Luka Modrić wygrał Złotą Piłkę. Chorwaci nazywali go zdrajcą, ale już o tym zapominają

Na boisku częściej podaje piłkę kolegom niż odbiera rywalom. W 2018 roku jednak odebrał - złotą, nie spod nóg, a z rąk Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, którzy przez dziesięć lat podawali ją między sobą. Luka Modrić wygrał w głosowaniu organizowanym przez "France Football". Chorwaci znów są z niego dumni. Powoli zapominają, że nazywali go zdrajcą.

- Marzyłem o grze w wielkiej drużynie, ale nie o wygraniu Złotej Piłki, to coś więcej niż spełnienie marzenia – mówił Luka Modrić z trofeum w ręce. Pomocnik Realu nosi na koszulce dziesiątkę. Numer stworzony dla artystów. I Modrić chociaż wygląda jak artysta, na boisku haruje, jakby wciąż walczył o wejście do pierwszej drużyny Dinama Zagrzeb. To dlatego Zinedine Zidane nazwał go kiedyś pomocnikiem kompletnym, który odbiera piłkę jak „szóstka”, a podaje jak „dziesiątka”.

Luka Modrić zbił więcej szyb, niż wybuchające bomby

Trudno marzyć o zostaniu najlepszym piłkarzem świata, gdy wokół ciebie wybuchają bomby. Luka kopał piłkę, by nie myśleć o ojcu naprawiającym na froncie pojazdy chorwackiej armii i mniej tęsknić za zastrzelonym przez serbskiego snajpera dziadku. Grał na parkingach przylegających do wojskowego hotelu w Zadarze, gdzie schroniła się jego rodzina po ataku Serbów na ich miejscowość. – Biegał za piłką od rana do wieczora. Zbił chyba więcej szyb niż spadające paręset metrów dalej bomby – wspomina recepcjonista hotelu.

W czasie mundialu furorę w internecie robił fragment filmu dokumentalnego sprzed 30 lat przedstawiającego życie wilków w górach. Mały Luka, w za dużej niebieskiej kurtce, z bacikiem w ręce przeganiał stado kóz. Chronił je przed wilkami zamieszkującymi wzgórza Welebit. Już rok później nie było wokół niego kóz. Dźwięk dzwoneczków zastąpił huk wybuchających bomb. Zamiast wielkich gór, był wielki strach. Dzieciństwo skończyło się, gdy miał sześć lat. Wybuchła wojna, a wioska Modriciów została zaatakowana przez Serbów. Rodzina zdążyła uciec do Zadaru. W samą porę, bo kilka dni później ich dom został spalony.

– To wspomnienia, których nigdy się nie pozbędę. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę śmierć, krew i całe zło, jakiego wszyscy wtedy doświadczyliśmy. Trudno mi o tym mówić, chciałbym zapomnieć, ale nie da się. To, co się wtedy wydarzyło, sprawiło, że teraz jestem silniejszy. Nic nie jest w stanie mnie złamać, zaskoczyć – przyznał Luka Modrić.

- Wszystko nagle się zmieniło i nigdy już ich nie widziałem. Podzielili los wielu ludzi z tego regionu. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, kim jest mały chłopiec, który pojawia się na moim nagraniu – powiedział Pavle Balenović, reżyser filmu.

Mały, chudy – do Bośni go!

Po trzech latach, Stipe, ojciec Modricia wrócił z wojny. Już nie zajmował się wojskowymi samochodami, teraz naprawiał relacje z najbliższymi. Spędzał z Luką sporo czasu, a zarobione podczas pracy dla wojska pieniądze przeznaczył na składki w szkółce piłkarskiej. Jego syn miał zostać piłkarzem.

W końcu trafił do Dinama Zagrzeb, najlepszego klubu w niepodległej Chorwacji. Przyjęli go, ale nie mieli wielkich nadziei, że uda się na nim zarobić duże pieniądze. Ot, kolejny utalentowany piłkarz, których mieli na pęczki. Dobry technicznie, ale trochę za mały i wyraźnie za chudy. Gdy skończył 18 lat, wypożyczyli go do Zrinjskiego Mostaru. - Kto poradził sobie w Bośni, ten poradzi sobie wszędzie. Tam nie ma żadnych zasad – tłumaczył Modrić. Wrócił silniejszy – dosłownie. Bo kilka kilogramów cięższy, zahartowany po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej.

I rzeczywiście, poradził sobie w Bośni, gdzie został wybrany najlepszym piłkarzem ligi, a później też w Dinamie, Tottenhamie, Realu Madryt i na mundialu. Poradził sobie w rywalizacji z Leo Messim i Cristiano Ronaldo. W 2018 roku zdobył wszystkie najważniejsze nagrody indywidualne – tę od FIFA i UEFA oraz Złotą Piłkę od „France Football”. – Cieszę się, że dostrzeżono też innych piłkarzy. Wielu przede mną też na to zasługiwało, ale nie mogli wygrać. Cieszę się, że w tym roku tak się to ułożyło i mam nadzieję, że przyszłość należy do pomocników i obrońców – mówił po zwycięstwie w plebiscycie FIFA i UEFA.

Modrić jest sympatyczny, ale ma słabą pamięć

Jego znajomi przyznają, że nie odleciał. Dla nich to ważne, że wciąż jest tym Luką Modriciem, którego poznali zanim to wszystko osiągnął. Zlatan Ibrahimović powiedziałby o nim, że największym szaleństwem, na które się decyduje jest wymiana sofy w salonie. Modrić taki już jest. Od lat ma tę samą żonę, którą poznał przy załatwianiu szczegółów przeniesienia z Dinama do Tottenhamu. Vanja, była ekonomistką i pracowała wtedy w agencji sportowej, która pomagała przeprowadzić ten transfer. Mają trójkę dzieci. Wszyscy towarzyszyli mu na gali w Paryżu.

Modrić ma w sobie to, co Andres Iniesta – naturalnie wzbudza sympatię. Nawet kibice rywali, wymieniając piłkarzy Realu, których nie lubią, jego podają jako jednego z ostatnich. Po gali, zwrócił na to uwagę Florentino Perez. - Wszyscy go lubią. Dzięki niemu sport staje się miejscem spotkań, a nie walki. On cały czas przekazuje właśnie takie wartość – mówił prezes Realu.

Inaczej jest w Chorwacji. Na stadionie Hajduka Split wiele razy można było usłyszeć, że Modrić jest tylko „małym ch…”. W Dinamie wróżyli mu, że wyląduje w jednej celi ze Zdravko Mamciciem, najbardziej skorumpowanym działaczem w chorwackiej piłce. Kibice reprezentacji zamazywali jego nazwisko na koszulce i pisali „Izadjnik”, czyli zdrajca. W Zadarze, nad drzwiami hotelu, w którym mieszkał pojawił się napis: „jeszcze za to zapłacisz”. W środku miasta tak grzecznych haseł już nie było. Na mury przelewały się litry farby mającej wyrazić nienawiść rodaków do środkowego pomocnika. Modrić miał pogrążyć zeznaniami Zdravko Mamicia i wepchnąć go na lata do więzienia. Zamiast tego, w opinii kibiców, stał się jego współpracownikiem.

Nie pierwszy raz zresztą, bo zanim Mamić sprzedał Modricia Tottenhamowi, podpisał z piłkarzem umowę, na podstawie której Luka Modrić miał przelewać część swoich dochodów do Chorwacji. Oficjalnie: na konto Dinama, w rzeczywistości: prosto do kieszeni jego dyrektora. Te, przez lata gry Modricia w Tottehamie zrobiły się cięższe o 8 mln euro. Podział nie był sprawiedliwy, bo piłkarz zarobił w tym czasie 2 miliony. Mamić miał różne sposoby, by wyprowadzić z klubu pieniądze. Sprzedawani piłkarze mieli otrzymywać aż 50 proc. kwoty, jaką ich nowy klub zapłacił Dinamo. Później, grzecznie przelewali te pieniądze na prywatne konto szefa.

Syndrom sztokholmski czy strach?

To miała być formalność. Modrić, już jako piłkarz Realu Madryt, miał pojawić się w sali rozpraw, potwierdzić wcześniejsze zeznania i pogrążyć Mamicia. Godzina i po sprawie. Modrić wolał jednak pogrążyć siebie. Najpierw dwukrotnie poprosił o odczytanie jego wcześniejszych zeznań, a następnie stwierdził, że niczego nie pamięta. To była jego odpowiedź na każde pytanie sędziego. Nie pamiętał nawet, w którym roku debiutował w reprezentacji.

Mamicia nie uratował. Został skazany mimo pomocy Luki. Powinien już od pół roku odbywać 6,5-letni wyrok, ale nie dał się wsadzić za kratki. Zdążył uciec do Bośni i Hercegowiny, skąd nie da się przeprowadzić jego ekstradycji, bo ma również obywatelstwo tego kraju.

Natomiast proces Modricia, oskarżonego o składanie fałszywych zeznań ma rozpocząć się na początku 2019 roku. Piłkarzowi grozi od pół roku do pięciu lat więzienia.

Mówi się, że wcale nie kierowała nim chora lojalność, tylko strach przed Mamiciem. Jego macki mogą dosięgnąć każdego, a Modrić ma przecież Vanję, Ivano, Emę i Sofię. Sporo do stracenia. Bezpieczeństwo żony i dzieci było dla niego ważniejsze niż reputacja, honor czy kariera w reprezentacji. To oczywiście tylko jedna z prób wytłumaczenia jego zachowania. Logiczna, ale nieprzyjęta przez wszystkich kibiców.

Modrić odkupił winy

Modrić przeprosił. Nie używał słów, wiedząc, że i tak nie mają już żadnej mocy. Przemówił nogami. One wciąż wiele znaczyły. Na mundialu w Rosji biegały więcej, podawały celniej, kopały mocniej. Pozwalały szczęśliwie trafiać z rzutów karnych. Wreszcie poprowadziły Chorwację do wicemistrzostwa, a Lukę do nagrody dla najlepszego piłkarza turnieju. Przeprosiny zostały przyjęte. Większość Chorwatów znów widziało w Modriciu genialnego piłkarza, a nie zdrajcę narodu. Wymowna była zgoda sądu na przeniesienie jego procesu z Osijeka do Zagrzebia, by, przylatując z Madrytu, mógł szybciej załatwiać swoje sprawy. W grudniu, po gali Złotej Piłki, rodacy znów byli z niego dumni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.