Dekada zesłania, liga francuska lub zachowanie status quo. Co czeka Barcelonę i katalońską piłkę?

Liga Catalana przez 10 lat walcząca z UEFA? FC Barcelona rywalizująca na co dzień z PSG? A może reforma prawa i pozostanie katalońskich klubów w La Liga? Jakie zmiany mogą mieć miejsce na futbolowej mapie Hiszpanii po ogłoszeniu niepodległości przez parlament Katalonii? W sobotę rząd Hiszpanii uruchomi 155. artykuł konstytucji pozwalający na zawieszenie autonomii Katalonii.

Przerażająca cisza Camp Nou na meczu 7. kolejki ligi hiszpańskiej była czymś bez precedensu. W dzień potyczki z Las Palmas szefowie klubu spotkali się na specjalnym posiedzeniu. Wcześniej zabiegali o to, aby gra została przełożona ze względu na planowane referendum niepodległościowe, ale zgody nie uzyskali. Ostatecznie stanęło więc na opustoszałym stadionie, co było protestem wobec brutalnej akcji policji podczas wspominanego referendum (w dniu głosowania ucierpiało blisko 800 osób).

– To jest demokracja! Referendum musi się wydarzyć, ponieważ ludzie mają prawo do głosowania – krzyczał Gerard Piqué, który już kilka lat temu na wiec poparcia niepodległości Katalonii wybrał się z rodziną. – Kataloński naród ma pełne prawo do głosowania – wtórował mu Xavi. – Prosimy światową społeczność o pomoc, apelujemy do wszystkich demokratów świata i Europy, aby pomogli nam w walce o nasze naruszone prawa – apelował Pep Guardiola. Legendy Barcelony, ale przede wszystkim Katalończycy tworzący historię klubu, który jest czymś więcej, niż tylko klubem, zgodnie wsparli ruchy niepodległościowe. Musieli jednak zdawać sobie sprawę z tego, że oderwanie się od Hiszpanii nie tylko rozpocznie nowy rozdział historii regionu, ale także (być może) zakończy inny, piłkarski, dla Katalończyków jeden z tych, którym szczycącą się przed całym światem.

Teraz została otworzona została puszka Pandory. Premier Carles Puigdemont cały czas grozi ogłoszeniem niepodległości - zrobi to jedynie jeśli rząd Hiszpanii podejdzie do rozmów i nie zaprzestanie represji. W miniony poniedziałek aresztowano dwóch przywódców ruchu nacjonalistycznego. Zarzucono im bunt przeciwko władzy, Katalończycy uznają to za dowód ich prześladowania. W sobotę rząd Hiszpanii uruchomi 155. artykuł konstytucji pozwalający na zawieszenie autonomii Katalonii.

Nadchodzi trzęsienie?

O ile pewne jest oburzenie hiszpańskiej ulicy, o tyle wciąż nie wiadomo czy krajem wstrząśnie także kataklizm futbolowy. Bo takim z pewnością byłoby opuszczenie przez FC Barcelonę grona członków La Ligi. Barcelona to wszakże klub-założyciel Primera División, jej pierwszy zwycięzca, który triumfował w rozgrywkach aż 24 razy! Od 1929 roku Barca nieprzerwanie gra w najwyższej klasie rozgrywkowej Hiszpanii. I teraz ta licząca blisko 90 lat historia miałaby dobiec końca? Niestety, wciąż jest to realne. Media przewidują dwa najbardziej możliwe (pesymistyczne) scenariusze. Według pierwszego FC Barcelona samodzielnie opuści ligę, według drugiego, drastyczniejszego – zostanie z niej wyrzucona.

Wolna Katalonia, niewolny wybór

Pierwsze rozwiązanie zasugerował niedawno prezydent klubu Josep Bartomeu, który w rozmowie ze Sky Sports stwierdził: „W przypadku niepodległości Katalonii klub i jego członkowie będą musieli zastanowić się, w której lidze będziemy grać”. W podobnym tonie wypowiada się Gérard Esteva, prezes federacji sportowych Katalonii i Katalońskiego Komitetu Olimpijskiego: „W wolnej Katalonii Barcelona sama może wybrać, w jakiej lidze powinna grać”. Jest to poniekąd myślenie życzeniowe. Nieoficjalnie mówi się oczywiście, że działacze z Camp Nou nie mieliby nic przeciwko, gdyby status quo zostało zachowane. Dla będącej od lat bastionem politycznym Barcy najlepszym interesem byłoby, co zrozumiałe, zjedzenie ciastka i ciągłe posiadanie go. Wielce jednak prawdopodobne, że ta „wolność” wyboru może ograniczyć się co najwyżej do oczekiwania na decyzję innych.

Wszystko przez scenariusz numer 2. Na pozostanie Barcelony w rozgrywkach mogą nie zgodzić się jej rywale. Dzienniki z Półwyspu Iberyjskiego cytują prezesa La Ligi Javiera Tebasa, który stwierdził, że po oderwaniu się Katalonii tamtejsze kluby nie będą mogły grać w ligach hiszpańskich, bo tego zakazuje prawo. Tebas mówił: „Prawo sportowe jest jasne: jeśli Katalonia uzyska niepodległość, to Barcelona nie zagra w naszej lidze. Prawo musiałby zmieniać krajowy parlament”. Szef rozgrywek ma myśli „Ustawę o Sporcie” mówiącą o tym, że kluby uczestniczące w zawodowych turniejach na terenie kraju muszą być wpisane w rejestrze stowarzyszeń sportowych i federacji. W przypadku Barcelony oznacza to, że musiałaby znajdować się w rejestrze… Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej. Reporterzy donoszą jednocześnie, że Tebas byłby skłonny zebrać kluby i przegłosować, czy chcą one pozostania Barcelony (i innych katalońskich zespołów) w La Lidze. Madrycki serwis defensacentral.com kilka dni temu poinformował jednak, że w takiej debacie potężny Real Madryt swój głos oddałby „nie”.

Liga Catalana

Pragmatycy pewnie nie dziwiliby się Realowi i pozostałym zespołom, które podjęłyby podobną decyzję. Od sezonu 2016/2017 w Hiszpanii co prawda nie obowiązuje już decentralizacja sprzedaży praw telewizyjnych, ale wciąż do równego podziału trafia tylko 50 proc. pieniędzy. 25 proc. zależy od wyników sportowych z ostatnich pięciu sezonów, a kolejne 25 proc. od medialności klubów. W praktyce więc większość z drugiej połowy puli zgarniała Barcelona (i Real). Jej wyrzucenie z ligi sprawi, że do pozostałych klubów popłynie szerszy strumień pieniędzy. Wtedy ci, którzy zagłosują przeciwko pozostaniu Barcy, będą mogli powiedzieć, że to nic osobistego. To przecież tylko biznes.

Odłączenie się Katalonii od Królestwa to nie tylko groźba wyjścia z La Ligi Barcelony, ale także Espanyolu (również występującego w Barcelonie) i Girony. Gdyby wspomniana trójka odłączyła się od hiszpańskich rozgrywek centralnych, realne stałoby się powstanie oficjalnej ligi katalońskiej (związek, Federación Catalana de Fútbol, istnieje już od 117 lat!). W skład założycieli weszłyby pewnie także drugoligowy Gimnàstic Tarragona i grające w niższych ligach Sant Andreu, Terrassa czy Europa.

Innym pomysłem, choć mimo wszystko wciąż mającym wiele z science fiction, jest dołączenie Barcelony do jednej z czołowych lig europejskich. Najczęściej wymienia się francuską Ligue1 w której występuje AS Monaco, klub z Księstwo Monako. W praktyce ten przykład jest jednak nie na miejscu, bo Monako z Francją jest połączone silnymi więzami politycznymi i gospodarczymi, tak samo jak FC Vaduz (z Liechtensteinu, grający w lidze szwajcarskiej). Dobrym wzorem jest także Andora, której reprezentant gra w hiszpańskim systemie piłkarskim (FC Andorra występuje w Primera Catalana, piątej lidze). W teorii więc najrozsądniejszym rozwiązaniem – po ogłoszeniu proklamacji – byłoby utrzymanie katalońskich zespołów w lidze na prawach z których korzysta wspomniana Andora. Zresztą Carlos Villarubi, wiceprezes ds. stosunków międzynarodowych w Barcelonie zasugerował to, stwierdzając: „Jestem absolutnie pewien, że Barcelona zagra tam, gdzie Espanyol i Girona”.

10 lat zesłania?

Gdyby ziścił się scenariusz powstania ligi katalońskiej, Blaugrana – jako potencjalny mistrz Katalonii – nie mogłaby wystąpić w Lidze Mistrzów. I to nie przez rok, ale w teorii – nawet przez kilkanaście lat. Byłoby to więc medialne i finansowe samobójstwo. Sytuacja przez długi czas mogłaby zresztą przypominać skecz Monty Pythona. Aby Barca grała w rozgrywkach UEFA, UEFA musiałaby przyjąć w swoje struktury federację katalońską. Stałoby się to, gdyby członkostwo nowego kraju na Kongresie UEFA zaakceptowało większość związków. A to nie zawsze ma miejsce, jak w przypadku Gibraltaru, który przez ponad dekadę był blokowany przez… Hiszpanię. Kosowo natomiast musiało zmagać się z wetem serbskim i rosyjskim. Trudno wyobrazić sobie więc, aby Madryt ochoczo zgodził się na przyjęcie Katalonii. W takim – skrajnie pesymistycznym przypadku – Barcelona zniknęłaby nie tylko z piłkarskiej mapy Hiszpanii, ale także Europy! Zdaniem byłego prezesa PZPN Michała Listkiewicza proces kruszenia hiszpańskiego muru w UEFA zająłby Katalończykom co najmniej 10 lat.

– Nie wyobrażam sobie, że Real i Barcelona nie będą grać w tej samej lidze – powiedział Zinedine Zidane. Nie tylko on nie wyobrażają sobie, aby kataloński klub przestał być dumą tamtejszego futbolu. I aby El Clásico stało się tylko wspomnieniem. Taki przebieg tej historii przyniósłby więcej strat, niż pożytku. I to wszystkim. Hiszpanom. Katalończykom. I całemu futbolowemu światu.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.