Francja - Holandia. Mistrzowie świata nie idą śladami poprzedników i po mundialu wciąż imponują formą

Bardziej dojrzała, spokojna i wciąż głodna zwycięstw Francja pokonała Holandię 2:1. Piłkarze Deschampsa są odporni na tradycyjną obniżkę formy po wygranym mundialu, choć im też przytrafiają się błędy.

Zespół zdobywa mistrzostwo świata, zasłużenie fetuje, ale w kilku kolejnych spotkaniach schodzi z boiska pokonany, bo spada motywacja i wkrada się rozleniwienie. Przerabiali to Niemcy po sukcesie z 2014, a wcześniej Hiszpanie po mundialu w RPA. Francja w czwartek bezbramkowo zremisowała z Niemcami, ale nie zaprezentowała się tak dobrze, jak na MŚ w Rosji. Bliżej wygranej byli piłkarze Loewa, którzy walczyli przede wszystkim o odzyskanie zaufania kibiców. Lepszym wyznacznikiem pomundialowej formy Francuzów miało być niedzielne spotkanie z Holandią, której zabrakło na dwóch ostatnich wielkich imprezach – mundialu i Euro 2016. Teraz mają pozbierać się pod okiem Ronalda Koemana.

Szacunek do mistrzów świata jest czymś naturalnym, ale strach jaki czuli Holendrzy wobec Francuzów jest niewytłumaczalny. „Oranje” wyszli na Stade de France wręcz sparaliżowani, w pierwszych minutach nie potrafili wymienić kilku podań, bo szybko ktoś popełniał prosty błąd. Zaczęło się od niedokładnego podania Blinda, które doprowadziło do kontry Francuzów, ale to był tylko sygnał ostrzegawczy, który Holendrzy najwyraźniej zlekceważyli. Za kolejny błąd, tym razem Promesa, zapłacili już utratą gola. Piłkarz Sevilli w niezrozumiały sposób zagrał piłkę w środek swojego pola karnego, a tam piłkę przyjął Blaise Matuidi i podał wzdłuż bramki do Kyliana Mbappe, który wykończył całą akcję. Początek sezonu w jego wykonaniu jest piorunujący, Mbappe zagrał w piątym meczu po mundialu i przeciwko Holandii strzelił piątego gola.

Gol z niczego i szybka odpowiedź

Po niespełna kwadransie Francja prowadziła i w kolejnych minutach, aż do końca pierwszej połowy całkowicie kontrolowała grę. Do szatni piłkarze Deschampsa zeszli z 60 proc. posiadaniem piłki, absolutną dominacją i wypoczętym Alphonse Areolą, który ani razu nie musiał interweniować. Początek drugiej połowy nie wskazywał na nagłą zmianę w nastawieniu Holendrów. Wciąż grali bez pomysłu i nie stwarzali zagrożenia, aż do 65. minuty, gdy impulsem do odważniejszych ataków okazała się dość przypadkowa sytuacja Georginio Wijnalduma. Piłkarz Liverpoolu wprawdzie nie uderzył w światło bramki, ale wznawiający po chwili grę Areola, niedokładnie wybił piłkę i Holendrzy dali radę przeprowadzić bardzo składną akcję zakończoną dośrodkowaniem Tete i strzałem Babela. Francuzi zapłacili za brak koncentracji i nieskuteczność pod bramką przeciwnika, bo wcześniej mieli kilka dogodnych sytuacji do podwyższenia wyniku. Był remis, a kibice na Stade de France zaczynali się niecierpliwić.

Rozleniwienie trwało kilkanaście minut i wraz ze zmianą wyniku zmieniło się też nastawienie mistrzów świata. Znów stali się drapieżni i szybko potwierdzili swoją piłkarską wyższość kolejnym golem. Benjamin Mendy przełożył świetną formę w Premier League na mecz Ligi Narodów i w swoim stylu dośrodkował do Olivera Giroud, który bez przyjęcia sfinalizował akcję golem na 2:1. Końcówkę meczu Francuzi rozegrali już na swoich zasadach. Byli wyrachowani, spokojni i znów pewni siebie.

Choroba wielkich mistrzów

W poprzednim sezonie Zinedine Zidane, gdy jeszcze prowadził Real Madryt często tłumaczył słabszą grę swojego zespołu brakiem intensywności. „Królewscy” skupiali się przede wszystkim na obronie Ligi Mistrzów i zawodzili w dużo łatwiejszych meczach ligowych. Zdarzało się, że gdy prowadzili w jakimś meczu i kontrolowali grę, spuszczali nieco z tonu.  Zaczynali grać w trybie energooszczędnym, co nie raz skutkowało utratą bramki. Sytuacja identyczna jak po mundialu w reprezentacji Francji.

Przeciwko Niemcom w drugiej połowie pojawił się ten sam problem. Dobrze grający Francuzi w ciągu kilku minut całkowicie oddali inicjatywę i pozwolili piłkarzom Loewa stworzyć kilka doskonałych szans, całkowicie zawierzając Areoli. Kilka dni temu ich rezerwowy bramkarz rozegrał mecz marzenie i nie pozwolił sobie strzelić bramki. W niedzielę spadek intensywności znów był widoczny i Holendrzy szybko to wykorzystali i... równie szybko stracili.

To właściwie jedyna rzecz, do jakiej można przyczepić się w grze tegorocznych mistrzów świata. „Zjazd” w ich przypadku jest dużo mniej zauważalny niż wcześniej u Niemców czy Hiszpanów. A przed Holendrami bardzo długa droga, by znów stać się piłkarską potęgą, ale jest już piłkarz, o którego powinni oprzeć tę odbudowę. Nazywa się Frenkie de Jong, ma 21 lat i po raz drugi reprezentował swój kraj. Na tle mistrzów świata prezentował się niezwykle dojrzale, z gracją i swobodą stemplował większość akcji Holendrów. To na razie największy pozytyw „Oranje”.


 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.