Jan Tomaszewski: ustawa dezubekizacyjna krzywdzi? Wiem, że w drużynie zawsze było kilku takich, którzy donosili

Czy Adam Nawałka, tak jak jego dawni koledzy z Wisły Kraków, może dostać niską emeryturę? - Taka jest ustawa i trudno z nią polemizować - mówi Jan Tomaszewski o ustawie dezubekizacyjnej, na mocy której sportowcy zatrudnieni w przeszłości w milicyjnych klubach są rozliczani ze "służby na rzecz totalitarnego państwa". - Wiem, że w naszej drużynie zawsze było kilku takich, którzy donosili - mówi w rozmowie ze Sport.pl legendarny bramkarz zespołu Kazimierza Górskiego, a w ostatnich latach polityk m.in. PIS i PO

Łukasz Jachimiak: Słyszał Pan o tym, że na mocy ustawy dezubekizacyjnej pańskim kolegom z drużyny medalistów igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata, m.in. Kazimierzowi Kmiecikowi, Zdzisławowi Kapce i Antoniemu Szymanowskiemu emerytury zostaną zmniejszone do kwoty 1700 złotych netto?

Jan Tomaszewski: Słyszałem. I trudno mi się na ten temat wypowiadać. Wtedy były takie czasy. I myśmy o tym wiedzieli, ja już wiedziałem wcześniej, że ci, którzy grali w krakowskiej Wiśle, bo to był milicyjny klub, że oni niejako z urzędu mieli to… Myśmy nie wiedzieli podczas mistrzostw świata, ale niestety później była taka informacja, że oni współpracowali. Nie wiem czy to potraktować jako obowiązek pracy. Całe szczęście ja grałem w ŁKS-ie, tam nie było żadnych takich podchodów. A być może oni byli zmuszeni do tego. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa, która przemawia za Zdziśkiem Kapką. Niech pan to sprawdzi, on kiedyś kandydował na radnego czy na inną funkcję [do Europarlamentu] i on się przyznał, że współpracował. Nie wiem jak to wszystko traktować.

Wyobraża Pan sobie, że za kilka lat Adam Nawałka dostanie 1700 złotych emerytury, bo kiedyś i on grał w Wiśle Kraków?

- Nie no, wie pan, każdy mógł grać. Ale być może oni mieli to, jak to się mówi, w zakresie swoich obowiązków, bo byli zatrudnieni tam.

Najgorzej, że problem nie dotyczy tylko Wisły i tylko piłkarzy.

- Ja wiem. Problem mają wszyscy ci, którzy byli w milicyjnych klubach. Jest taka ustawa i trudno w tej chwili z nią polemizować. To jest na pewno przykra sprawa. Kiedyś na mnie szukano haka, że jakimś konsultantem byłem. Okazało się, że jest to nieprawda. Zresztą, pan premier Kaczyński i Antoni Macierewicz podeszli do mnie w sejmie i mówią, żebym ja wystąpił o status pokrzywdzonego, bo z moich akt tak wynika, że mogę wystąpić. Powiedziałem, że tego nie zrobię. Dlaczego? Dlatego, że nie chcę wiedzieć, kto na mnie donosił. W tym momencie mówię hipotetycznie: gdyby Antek czy Zdzisiu na mnie donieśli, to nic mi tym nie zrobili. Może warto odtajnić ta akta, indywidualnie na wszystko spojrzeć. Bo jeśli oni mówili, że np. ja rozmawiałem z Wolną Europą, to praktycznie oni pozorowali pracę. Może warto odtworzyć indywidualnie, co każdy zrobił. Jeśli wiemy, że ktoś coś stracił, np. pracę, to jest źle. Ale jeśli to było na takiej zasadzie, że coś robili, bo musieli, ale nic złego z tego nie wynikało, to znaczy, że to były tylko obowiązki, ich praca.

Czyli nie można oczekiwać od Ministerstwa Sportu i Turystyki, że weźmie w obronę wszystkich sportowców, uznając, że etaty, na jakich ich zatrudniano, były fikcyjne, że tak naprawdę oni tylko trenowali i grali, nie mając żadnych innych obowiązków?

- Sądzę, że powinno się podejść do tego indywidualnie, patrzeć czy wyrządzili komuś jakąś szkodę. Jeszcze raz mówię: premier Kaczyński powiedział mi, że jestem czysty, a nawet mogę wystąpić o status pokrzywdzonego. Nie chcę, bo nikt mi w życiu nie zaszkodził. Ktoś na mnie doniósł, ale żadnych konsekwencji z tego powodu nie miałem. Jeśli mówił, że rozmawiałem z jakąś niedozwoloną gazetą czy niedozwoloną radiostacją albo stacją telewizyjną, to za taki donos mogli mnie w d… pocałować, no przepraszam. Nigdy z tego powodu nie miałem żadnych kłopotów. A to, że donosili na mnie jest pewne jak dwa razy dwa, bo powiedzieli mi o tym premier Kaczyński i Antoni Macierewicz.

A jak bardzo próbowano Pana nakłonić do współpracy?

- Ja miałem taką przygodę w Śląsku Wrocław, kiedy byłem w wojsku, że WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna) mnie zawezwało. Ponieważ myśmy byli w kompanii sportowej, no to zwracaliśmy się „Panie majorze”, a nie „Obywatelu majorze”. Kompania była na innych zasadach, nawet nigdy na musztrze nie byłem. WSW przysłało mi zaproszenie, jak to się mówi, poszedłem, byłem wtedy szeregowym, pierwszy raz wyjeżdżałem, akurat wtedy do Syrii i Iraku. Major mówi: „wiecie, rozumiecie, możecie nie pojechać, bo my musimy wydać zgodę”. WSW wydawało ją na każdy wyjazd każdego wojskowego. „My byśmy chcieli, żebyście tam popatrzyli, a jak przyjedziecie, to spotkamy się gdzieś na kawie, żeby wiedzieć, co tam inni koledzy robili”. Ja mówię: „nie, nie, proszę mi się dać zastanowić, ja nie mogę odpowiedzieć”. „Dobrze, to jutro-pojutrze skontaktujemy się”. Ja nie spałem całą noc, nie wiedziałem, co mam zrobić. Na drugi dzień zadzwoniłem sam. Mówię: „przepraszam, ja nie mogę. To jest mój pierwszy wyjazd, nie chcę być takim, który się interesuje. To jest mój debiut w olimpijskiej reprezentacji Polski, ale najwyżej nie pojadę”. Pojechałem, a oni w tym momencie dali mi spokój do końca życia. Natomiast kiedy wybuchła sfingowana sprawa, że byłem jakimś konsultantem – broń Boże nie współpracownikiem - to odpowiedziałem, że konsultantem to ja jestem od 40 lat, bo mówię, co w polskiej piłce jest dobre, a co złe. Okazało się, że to jakaś fałszywka. Właśnie wtedy pan premier Kaczyński i Macierewicz mi powiedzieli, że mogę się starać o status pokrzywdzonego. Powiedziałem, że dziękuję bardzo, bo donosiciele mi nie zaszkodzili. Ale wiem o tym – bo rozmawiałem kiedyś z przedstawicielami IPN-u – że w Monachium [igrzyska olimpijskie w 1972 roku] było w drużynie trzech czy czterech, którzy współpracowali, w Argentynie [MŚ 1978] też było kilku, w Meksyku [MŚ 1986] również. To pewne, że tacy byli. A Zdzisiu Kapka sam się do tego przyznał.

O Kmieciku albo Szymanowskim nic Pan nie wie?

- Nie, nie, ale o Zdzisiu wiem na pewno.

Ustawa dezubekizacyjna weszła w życie teraz, ale zapowiadano ją od dawna. Kiedy trwały nad nią prace, to był Pan posłem Prawa i Sprawiedliwości? Może szkoda, że nie wystąpił Pan w roli konsultanta, który doradziłby, jak nie wrzucić do jednego wora wszystkich sportowców z klubów pionu gwardyjnego?

- Kiedy ja byłem w sejmie, to nikt nad nią nie pracował. W sejmie nie ma mnie już od dwóch lat. Jeszcze raz mówię: chciałbym wiedzieć, co konkretnie sportowcy robili. Czy za donosy brali pieniądze. Jeśli brali pensje tylko za to, że grali, to obniżeniem emerytur są pokrzywdzeni.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.