W Cristiano Ronaldo nie można wątpić. Wtedy jest najgroźniejszy

Cristiano Ronaldo ponownie udowadnia, że jest jak wykwintne wino - im starszy, tym lepszy. Ile razy Portugalczykowi wróży się po słabszym okresie upadek ze szczytu, on wraca i przemawia na boisku w stylu zarezerwowanym tylko dla prawdziwe wybitnych w swojej dyscyplinie. Czy tak jak przed rokiem jesteśmy świadkami początku jego marszu po kolejną Złotą Piłkę?

33-letni piłkarz z Madery zdaje się uciekać przed piętnem czasu. Kiedy pod koniec 2016 roku krytykowano go za brak skuteczności i wróżono, że kiepskie pierwsze tygodnie sezonu 2016/2017 są początkiem końca ery Ronaldo, zawodnik zachował spokój. Wiedział, że ma za sobą morderczy okres zakończony triumfem na Euro 2016, a kontuzja, której doznał wtedy w finale, nie pozwoliła mu na odbycie okresu przygotowawczego.

Zinedine Zidane wraz z trenerem od przygotowania fizycznego Antonio Pintusem stworzyli zawodnikowi plan treningowy mający sprawić, że szczyt formy osiągnie na kluczową część sezonu. Plan zakładający też częstszy odpoczynek, do którego Ronaldo nie był przyzwyczajony. Ten właśnie manewr sztabu szkoleniowego okazał się kluczem do sukcesów zarówno samego piłkarza, jak i Realu Madryt w kolejnych miesiącach. Królewscy sięgnęli po tytuł mistrza Hiszpanii i triumfowali w Lidze Mistrzów, a Cristiano, który począwszy od ćwierćfinałów tych rozgrywek strzelił aż 10 goli, pod koniec roku cieszył się z piątej Złotej Piłki w karierze.

Historia lubi się powtarzać

Trwający sezon jest dla Portugalczyka łudząco podobny do poprzedniego, z tą może różnicą, że w pierwszej jego połowie dołek zaliczył nie tylko on, ale i cały Real. Królewscy już tak naprawdę w grudniu odpadli z walki o La Ligę, a w styczniu sensacyjnie odpadli z Pucharu Króla po blamażu przeciwko Leganes. 24 stycznia, gdy madrytczycy żegnali się z rozgrywkami o krajowych puchar, Ronaldo miał na swoim koncie zaledwie 6 goli w 15 meczach La Ligi. Na trafienie do siatki potrzebował średnio ponad 20 strzałów. Jego skuteczność było fatalna, a słaba gra całej drużyny sprawiała, że problem jej największej gwiazdy jeszcze mocniej się uwidoczniał.

Na szczęście dla Realu plan Pintusa i Zidane’a ponownie zadziałał, a Ronaldo wrzuca najwyższy bieg w najważniejszym momencie sezonu. Od 27 stycznia Portugalczyk w kolejnych dziesięciu meczach, licząc zarówno starcia w Primera Division, jak i Lidze Mistrzów, trafił do siatki 19 razy, w tym trzykrotnie w dwumeczu przeciwko Paris Saint-Germain. W 2018 roku w samej lidze zanotował 18 bramek. Żaden zawodnik na świecie nie może pochwalić się równie dobrym rezultatem, w tyle są m.in. Antoine Griezmann (12 goli), Mohamed Salah (11) czy Lionel Messi (10).

„Nie możesz wątpić w Cristiano”

Cristiano powtarzał w przeszłości, że kiedy przedłuża się jego seria bez bramki, on odpowiada cierpliwością. – Muszę po prostu ciężko trenować, a gole przyjdą same – podkreślał. W przypadku Portugalczyka ta prosta zasada ponownie się sprawdza. Nigdy w siebie nie wątpi, czuje się najlepszy. Jest do tego stopnia pewny siebie, że jeszcze w listopadzie, gdy trwała jego strzelecka posucha, założył się z kolegami z zespołu, że zostanie królem strzelców La Ligi. Wtedy miał na koncie tylko jednego gola, Messi 12. Cztery miesiące później dorobek Ronaldo wynosi 22 trafienia, tylko o trzy mniej od gracza Barcelony. Coś, co wyglądało na pobożne życzenie, staje się coraz bardziej prawdopodobne.

- Nie możesz wątpić w Cristiano, nawet gdy nie strzela – pouczał dziennikarzy Zinedine Zidane. Trudno z Francuzem polemizować. Jeśli dla jakiegoś piłkarza nie istnieją granice, to jest nim Ronaldo. Kolejną, którą chce przekroczyć, jest wygranie Ligi Mistrzów trzeci raz z rzędu, co z pewnością zwiększyłoby jego szanse w wyścigu o Złotą Piłkę. Paradoksalnie pomóc w tym może mu kryzys Realu z pierwszej połowy sezonu, którego konsekwencją jest przegranie ligi i krajowego pucharu. Jak podkreślają koledzy Cristiano, w tej chwili „żyją dzięki Lidze Mistrzów”. To ich ostatni front, a w związku z tym mobilizacja na nim jest podwójna. Widać to było w starciu z PSG, zwłaszcza w Paryżu. Rozpędzony Ronaldo i rosnąca u jego boku drużyna mogą okazać się nie do zatrzymania, chociaż jeszcze dwa miesiące temu byli w ostrym ogniu krytyki. Zarówno Cristiano, jak i Real mają jednak to do siebie, że kiedy próbujesz ich skreślić, oni wracają i udowadniają, że się myliłeś. Właśnie wtedy są najgroźniejsi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA