30-letni Dawid Janczyk w środę wydał książkę pt.: „Moja spowiedź”, którą spisał razem z Piotrem Dobrowolskim, dziennikarzem „Super Expressu”. Opowiada w niej o swoich problemach. Przede wszystkim z alkoholem.
Dawid Janczyk: (długi namysł) Jej tytuł w zasadzie mówi wszystko [„Moja spowiedź]... Chciałem się po prostu otworzyć. I się otworzyłem, ale nie było łatwo opowiadać o totalnym upadku, chlaniu i jego konsekwencjach. Bo to jest książka głównie o tym. Nie o Janczyku piłkarzu, tylko o Janczyku alkoholiku, który przechlał swoją karierę, spadł na samo dno.
- Nie. Mam za co żyć, nie muszę na niej zarobić.
- Jak trafiłem do CSKA Moskwa.
- W Legii zaczynałem od 2,5 tys. zł miesięcznie. W 2006 r. za mistrzostwo Polski dostałem 30 tys. zł. To jednak były grosze w porównaniu z zarobkami w Rosji. Tam np. za 10 minuty gry z Lokomotiwem dostawałem 40 tys. zł. Plus pensja: 150-160 tys. zł miesięcznie, która na dodatek rosła z każdym rokiem.
Liga Mistrzów. Wojciech Szczęsny obronił rzut karny
- Nie chcę nawet o tym myśleć! Bardzo dużo, potężną kwotę - m.in. na wycieczki z kolegami do Tajlandii, Jordanii, które oczywiście sam finansowałem. Na imprezy w Warszawie, Sopocie, Londynie - takie kilkudniowe wypady z Moskwy, gdzie na samą podróż wydawałem po 10 tys. zł. A do tego Mariott, InterContinental, Sheraton... Same najdroższe hotele, w których bywało, że mieszkałem nawet miesiąc.
- Na pewno nie z domu. Nigdy nie widziałem, by mój ojciec czy moja matka byli wypici. Ta słabość narodziła się poza domem. Po przeprowadzce do Warszawy zacząłem wpadać w złe towarzystwo. Pojawili się koledzy i koledzy kolegów. No i w końcu te hamulce puściły.
- Smak kaca poznałem po mistrzostwie Polski z Legią. Z Jerzym Kopcem, moim menedżerem, w klubie „Maska” w Warszawie. Właśnie on oraz jego przyjaciel Janusz, to byli moi towarzysze, z którymi piłem chyba najczęściej i najwięcej. Teraz nie mamy ze sobą kontaktu. Urwałem go i nie żałuję.
- Że więcej czasu spędzałem z kolegami niż z rodziną. Dziś przez to nie ufam ludziom.
- Niewielu. W Warszawie tylko Piotra [Dobrowolskiego, współautora książki „Moja spowiedź”]. W Nowym Sączu, od dzieciństwa, moim przyjacielem jest Grzesiek Kulig, ale od jakiegoś czasu nie mamy ze sobą kontaktu.
- Dna sięgnąłem już po powrocie do Polski - przed przejściem do Piasta Gliwice, podczas dwuipółrocznego „urlopu” od piłki. To był moment, w którym przeginałem już na maksa.
- Najgorzej było, kiedy leżałem w szpitalu na Sobieskiego w Warszawie. Lekarze pięciokrotnie podczas jednej nocy wyciągali mnie z zapaści. Strasznie krzyczałem, śniąc koszmary na jawie, i odpływałem. Ludzie nie mogli wytrzymać tego darcia. A że nie było pojedynczych sal, to wywieźli mnie na korytarz i spięli pasami, żebym się nie rzucał. Później sanitariusz, kibic Legii, powiedział mi, że czegoś takiego ten oddział jeszcze nie przeżył. Ponoć darłem się w trzech językach - po polsku, rosyjsku i angielsku. Organizm był już tak zatruty alkoholem, że znalazłem się na krawędzi śmierci. Mam wielkie szczęście, że jeszcze żyję.
- Tam się zaczęło. Samotność, tęsknota za domem, frustracja, że nie łapałem się do składu. To wszystko złożyło się na mieszankę wybuchową. Nie wiedziałem, co robić z pieniędzmi, co robić z wolnym czasem, więc zacząłem pić.
- Sam. Może raz czy dwa napiłem się z czeskim pomocnikiem Lubosem Kaloudą i tureckim obrońcą Canerem Erkinem, który dziś gra w Besiktasie. A tak to nigdzie nie wychodziłem, z nikim się nie widywałem. Kupowałem alkohol w sklepie pod domem, no może czasami wyskoczyłem na jakieś sushi. No chyba że przylatywał do mnie Janusz - wtedy ruszaliśmy w miasto. A że Moskwa, szczególnie nocą, mu się spodobała, to potrafił u mnie siedzieć nawet po dwa tygodnie. I tak powoli odlatywałem. Bo oprócz picia pojawiła się też nerwica natręctw. Na co dzień jestem pedantem, ale w Rosji to się nasiliło. Zanim usiadłem do telewizora, komputera czy flaszki musiałem najpierw wysprzątać cały dom. Musiała panować w nim sterylna czystość.
- Dużo, ale co innego pić, a co innego chlać, wpadać w cugi alkoholowe, w jakie ja wpadałem.
- Rok. Zaszyłem się przed przyjściem do Piasta Gliwice. Prowadziłem się wtedy bez zarzutu, ale po rundzie jesiennej - w czasie przerwy urlopowej - poszedłem do Galerii Mokotów. Zamówiłem piwo pszeniczne. Mały łyczek, potem następny. Ciśnienie nie wzrosło, żadnych zawrotów głowy, wszystko OK. No to zamówiłem drugie, trzecie, a potem już poszło... Wróciłem do Gliwic i już popijałem, więc postanowiłem zaszyć się jeszcze raz. Nie wytrzymałem jednak już tak długo, kolejną wszywkę przepiłem po trzech miesiącach.
- Wszystko...
- Nie trafiłbym do CSKA. Dziś wiem, że tamten transfer był największym błędem w życiu. Kiedyś nie lubiłem pić, ale w Rosji byłem sam i zacząłem zapijać samotność wódką - ona wypełniała mi czas. Pamiętam, że mogłem wtedy odejść do Atletico Madryt czy Betisu Sewilla. Legia wybrała jednak ofertę Rosjan, a ja się na to zgodziłem, bo dałem jej prawo do decydowania o moim losie, chciałem być lojalny wobec klubu, który dał mi szansę, wyciągnął mnie z Sandecji. Głupio mi się było upierać przy Atletico. Ale może powinienem? Może w Hiszpanii wszystko potoczyłoby się inaczej, lepiej dla mnie? Może teraz zamiast o wódzie, opowiadałbym ci o wrażeniach z występu w finale Ligi Europy?
- Oczywiście! Nie wyobrażam sobie, żebym nie wrócił.
- To nieważne. Ile razy upadnę, tyle razy wstanę. Choćby ktoś chciał do mnie strzelać, niech sobie strzela. Nie jest mnie w stanie zabić, odwieść od kolejnej próby powrotu.
- Bo kocham piłkę. A także dla swoich dzieci. Chcę, żeby zamiast pamiętać mnie z tego całego pijaństwa, nabrały dzięki mnie przeświadczenia, że nigdy nie wolno się poddawać. Bo ich tata zawsze wracał. Nawet kiedy się przewrócił, to się podnosił i walczył.
- Nie lubię, wręcz nienawidzę.
- Bo z alkoholikiem nie powinno się rozmawiać o alkoholu. Bo on nie chce o nim pamiętać. Ten temat go przytłacza.
* Dawid Janczyk - w 2006 r. sięgnął po tytuł mistrzowski z Legią Warszawa. W 2007 r. na MŚ w Kanadzie do lat 20 zdobył trzy bramki i był nominowany, obok m.in. Sergio Aguero i Angela Di Marii, do grona najlepszych zawodników mundialu. W tym samym roku za 4,2 mln euro, jako najdroższy piłkarz ekstraklasy, został sprzedany do CSKA Moskwa, z którą zdobył wicemistrzostwo Rosji i dwukrotnie Puchar Rosji. Uczestnik Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Pięciokrotny reprezentant Polski.