O'piłki Marciniaka. Klasyk w rozmiarze XL

Niedziela wyborcza, wieczór. W sztabach politycy i samorządowcy głoszą narrację sukcesu. Ciekawy czas, bo niemal wszyscy twierdzą, że są zwycięzcami. Jednak prawdziwymi wygranymi niedzieli byli ludzie, którzy spędzili wieczór oglądając mecz Legia-Wisła. Ligowy klasyk w rozmiarze XL, rywalizacja dla ludzi o wyjątkowo mocnych nerwach.

Fabuła meczu przypominała kinową klasykę firmowaną przez Alfreda Hichcocka: najpierw było trzęsienie ziemi, potem napięcie tylko rosło. Scenariusz drugiej połowy był niemal identyczny, ale zespoły zamieniły się rolami. Bezradna w pierwszej części meczu Wisła weszła na najwyższe obroty, praktycznie bezbłędna Legia po przerwie kompletnie się pogubiła. Metamorfoza jaką przeszły oba zespoły w przerwie powinna zostać zbadana w kolejnym odcinku „Sensacji XXI wieku”. Piłkarze Legii mówili o braku koncentracji. Faktycznie, momentami sprawiali wrażenie, jakby wyszli z szatni z przekonaniem, że 3 punkty za ten mecz już zostały zaksięgowane. Być może zapłacili też wysoką cenę za wysiłek włożony w pierwszą, bardzo intensywną część meczu. W kilkadziesiąt sekund legioniści roztrwonili komfortowe prowadzenie (znów w Ekstraklasie przekonaliśmy się, że 2:0 to bardzo niebezpieczny wynik) i zamiast kontrolować mecz musieli gonić wynik. Podobnie jak we Wrocławiu, w meczu ze Śląskiem wyraźna była dysproporcja między postawą w pierwszej i drugiej połowie. Trener Sa Pinto twierdzi, że nie poznawał swojego zespołu po przerwie i to może być niepokojące, ale dwa miesiące jego pracy w Warszawie można podsumować pozytywnie. Opanował kryzys, ustabilizował i odmłodził skład, sprawił, że Legia gra lepiej i skuteczniej. Miara osiągnięć trenera to nie tylko postawa drużyny, ale także rozwój poszczególnych zawodników. Tu też Portugalczyk ma się czym pochwalić. Wysoką formę od kilku tygodni prezentują Nagy i Cafu, w meczu z Wisłą swoje najlepsze chwile w tym sezonie przeżył Carlitos. Na razie udało się wylać solidny fundament, czas więc na budowanie kolejnych kondygnacji. A propos Portugalczyka. To prawdziwy wulkan energii, jest niezwykle emocjonalny i czuję w kościach, że gdy mecz nie będzie się układał po jego myśli sędziowie będą mieli z nim ciekawe przejścia. Ostatnio we Wrocławiu pieklił się na ustawienie band reklamowych, irytował się na widok kamery, ale to może być tylko preludium jego przyszłych tyrad. Bukmacherzy już mogą oszacowywać prawdopodobieństwo odesłania trenera Legii na trybuny.

>> Manchester United zostanie przejęty przez saudyjskiego księcia? Szejk chce zapłacić 4 miliardy funtów!

Wisła wywiozła z Warszawy punkt, ale po meczu na twarzach zawodników trudno było znaleźć uśmiech. Zdenek Ondrasek był bardzo rozczarowany, w szatni przepraszał kolegów na zmarnowaną w końcówce piłkę meczową. Niepocieszony był też Maciej Sadlok, który w kluczowej dla losów meczu akcji poczuł się jak kiedyś Jerome Boateng po kiwce Leo Messiego. Krakowianie są w naszej lidze gwarantem efektownych widowisk. Udowodnili to po raz kolejny. W Poznaniu opierali się już o liny, ale Lech nie zadał kończącego ciosu i nadział się na sierpowe Kostala i Ondraska. Z Lechią dwukrotnie przegrywali, ale z godną podziwu konsekwencją szli po kolejne gole i wysoko wygrali. „Nie ważne ile stracimy, ważne ile jesteśmy w stanie strzelić” – takie hasło przyświeca ekipie Macieja Stolarczyka. Trener Wisły bardzo mi zaimponował. W pierwszych 45 minutach w jego zespole nic nie funkcjonowało prawidłowo. Jedynymi plusami tej części meczu był fakt, że goście przegrywali tylko 0:2. Co w takiej sytuacji robi trener i jego sztab? Burza mózgów, rzeczowa analiza, kilka korekt taktycznych. Nie było zmian personalnych, bo w takim momencie zdejmowanie zawodnika byłoby publicznym napiętnowaniem, wskazaniem jednego lub dwóch winnych, a przecież cały zespół grał źle. Ludzie, którzy nawarzyli piwa mieli szansę je wypić i z tej możliwości skorzystali. Da się wyczuć dobrą energię między Stolarczykiem i jego piłkarzami. Trener Wisły umiejętnie skraca dystans, ale trudno mu odmówić charyzmy i pewności siebie. Stawia na szczerość i jasny przekaz, a piłkarze to doceniają.

>> Cristiano Ronaldo skomentował oskarżenia o gwałt. "Prawda zawsze wychodzi na jaw. Jestem szczęśliwym człowiekiem"

W Wiśle grają obecnie tylko zawodnicy, którzy faktycznie tego chcą, bo atrakcyjniejsze finansowo oferty może złożyć im połowa ligi. O klubie mówi i pisze się wiele, ale gdy tematyka wykracza poza sferę sportową to trudno traktować te publikacje jako powód do dumy. Piłkarzy i sztab też to dotyka. Na co dzień robią swoje, trenują i grają na 100 procent możliwości, ale klimat wokół klubu przypomina krakowski smog. Trudno w nim oddychać. Aktualna postawa Wisły to kolejny dowód na to, że w polskiej piłce sprawdza się prawidłowość „im gorzej, tym lepiej”. Sporo jest przykładów klubów, które znajdowały się w gigantycznych tarapatach, a jak na ironię piłkarze prezentowali się bardzo dobrze. Biedna jak mysz kościelna Polonia Warszawa za czasów Piotra Stokowca, Ruch Chorzów z zamieniającym wodę w wino Waldemarem Fornalikiem czy Jagiellonia Białystok zaczynająca sezon z 10-punktowym deficytem. Wygląda na to, że nic tak nie spaja zespołu, jak problemy. Pytanie tylko jak długo Wisła jest w stanie jechać na takim paliwie. Do zrealizowania celu podstawowego, czyli awansu do grupy mistrzowskiej wciąż potrzeba około 20 punktów. Jeśli uda się je zdobyć nadal tworząc tak porywające widowiska jak w starciach z Legią, Lechią i Lechem to Maciej Stolarczyk będzie mocnym kandydatem do miana trenera sezonu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.