Boca Juniors kontra River Plate. Superclasico, które sparaliżowało Argentynę

Boca kontra River w finale Copa Libertadores było do tej pory jak Real kontra Barcelona w finale Ligi Mistrzów: mecz, który nigdy się nie zdarzył. Zdarzy się dzisiaj i za dwa tygodnie. Argentyna oszalała

Zamówień na bilety wpłynęło ponad milion. Wniosków akredytacyjnych z całego świata było kilka razy więcej niż pomieści trybuna prasowa. „Słowa się wyczerpały, a emocje rozsadziłyby sejsmograf (…), kibice nie śpią, kardiolodzy udzielają porad” – napisał Jorge Valdano w „El Pais”. Dziś na stadionie La Bombonera, a za dwa tygodnie w rewanżu na Monumental, dwa mecze, które sparaliżują Argentynę. „Derby Buenos Aires sprawiają, że Old Firm Derby między Celtikiem a Rangers wyglądają jak szkolna kopanina” – napisał „The Observer”. Derby metropolii, która razem ze wszystkimi swoimi przyległościami mieści aż 66 stadionów, w tym 12 z pierwszej ligi. Derby kraju, którego prezydent Mauricio Macri był prezesem Boca Juniors. I pierwsze takie derby w historii Copa Libertadores.
 
Lepiej, żeby do tego meczu nie doszło
 
Piłkarze będą jeszcze odpoczywać w hotelu przed najważniejszym meczem sezonu, gdy ich kibice pójdą do magazynu, schowanego w jednej z kamienic w dzielnicy La Boca. Wąskie uliczki tworzą labirynt, grafiki wymalowane na ścianach są jak drogowskazy, ale orientują się w nich tylko najważniejsi kibice Boca Juniors. Reszta nigdy nie pozna lokalizacji tej graciarni. To najpilniej strzeżona tajemnica.
 
Operatorów „Netflixa”, którzy przygotowali dokument o Boca zaprowadził tam „El Japo” – kibicowska legenda klubu. Magazyn jest ponury, nieuporządkowany. Panuje półmrok. Na ścianach wisi flaga Argentyny i transparenty z meczów Boca. Stary telewizor na jeszcze starszym biurku i mnóstwo bębnów ustawionych pod ścianą. Obok wielkie torby z transparentami, flagami i serpentynami. Do ich wyniesienia potrzeba kilkunastu chłopa. Magazyn pustoszeje na kilka godzin przed meczem. Furgonetka rusza na „La Bombonerę”.
 
To rytuał. Przed meczem z River Plate będzie tak samo, choć może przydać się jeszcze jeden samochód, bo takie święto wymaga specjalnego przygotowania. Kibice będą w drodze, a prezydent Argentyny pomodli się, by tym razem nie zabrali ze sobą pojemników z gazem pieprzowym. W 2015 roku, przed ćwierćfinałem Copa Libertadores wzięli je i wrzucili do tunelu, gdy stali tam piłkarze znienawidzonego River. Mecz się nie odbył, a Boca Juniors zdyskwalifikowano.
 
Dlatego właśnie prezydent Mauricio Macri powiedział w trakcie półfinałów Copa Libertadores, że lepiej dla kraju, by w finale nie spotkały się te dwie drużyny. - On przez trzynaście lat był prezesem Boca Juniors i wie co mówi. Dzięki temu stał się popularny, został burmistrzem Buenos Aires, a od kilku lat rządzi już całym krajem. Wie, że tymi derbami będzie żyła cała Ameryka Południowa, a Argentyna to już w ogóle – uważa Bartłomiej Rabij z wydawnictwa Mandioca.
 
I żyje. Arturo i Oscar mieszkali w prowincji Misiones, położonej po drugiej stronie kraju, ponad tysiąc kilometrów od stolicy. Byli przyjaciółmi, później też szwagrami. Kibicowali przeciwnym drużynom. W niedzielę spotkali się jak co tydzień w domu Arturo i w końcu zeszli na temat Superclasico. Dyskusja przerodziła się w kłótnie, który zespół jest lepszy. Doszło do tragedii, bo Oscar w złości podpalił dom przyjaciela i uciekł. Policja wciąż go nie odnalazła.
 
Brama nr 12
 
Arturo nie jest oczywiście jedyną ofiarą derbów. W 1968 roku po meczu River z Bocą, przy dwunastej bramie El Monumental (stadionu River Plate) zginęło 71 osób, a 150 zostało rannych. Średnia wieku ofiar wynosiła 19 lat. Dziś zamiast bramy nr 12, jest wejście „L” – bo to dwunasta litera alfabetu. Łatwiej było zmienić oznaczenie, niż ustalić dlaczego doszło do tej masakry.
 
Wersji wydarzeń jest kilka i różnią się w zależności od tego, kto je przedstawia. Zdaniem kibiców River, fani Boca podpalili ich biało-czerwone flagi i zrzucili je z górnych sektorów wywołując panikę na dole. Kibice Boca Juniors winą obarczają swoich rywali, którzy mieli przedostać się na ich sektor i siać spustoszenie. Z kolei Julian Kent, ówczesny prezydent River, twierdził, że do tragedii doprowadzili policjanci, którzy zablokowali bramę żelaznym słupem. W ten sposób mieli zemścić się na kibicach Boca, którzy zrzucali na nich reklamówki z moczem.
 
Teraz jest inaczej. Albo wszyscy chcą, żeby było. Derby reklamują dzieci ubrane w koszulki Boca i River z przesłaniem: „Świętujmy, bo tytuł zostanie w Argentynie”. Trenerzy obu klubów powtarzają, że są rywalami, a nie wrogami. Ale władze nie są naiwne i na pierwsze w historii finałowe mecze Copa Libertadores z udziałem tych drużyn nie wpuszczą kibiców gości.
 
Kurczaki i małe świnki
 
W 2004 roku Carlos Tevez, wychowany w La Boca, strzelił gola na 1:1 w końcówce Superclasico. Zdarł z siebie koszulkę i podbiegł do linii bocznej El Monumental. Zanim wyleciał z boiska z czerwoną kartką, zaczął udawać kurczaka. Rozwścieczył tym kibiców River Plate, bo chociaż sami nazywają się „Los Millnarios” (milionerami), to w opinii wszystkich przeciwników są „gallinas”, czyli kurczakami. Argentyńczycy rozumieją przez to, że są tchórzami, którzy zawsze zawiodą w najważniejszym momencie. A wszystko przez to, że finale Copa Libertadores w 1966 roku przegrali z urugwajskim Penarolem 4:2, mimo dwubramkowego prowadzenia. Określenie utrwaliło się do tego stopnia, że nawet papież Franciszek, kochający San Lorenzo, miał powiedzieć żartem do jednego z biskupów kibicującego River: - Czuję, że na koniec sezonu będziemy jedli zupę z kurczaków.
 
Chociaż oba kluby powstały w tej samej robotniczej dzielnicy Buenos Aires, to fani River notorycznie wyśmiewają pochodzenie kibiców Boca. Sami szybko przenieśli się do zamożnej dzielnicy Nunez na północ miasta, więc nazywają przeciwników „małymi świniami”. W co drugiej przyśpiewce szydzą, że ci są biedakami, śmierdzą i chodzą do chlewu, czyli na „La Bombonerę”. Kibice Boca są dla nich „zbieraczami nawozów”, przez smród rzeki płynącej przez ich portową dzielnicę.
 
Najweselszy pogrzeb w historii
 
- Nasze serca są niebiesko-żółte – mówi „El Japo”, fanatyk Boca. Ich kolor jest jednak dziełem zupełnego przypadku. Na początku XX wieku Boca grało z lokalną drużyną Nottingham de Almangro. Obie drużyny miały bardzo podobne stroje, więc ustalono, że ten kto wygra, zostaje przy swoich barwach. Boca zostało zmiażdżone. Przygnębieni piłkarze poszli do portu, patrzyli w stronę oceanu i postanowili, że przyjmą kolory bandery pierwszej załogi, która wpłynie do portu. Statek był szwedzki.
 
River jest biało-czerwone, więc gdy firma LG chciała reklamować się na stadionie Boca Juniors, musiała zmienić swoje tradycyjne kolory logo na mniej kojarzące się z „kurczakami”. Barwy River Plate miały za to wieńce pogrzebowe zamówione przez kibiców Boca w 2011 roku, gdy ich największy rywal spadł z najwyższej ligi. W portowej dzielnicy wybuchło wtedy największe święto w historii. Huczniejsze od tego po zdobyciu mistrzostwa Argentyny, powrocie „Carlitosa” Teveza czy po zwycięstwie w Copa Libertadores. Według policjantów na ulice wyszło około 50 tys. kibiców. Zorganizowali nawet korowód z trumną z herbem River i przez całą noc śpiewali: „River, powiedz mi co to za uczucie, grać w drugiej lidze, obiecuję, lata będą płynąć, a my nigdy nie zapomnimy, że byliście w Primera B. Spaliliście Monumental, pobiliście piłkarza, te plamy nigdy nie zejdą, jesteście tchórzami.”
 
Kibice River Plate do dziś cierpią z tego powodu, ale odpowiadają śpiewająco: „Proszę Boga tylko o jedno - o śmierć dla wszystkich fanów Boca. Niech wymrą na zawsze, a wszyscy będą szczęśliwi.”
 
Pudełko czekoladek
 
„Morze kolorowych, latających flag, krzyki i kłótnie, śpiewy i tańce oraz niekończące się fajerwerki” - tak pierwsze derby w historii opisywał korespondent BBC. W sobotę będzie niemal identycznie. „La Bombonera”, choć nazywana pudełkiem czekoladek, ze względu na kształt, nie ma nic w wspólnego z powiedzeniem Forresta Gumpa. Tutaj doskonale wiadomo, czego się spodziewać.
 
Zanim kibice wyjdą na trybuny, przeprowadzą rozgrzewkę w tunelu. Nastroją trąbki, zaczną walić w bębny, rytmicznie skakać i nakręcać się na najważniejsze spotkanie w ich życiu. Gdy będą gotowi, wypełnią trybunę za bramką i zaczną naprzemiennie rozwijać charakterystyczne żółte i niebieskie pasy. Rozpocznie się mecz, jakiego nigdy w historii nie było – Superclasico w finale Copa Libertadores. Rytm nada grupa „kibic no. 12”, ale ich doping szybko przejdzie na pozostałe trybuny. Fanatycy rozsiani są po całym stadionie, choć ci z grupy „dwunastego kibica” należą do grona najzagorzalszych. – Jesteśmy duszą klubu, to my nadajemy tempo grze, gdy widzimy, że nasza drużyna je traci. Jesteśmy inną rasą, oddychamy futbolem – mówił „El Japo” w dokumencie „Netflixa”.
 
Ten mecz naprawdę trzeba zobaczyć przed śmiercią
 
Nigdy w historii Ligi Mistrzów FC Barcelona nie grała w finale z Realem Madryt i podobnie było w Copa Libertadores, gdzie Superclasico w finale pozostawało niespełnionym marzeniem kibiców. Aż do tej soboty. Dwa mecze zdecydują o tytule, nastroju kibiców i posadzie selekcjonera Argentyny.
 
– O tym meczu już mówi cały świat. Niezależnie od wyniku finałów, dawno żadne wydarzenie z udziałem argentyńskich drużyn nie wywołało tak olbrzymiego zainteresowania. Umieściliśmy naszą piłkę na najwyższym poziomie – uważa Guillermo Barros Schelotto, trener Boca Juniors. - Nikt nie może wymazać tego, co już zostało zrobione, ale to co wydarzy się teraz będzie zupełnie nową historią. Jeszcze jedną stroną w tej książce. I tylko od nas zależy jak się w niej zapiszemy – wtóruje mu Marcelo Gallardo.
 
Obaj trenerzy byli znakomitymi piłkarzami, którzy wygrywali Copa Libertadores z zespołami, które dzisiaj trenują. – Są świetni, choć prowadzą zespoły grające zupełnie inaczej. Boca używa prostszych środków, bo ma słabszą drugą linię. Nie ma takiego rozmachu jak River. Miarą fenomenu Gallardo jest natomiast to, że kluby z Europy wykupują mu każdego wyróżniającego się piłkarza, a on i tak potrafi to wszystko poukładać i odnosi sukcesy – uważa Bartłomiej Rabij.
 
Gallardo obejrzy ten mecz z trybun. To i tak najniższy wymiar kary, bo przez jego zachowanie River mogli nawet zostać zdyskwalifikowani. Trener River podczas rewanżowego meczu w półfinale z Gremio był zawieszony, po tym jak jego drużyna kilka razy spóźniła się na drugie połowy meczów. Nie mógł zatem kontaktować się z drużyną podczas spotkania, a w przerwie powinien zaparzyć yerba matę i grzecznie czekać na rozpoczęcie drugiej połowy. Pod żadnym pozorem nie mógł opuścić trybuny. Argentyńczyk zakpił z obu zakazów i spotkanie oglądał w towarzystwie analityka, a przez walkie-talkie przekazywał swoje uwagi asystentom. W przerwie zbiegł do szatni i urządził odprawę. – Potrzebowali tego moi zawodnicy i ja też. Nie dostosowałem się do zakazu i biorę to na siebie, ale to wstyd, że nie mogłem normalnie wykonywać swojej pracy. Nie interesuje mnie, czy stracimy przez to finał – denerwował się na konferencji prasowej po meczu.
 
Po tym jak działacze Gremio wyczuli, że mogą wywalczyć awans do finału poza boiskiem, złożyli skargę do CONMEBOL. Powołali się na artykuł 56. regulaminu, chcąc przekonać władze, że komunikacja Gallardo z drużyną miała wpływ na końcowy wynik. Decyzją władz, w finale zagra jednak River Plate, tyle że bez swojego trener, który znów będzie zmuszony oglądać to spotkanie z trybun.
 
- Presja będzie ogromna, ponieważ opinia publiczna dokładnie śledzi to, co się dzieje. Wynik będzie dla kibiców najważniejszą rzeczą na świecie, będą do niego wracać przez dziesiątki lat, bo to wyjątkowy finał - powiedział Oscar Mangione, psycholog sportowy, który pracował z Boca Juniors, mimo że… jest oddanym fanem River Plate.

I taki będzie to mecz – 368. w historii, o siódmy triumf Boca Juniors w historii Copa Libertadores albo czwarty dla River. Przesiąknięty emocjami, tysiącem podtekstów i paradoksów. Transmisja w Sportklubie od godz. 20.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.