest też człowiekiem, który pomaga poza boiskiem. Sam zresztą pyta piłkarzy co u nich słychać, czy wszystko jest w porządku. Jest wymagający, ale też wyrozumiały.

Jaki wpływ miał na ciebie?

- Bardzo duży. Trener Runjaić umie być wychowawcą dla młodych piłkarzy. Często rozmawialiśmy na temat moich występów, analizowaliśmy błędy i otrzymywałem od niego cenne wskazówki. U trenera Runjaicia nie było piłkarza, który czułby się niepotrzebny. Trener dużą uwagę zwracał na zawodników, którzy w danym czasie grali mniej. Patrzył na ich podejście i zaangażowanie. Denerwował się, gdy widział niedociągnięcia z ich strony. To lekcja, którą wywiozłem do Belgii. Bez pracy z nim nie byłoby mnie tu, gdzie jestem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.