Damian Kądzior: W meczu z Koroną Kielce miałem zderzenie z Kenem Kallaste. Trafił mnie dość mocno kolanem w więzadło poboczne. Spotkanie co prawda dograłem do końca, ale już w szatni zauważyłem, że kolano puchnie. Później było coraz gorzej. Wiedziałem, że nie jest fajnie. W sobotę ledwo mogłem chodzić, nawet nie wyprowadziłem psa. Robiłem co mogłem, okładałem kolano lodem, ale opuchlizna nie chciała zejść. Rano wyruszyłem do Wrocławia i zaraz po przyjeździe do hotelu pojechałem z doktorem Jackiem Jaroszewski na USG.
Na szczęście nie to, że więzadło jest uszkodzone. Po prostu w przestrzeni kolana znalazł się centymetrowy krwiak. Uniemożliwiał chodzenie, więc tym bardziej nie było szans na trening. Selekcjoner i doktor uznali, że w ciągu pięciu dni nie wrócę do sprawności, więc lepiej będzie jeśli pojadę na leczenie do klubu. Z Bartkiem Spałkiem ustaliłem już co mam robić i tyle.
Szkoda mi było, ale co zrobić? Obejrzeliśmy tylko analizę wideo moich meczów, trener wskazał mi nad czym muszę popracować, co zrobić, aby wciąż być w sferze jego zainteresowania. To było fajne, bo podobne rzeczy mówił mi trener Marcin Brosz.
Widocznie tak miało być. Coś jest nam zapisane, a mi było to. Tak jak nie była mi pisana Cracovia, tak teraz nie miałem zadebiutować w reprezentacji. Mam świadomość, że zamiast się załamywać muszę szybko wrócić do zdrowia, a później pokazać dobrą formę w Górniku. Jeśli będę strzelał i asystował, to wiem, że w końcu dostanę szansę. Wszystko zależy ode mnie.