Zamiast wyruszyć do Krakowa na niedzielny mecz z Wisłą, Nagy w sobotę pojechał do podwarszawskich Ząbek, gdzie trzecioligowe rezerwy mierzyły się Turem Bielsk Podlaski. Swoją formą jednak nie zaimponował - oddał jeden celny strzał, ale bramkarz rywali zdołał go obronić. Mecz skończył się remisem 1:1.
Nagy podpadł ostatnio w klubie wywiadem udzielonym węgierskiej telewizji. 22-latek stwierdził, że najpóźniej po zakończeniu sezonu zamierza odejść z Legii. Wyznał także, iż bał się, gdy po meczu z Lechem Poznań (0:3) warszawscy pseudokibice na klubowym parkingu mieli uderzyć część piłkarzy.
- Uważam, że wolno mi o tym mówić otwarcie. Możemy się tego wstydzić lub nie, ale niestety taka sytuacja miała miejsce. Fani nie byli zadowoleni nie tylko z rezultatu, który osiągnęliśmy, ale także z naszej gry, i to było całkowicie zrozumiałe. Nie spodziewaliśmy się jednak tego, co się wydarzyło później. Mam nadzieję, że już nigdy w życiu nie spotka mnie nic podobnego - stwierdził Nagy, nie wdając się w szczegóły.
Niewyparzony język Nagya nie był jednak bezpośrednią przyczyną zesłania go do rezerw. O problemach piłkarza słyszało się od początku sezonu. Już latem pojawiały się doniesienia o mało sportowym trybie życia, jaki prowadzi. Plotkowało się, że równie często, co na Łazienkowskiej, można go spotkać nocą w modnych warszawskich lokalach i klubach.
W Legii o wypadach Nagya wiedzieli. Nie tylko koledzy z szatni, ale zakładamy, że i prezes, który już ponad miesiąc temu zaprosił piłkarza na rozmowę wychowawczą. Wizyta na dywaniku problemu chyba jednak nie rozwiązała, bo w ostatnich tygodniach o nocnych podbojach Nagya wciąż się plotkowało.
Ale nie trzeba było nawet specjalnie przykładać ucha - wystarczyło spojrzeć na boisko, by zobaczyć, że Węgier jest cieniem zawodnika z końcówki poprzedniego sezonu.
Jeden strzelony gol i asysta - to dorobek Nagya w tym sezonie ekstraklasy. Dorobek marny. A wręcz tragiczny, jeśli spojrzymy na rundę wiosenną poprzedniego sezonu, w której Nagy - po sprzedaży zimą Nemanji Nikolicia - stał się najefektywniejszym piłkarzem w ekipie Jacka Magiery (w ośmiu ostatnich kolejkach strzelił cztery gole, trafiał do siatki średnio co 156 minut).
Teraz nie tylko przestał strzelać, ale też łapać się do składu. - Dominik musi przede wszystkim porozmawiać sam ze sobą. To nie jest żadna krytyka, ale jego stać na zdecydowanie lepszą grę. I jestem przekonany, że on sam o tym doskonale wie - stwierdził Miroslav Radović na antenie Canal+ przed meczem z Lechią.
Nagy w tamtym spotkaniu nie zagrał. Romeo Jozak odstawił go na trybuny, dając piłkarzowi sygnał, że jest u niego na cenzurowanym. Ale sygnał widocznie był za słaby, bo trzy dni później Chorwat zesłał go do rezerw. W klubie zaprzeczają, że ta decyzja była konsekwencją wywiadu, którego Nagy udzielił węgierskim mediom. Że jedyne, z czym miała związek, to ze słabą formą na boisku.
Po tej decyzji Nagy pojawił się w klubie wraz ze swoim menedżerem. Podobno wyraził skruchę i zapewnił, że zrobi wszystko, by zapracować na powrót do drużyny. - Czekamy na niego, bo to zdolny piłkarz. Ale ja w swoim życiu widziałem wielu zdolnych piłkarzy, którzy kończyli w czwartej lidze, ponieważ brakowało im zaangażowania - mówi Jozak, ale o dacie powrotu Nagya do swojego zespołu na razie nie wspomina. Przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie mówi się, że Węgier w rezerwach spędzi przynajmniej jeszcze tydzień.
W środę Legia zagra na wyjeździe z Drutexem-Bytowią Bytów w ćwierćfinale Pucharu Polski. W sobotę jej rezerwy z GKS Wikielec.