Karol Świderski: Przełomowy moment? Może zadziałało wkupne przed meczem z Legią [WYWIAD]

- Ostatni sezon z taką liczbą goli miałem jeszcze w juniorach. Na treningach zawsze wyglądałem obiecująco, a później w meczach zawsze czegoś brakowało. Im bardziej chciałem się pokazać, tym gorzej wychodziło. Czasami w prostych sytuacjach na boisku wymyślałem zagrania trudne i niepotrzebne. Spalałem się - w wywiadzie dla Sport.pl mówi napastnik PAOK-u Saloniki i młodzieżowej reprezentacji Polski, Karol Świderski.
Zobacz wideo

Pięć goli i asysta - to dorobek Karola Świderskiego w ośmiu meczach w barwach PAOK-u Saloniki. 22-letni napastnik do Grecji trafił z Jagiellonii Białystok, która wg nieoficjalnych źródeł, zarobiła na zawodniku około dwóch mln euro. Świderski z nowym klubem związał się 3,5-letnią umową. W wywiadzie dla Sport.pl piłkarz opowiada m.in. o doskonałym początku w PAOK-u oraz przełomowym momencie, który doprowadził go do zagranicznego transferu.

Konrad Ferszter: „Nie chcę być drugim Piątkiem, chcę być sobą” - powiedziałeś pod koniec stycznia w rozmowie ze Sport.pl. Od porównań do napastnika Milanu jednak nie uciekniesz, bo włoskie „Corriere dello Sport” nazwało cię ostatnio „nowym Piątkiem.”

Karol Świderski: To miłe, ale nie czuję żadnej presji, porównań nie traktuję poważnie. Trafiłem do innego klubu, do innej ligi, piszę własną historię. W PAOK-u potrafią prowadzić napastników. Wcześniej bardzo dobrze zaczął tu Chuba Akpom, przed nim Aleksandar Prijović. Cieszę się z każdej zdobytej bramki, wejście do nowego otoczenia mam doskonałe, ale zachowuję spokój.

Z jednej strony Włosi porównują cię do Piątka, z drugiej Grecy widzą w tobie nowego Prijovicia. Czytasz artykuły na swój temat?

- Nie siedzę w internecie i nie szukam rzeczy dotyczących swojego dobrego startu. Jak coś przy okazji wpadnie mi w oko, to wejdę i przeczytam, ale nie przywiązuję do tego większej wagi. Czasami trudno od tego uciec. To porównanie do Piątka podesłał mi nawet trener Czesław Michniewicz. Zdarza się też, że przy okazji różnych artykułów jestem oznaczany w mediach społecznościowych.

Jak odnajdujesz się w pozytywnym zamieszaniu, które zrobiło się wokół ciebie?

- Cieszę się z tego, bo ostatni sezon z taką liczbą goli miałem jeszcze w juniorach. Długo czekałem na taki moment. Na treningach zawsze wyglądałem obiecująco, a później w meczach zawsze czegoś brakowało. Im bardziej chciałem się pokazać, tym gorzej wychodziło. Czasami w prostych sytuacjach na boisku wymyślałem zagrania trudne i niepotrzebne. Spalałem się.

Który moment okazał się przełomowy?

- Może zadziałało wkupne, które mieliśmy przed meczem z Legią... A tak poważnie to mecz z mistrzem Polski dał mi dużo pewności siebie. Chociaż zremisowaliśmy, to ja zagrałem dobrze, bardzo chwalił mnie trener Ireneusz Mamrot. Tydzień później graliśmy na wyjeździe z Zagłębiem Sosnowiec. Wygraliśmy 3:1, strzeliłem dwa gole i poszło.

Miałem też trochę szczęścia, bo na Legię miałem nie znaleźć się w kadrze meczowej. W połowie tygodnia przed spotkaniem wróciłem ze zgrupowania reprezentacji, trener wziął mnie na rozmowę i powiedział, że wszyscy piłkarze zostali na miejscu i ciężko pracowali, a mnie nie udało się zagrać w kadrze. Było we mnie dużo złości.

Później jednak zachorował Roman Bezjak, a dwa dni przed meczem z Legią kontuzji doznał Cillian Sheridan. Był jeszcze Patryk Klimala, który tydzień wcześniej zagrał przeciwko Pogoni. Gdyby wtedy strzelił gola, to ja z Legią pewnie bym nie wystąpił. Tak to bywa, że nieszczęście jednych jest szansą drugich. Ja swoją wykorzystałem i ze składu już nie wypadłem.

I zapracowałeś na transfer do klubu, który jak sam mówisz, może być dla ciebie trampoliną do mocniejszej ligi. Dopuszczasz do siebie możliwość tak samo szybkiego postępu jak u Piątka?

- Na razie o tym nie myślę. Dopiero wszedłem do nowej drużyny, której zwyczaje wciąż poznaję, nadal walczę o miejsce w pierwszym składzie. Krok po kroku stawiam sobie kolejne cele i jeśli będę je realizował, to w przyszłości na pewno pojawią się kolejne oferty.

Jak odnalazłeś się w nowym mieście?

- W Salonikach, chociaż są większe od Białegostoku, żyje się podobnie. Do centrum mam 15-20 minut drogi. Są sklepy, restauracje, więc pod tym względem nie było problemów. Zastanawiam się jak będzie latem z uwagi na morze. Wysoka temperatura i wilgotność na pewno nie będą ułatwiały grania. Z drugiej strony przyjemniej będzie spędzać wolny czas.

Jak poradziłeś sobie z greckim chaosem?

- Nie było lekko, bo trudno opisać to, co dzieje się na ulicach. Każdy parkuje jak chce, jeździ jak chce, trzeba się przyzwyczaić. Mimo to uważam, że wszystko tam dzieje się wolniej. Ludzie siedzą w restauracjach i kawiarniach, trudno gdziekolwiek znaleźć miejsce. Niby przechodzą kryzys, ale czas na długą przerwę znajdzie każdy.

To jak udało ci się ogarnąć sprawy prywatne?

- Też nie należało to do najprostszych rzeczy, ale na szczęście miałem pomoc z klubu. Byliśmy m.in. w urzędzie i banku i mogę powiedzieć, że w Polsce wszystko zorganizowane jest bardziej profesjonalnie. W Grecji na stanowisku siedzi pani z papieroskiem i trzeba czekać aż się tobą zajmie.

Nazwisko Ivana Savvidisa pewnie przyspieszyłoby biurokrację...

- Na szczęście obeszło się bez powoływania na nie. Prezes jest tam kochany, wszyscy go bardzo szanują, doceniają ile zrobił dla klubu i miasta. Wiem, że w Polsce znany jest głównie z biegania po boisku z pistoletem, ale uwierz, że na co dzień to sympatyczna, uśmiechnięta osoba. W tamtej sytuacji musiał być naprawdę wkurzony. W Salonikach mówiło się, że Olympiakos jest faworyzowany przez sędziów.

Kibice cię już rozpoznają?

- Robili to jeszcze przed debiutem! Liczba kibiców, która zaczepiała mnie na mieście i prosiła o zdjęcie czy autograf, była dla mnie szokiem. Wszyscy zagadywali, pytali jak się czuję w Salonikach, czy czegoś nie potrzebuję. W Białymstoku takie sytuacje oczywiście też miały miejsce, ale ich skali nie da się porównać.

Nie krępowało cię to?

- Na początku trochę tak, bo nigdy bym nie pomyślał, że mogę wzbudzać takie zainteresowanie. A przecież najważniejsza jest praca na treningach. Pierwszy tydzień był najgorszy, bo drużyna mnie nie znała. Na szczęście szybko udało mi się zdobyć bramkę, wygraliśmy mecz i chłopaki zobaczyli, że mogę im bardzo pomóc.

Przyznałeś niedawno, że miałeś sporo obaw przed wyjazdem. Okazało się, że strach ma wielkie oczy?

- Na szczęście tak. Jeszcze będąc na obozie w Turcji z Jagiellonią wiedziałem, że negocjacje między klubami są zaawansowane. Szykowałem się na transfer, ale najgorszy był jednak dzień wylotu. O tym, że wyjeżdżam dowiedziałem się o godz. 23. Stres był, ale szybko i pomyślnie przeszedłem testy medyczne, potem był pierwszy trening i dynamicznie wszedłem w nowy okres życia.

Wybrałeś Grecję, chociaż miałeś też ofertę z Genoi. To był tylko twój wybór?

- Tak, mimo że mam wokół siebie osoby, z którymi mógłbym na ten temat dyskutować. Najważniejsza, czyli moja narzeczona, powiedziała że miejsce wyjazdu zależy tylko ode mnie. Wahałem się, ale ostatecznie postawiłem na PAOK, choć wiem, że wielu wybrałoby Włochy.

Dlaczego ty zdecydowałeś się na Grecję?

- Lubię grać w ataku pozycyjnym, a PAOK preferuje właśnie taki styl. Zależało mi też na miejscu, w którym będę miał większą szansę na regularną grę. W ekstraklasie swoją pozycję ustabilizowałem niedawno i nie chciałem zginąć, wracać za rok-dwa.

Czego, poza zdobywaniem bramek, oczekuje od ciebie Razvan Lucescu?

- Trener lubi grać wysokim pressingiem, więc mam też sporo zadań w defensywie. Dostaję dużo wskazówek w czasie treningów, cały czas ten element doskonalę. Kiedyś miałem sporo problemów z bronieniem. W juniorach wcale tego nie robiłem, brałem piłkę, kiwałem i strzelałem gole. Później trzeba było to zmienić.

Kiedy?

- Największą uwagę na braki w defensywie zwrócił mi Michał Probierz. On też lubił grać wyższym pressingiem i miał do mnie zastrzeżenia w tym elemencie. Mogę powiedzieć, że gdyby nie on, to na pewno nie byłoby mnie tu, gdzie dzisiaj jestem.

To najważniejszy trener w twojej karierze?

- Nie chcę umniejszać zasług żadnego z trenerów, których miałem, ale fakty są takie, że to trener Probierz znalazł mnie w Łodzi i na mnie postawił. W Jagiellonii mógł mieć wielu napastników, a postawił na nieznanego, młodego chłopaka z Centralnej Ligi Juniorów. Koledzy w Białymstoku często się śmiali, że jestem jego „synem” i muszę przyznać, że coś w tym było.

Łatka „syna” nie zawsze pomaga.

- Tak, ale chyba byłem za młody, by inni zawodnicy patrzyli na mnie jak na piłkarza, którego trener faworyzuje. Nie miałem problemów ani z ksywką, ani z ich uśmiechami.

W Jagiellonii spędziłeś 4,5 roku. Nie za długo?

- Wpływ na to miały kontuzje. Był moment, że kiedy czułem się coraz lepiej, zwykle łapałem kontuzję. Gdyby nie one na pewno rozwinąłbym się szybciej. Ale nie jest też tak, że żałuję jakiegokolwiek dnia w Jagiellonii. Po prostu widocznie musiało tak być, źle na tym nie wyszedłem.

W Grecji strzelasz gola za golem, ale w młodzieżowej reprezentacji Polski numerem jeden w ataku jest Dawid Kownacki. Ostatnie zgrupowanie, na którym go zabrakło, było twoją szczególną szansą?

- Nie patrzyłem na to w ten sposób. Dawid, po przenosinach do Niemiec, też zaczyna coraz lepiej wyglądać i jak dojdzie do najwyższej formy to na pewno będzie naszym filarem. Poza tym jest tu kapitanem i jego miejsce w składzie jest niepodważalne. Ja mam zamiar pracować i może przekonam trenera Michniewicza do tego, by zdecydował się na ustawienie z dwójką napastników. Zwłaszcza, że z Dawidem na zgrupowania jeżdżę od ośmiu-dziewięciu lat, bo spotykaliśmy się jeszcze na kadrze Wielkopolski.

Trudno jednak wyobrazić sobie ustawienie z dwójką napastników, kiedy w grupie na mistrzostwach Europy mamy Włochów, Hiszpanów i Belgów. Jak zareagowałeś na takie losowanie?

- Trudno było o łatwiejsze, bo to turniej, w którym zagra tylko 12 zespołów. W meczach z Danią, Portugalią czy Anglią pokazaliśmy, że możemy rywalizować z najlepszymi, więc na mistrzostwach strachu nie będzie. Awans był dla nas wielkim sukcesem, ale nie zadowalamy się nim, przecież nie mamy nic do stracenia. Możemy tylko zyskać - przepustkę na wyjazd na igrzyska do Tokio. Stać nas na taką niespodziankę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.