Gigant tureckiego futbolu tonie. Fenerbahce miało być jak z filmu "Moneyball". A jest klapa

Prezes Fenerbahce to multimilioner, ale w tabeli - bieda. Gigant ze Stambułu walczy o utrzymanie, strzelonych goli ma mniej niż rozegranych meczów. Wszystko przez jednego człowieka i jego uwielbienie dla systemu wzorowanego na baseballu.
Zobacz wideo

Czerwiec 2018 roku, fani Fenerbahce świętują zmiany w zarządzie klubu. Prezes Aziz Yildrim wreszcie odchodzi, po latach sukcesów, ale też oszustw, szemranych interesów i zadłużania klubu. Walkę o pozycję szefa przegrywa z Alim Kocem. Członkiem jednej z najbogatszych rodzin na świecie. Właścicieli jedynej tureckiej firmy z listy The Fortune Global 500. To do Koców należy marka Beko, podobnie jak kilkanaście innych. Ich majątek szacuje się na 7 miliardów euro.

51-letni Ali Koc ma fortunę, ale wkładać jej w klub nie zamierzał. Chciał sukces wypracować, a nie go kupić. Przeorał Fenerbahce do podstaw, by wszystko ulepszać. Podpisał umowę z Altinordu, najlepszą szkółką piłkarską w Turcji, która w ostatnich latach sprzedała m.in. Cengiza Undera (za 4,8 mln euro do Basaksehiru, dziś to piłkarz Romy) czy Caglara Soyuncu (za 2,65 mln euro do Freiburga). Piłkarzami sprowadzanymi z Izmiru miał się natomiast zaopiekować słynny Phillip Cocu, który przeszedł do Fenerbahce z PSV i miał znakomite referencje z drugiej kadencji w Eindhoven (pierwsza miała miejsce od lipca 2013 do marca 2014 roku). Wygrał 123 ze 179 rozegranych meczów, a co najważniejsze w kontekście przeprowadzki do Turcji - potrafił wypromować piłkarzy i dać na nich zarobić klubowi. Np. na Jurgenie Locadii, który odszedł do Brighton za 17 mln euro. Kusząca perspektywa dla klubu tak zadłużonego, jak Fenerbahce. Klub jest winny wierzycielom 80 mln euro.

Piłkarski „Moneyball”

Plan zrównoważonego rozwoju nie przetrwał długo. Koc dał się wciągnąć w pułapkę, zastawioną przez Damiena Comollego. Francuza, któremu powierzył rolę dyrektora sportowego klubu, a co gorsza przekazał mu pełną odpowiedzialność za przeprowadzane transfery.

Prezes uważał, że oddanie Comollemu całej władzy nad transferami zwiększy jego możliwości działania. Musiało mu zaimponować CV Francuza: praca dla Arsenalu, dyrektorowanie w Tottenhamie i Liverpoolu. Ale musiał też wiedzieć, że niemal w każdym klubie zachwyt Comollim szybko mijał. Francuz sprowadzał wielu piłkarzy, a niewielu z nich pasowało do wizji trenerów. To on odpowiadał w Liverpoolu za sprowadzenie Stewarta Downinga za ponad 20 mln euro, Charliego Adama za niemal 10, czy – przede wszystkim – za kupno Andy’ego Carrolla, który kosztował aż 41 mln euro.

Comolli tłumaczył, że transfery przeprowadza w oparciu o system statystycznych wyliczeń, podobny do stosowanego w lidze baseballowej w Stanach Zjednoczonych.

Chodzi o system rozsławiony przez hollywoodzki hit „Moneyball” z Bradem Pittem. Film jest oparty na faktach, opowiada historię Billy’ego Beane’a, dyrektora generalnego baseballowego zespołu Oakland Athletics. Klub był w kryzysie finansowym, ale Beane znalazł sposób na rzucenie wyzwania bogatszym klubom, kompletując kadrę na podstawie  bardzo zaawansowanych analiz. Znalazł dobrych i stosunkowo tanich graczy, m.in. takich, jak Chad Bradford, który zasłynął z bardzo nietypowego stylu gry. Transfery krytykowali nie tylko baseballowi eksperci, ale również trener Oakland. Athletics źle zaczęli sezon, ale uporali się z problemami i odnieśli aż 20 zwycięstw z rzędu, co do dziś stanowi rekord amerykańskiej ligi baseballowej. A historia zekranizowana w „Moneyball” stała się wzorem do naśladowania dla menedżerów innych klubów, nie tylko baseballowych. Piłkarską wersją „Moneyball” były np. sukcesy małego duńskiego Mitdjylland.

Ale nie każdemu jest dane być Billy Beanem. Comolli piłkarskiego Bradforda nie znalazł, do Fenerbahce sprowadził m.in. Jailsona z Gremio, Haruna Tekina z Bursasporu, Michaela Freya z FC Zurich czy Islama Slimaniego wypożyczonego z Leicester (w poprzednim sezonie grał w Newcastle) i Andre Ayewa, wypożyczonego ze Swansea.

Nowa drużyna, złożona z zawodników ściągniętych z lig całego świata, prezentowała się fatalnie od początku sezonu.

Autobusem do domu

Kocowi cierpliwości wystarczyło do października. Prezes Fenerbahce winę zrzucił jednak w całości na trenera, nie na dyrektora sportowego. Po 15 meczach wyrzucił Phillipa Cocu i zdecydował się zastąpić go jego asystentem, Erwinem Koemanem. Ten zdążył poprowadzić zespół w dziewięciu meczach, a później też wyleciał. 10 dni przed świętami Bożego Narodzenia. Zdążył więc jeszcze przeżyć słynny powrót autobusem po porażce z Akhisarsporem.

Po porażce w 15. kolejce Super Lig, Koc był tak wściekły, że anulował bilety lotnicze zespołu i do Stambułu kazał wracać autobusem. Na drużynę, a także Comollego, który również był obecny na meczu wyjazdowym, w ośrodku treningowym Fenerbahce czekała wówczas grupa rozwścieczonych fanów.

Po tym incydencie Koc zdecydował, że musi ratować sezon sprawdzonymi metodami. Sprowadził więc Ersuna Yanala, 57-letniego tureckiego szkoleniowca. Szkoleniowca, który w przeszłości zdobywał z Fenerbahce mistrzostwo, a w tym sezonie fani głośno domagali się jego powrotu. I po jego przyjściu pisali z ulgą w mediach: „Witaj w domu”.

Wszyscy solidni, ale Turcy najlepsi?

Zdaniem tureckich ekspertów Yanal, to jedna z nielicznych osób, która w dobie kryzysu może pomóc Fenerbahce. Głównie ze względu na charakterystykę i metody jego pracy, ale także na to, że jest Turkiem. Bo winą za kłopoty Fenerbahce obciążono obcokrajowców: trenerów i piłkarzy. Portal fotomac.com.tr już kilka tygodni temu donosił, że szatnia zespołu ze Stambułu jest podzielona. Hiszpańskojęzyczni piłkarze trzymają się na uboczu, Turcy nienawidzą się z Algierczykami Yassine Benzią i Islamem Slimanim, a młodzi zawodnicy, którzy mieli stanowić o sile zespołu, w ogóle boją się odzywać.

Wobec tego Koc, poza zatrudnieniem nowego trenera, podjął także inne, dość drastyczne decyzje, które mają pomóc w opanowaniu sytuacji. Jeszcze w ubiegłym roku z drużyny odsunięci zostali Carlos Kameni, Nabil Dirar i Volkan Demirel, który miał sprawiać największe kłopoty (ostatecznie został przywrócony do kadry przez nowego trenera). Przede wszystkim, w subtelny sposób od odsunięto od drużyny Comollego. Francuz został wysłany do Europy, gdzie ma poszukiwać nowych talentów. Jego propozycje są na razie odrzucane, a o transferach decyduje Yanal. Posada Comollego jest jednak bezpieczna. Jak mówi Koc: „Jego zwolnienie nie wchodzi w grę”. Ale w grę, przynajmniej na razie, nie wchodzi także akceptowanie propozycji transferowych 46-latka.

„Siejemy teraz, by zbierać w przyszłości”

Zmiany kadrowe i degradacja Comollego na razie efektów nie przyniosły. Fenerbahce Yanala w czterech meczach odniosło tylko jedno, w dodatku pucharowe zwycięstwo. Nowy trener stambulskiego zespołu zaczął stawiać na piłkarzy sprawdzonych, ważnych dla klubu i kibiców, takich, którzy na nowo stworzą atmosferę jedności i poczucie bycia zespołem. A prezes prosi o cierpliwość. - Jeżeli zaczniemy podążać odpowiednią ścieżką i zrozumiemy wartość tego, co robimy, to spełnimy nasze cele. Rzucamy nasiona na następny sezon. Mam nadzieję, że porzucimy szaleństwo i pokonamy kłopoty – przyznał niedawno Koc. I wziął na siebie odpowiedzialność za kryzys klubu. - Mam nadzieję, że niebawem będziemy świadkami lepszych dni. Bo ten sezon jest już dla nas stracony - mówił.

Sezon jest stracony, ale to nie znaczy, że Fenerbahce może już myśleć o następnym. Klub, który aż 13 z 15 ostatnich sezonów ligi tureckiej kończył w czołowej dwójce, teraz jest na półmetku drugi od końca. Traci tylko jeden punkt do bezpiecznego miejsca. Ale to nadal może być ten sezon, w którym się stanie niewyobrażalne.

Więcej o:
Copyright © Agora SA