Kostewycz w wywiadzie Staszewskiego: Jestem ukraińskim patriotą. I czekam aż skończy się wojna. Przez nią cierpi nawet futbol

Jest magistrem geodezji. Od szachów woli łowienie ryb. Dzięki grze w Polsce chce poznać swojego idola. Obrońca Lecha Poznań Wołodymyr Kostewycz w rozmowie Sebastiana Staszewskiego z cyklu "Wywiadówka Staszewskiego" mówi: "Kocham Ukrainę i Lwów. To najlepsze miejsca do życia. Czekam, aż skończy się wojna i ruszymy w stronę Europy". Opowiada także o stosunkach polsko-ukraińskich, tragicznym debiucie w Karpatach Lwów i ścianie pełnej zdjęć Andrija Szewczenki.

Sebastian Staszewski: Jest pan absolwentem Lwowskiej Państwowej Szkoły Kultury Fizycznej, prestiżowego liceum dla sportowców. UFK wychowała mistrzów świata i medalistów igrzysk olimpijskich, ale też świetnych piłkarzy, jak Andrij Bal czy Dmytro Czyhrynski. Pamięta pan pierwszy dzień w szkole?

Wołodymyr Kostewycz: Nie był zbyt wesoły. Już wcześniej uczęszczałem do gimnazjum sportowego, Szkoły Piłkarskiej Myrona Markewicza. Ale wtedy mieszkałem z rodzicami. Przeprowadzka do Lwowa była więc dużym przeżyciem. Nagle życie dziecka musiałem zamienić na życie dorosłego. W UFK trafiłem do klasy, gdzie byli sami chłopcy. Na szczęście prawie wszyscy grali w piłkę. Na drugim roku dołączyło do nas kilka dziewcząt.

Piłkarki?

Nie, uprawiały sporty walki, głównie zapasy. Strach było im podskoczyć!

Zamieszkał pan w internacie. Bywało wesoło?

Kilku kolegów nieźle rozrabiało. Ale nie ja. Zamiast łobuzować wolałem iść pobiegać, porozciągać się, pożonglować piłką. Kochałem futbol tak bardzo, że nie chciałem uprawiać innych dyscyplin. Ale za to uczyłem się dobrze. Na Ukrainie obowiązywała skala od 1 do 5. I miałem prawie same piątki. Później zmienili skalę, nauczyciele oceniali od 1 do 12. No to dostawałem dziesiątki, jedenastki. Czasem zdarzyło się uciec z lekcji, ale jeśli wszyscy wybiegali ze szkoły, to przecież głupio byłoby zostać w klasie samemu.

Niewielu jest piłkarzy, którzy studiowali dwa kierunki. Pan jest już magistrem geodezji, a obecnie kształci się pan na trenera. To plan na przyszłość?

Przez pięć lat uczyłem się na Lwowskim Narodowym Uniwersytecie Rolniczym. Niezbyt mnie to interesowało, ale w Karpatach miałem problemy z grą, przyszłość była niepewna, więc rodzina zasugerowała, abym zajął się nauką. Ale raczej nie zostanę geodetą. Teraz zaocznie studiuje na Lwowskim Uniwersytecie Kultury Fizycznej. To już drugi rok. Specjalizacja: trener piłkarski. Zostały mi dwa semestry. Zobaczymy, co będzie później.

To w liceum pokochał pan szachy? Podobno podczas szachowych mistrzostw świata kobiet, które w ubiegłym roku odbyły się we Lwowie, symbolicznie rozpoczynał pan partię.

W moim życiu szachy były obecne od zawsze. Chociaż gram w nie bardzo rzadko. A z tymi mistrzostwami to był przypadek. Urzędnicy poprosili kilka osób – sportowców, aktorów, piosenkarzy – aby każdego dnia zawodów wykonywali pierwszy ruch. No i padło na mnie. Pewnie dlatego, że mój tata, Jewhen, zresztą kiedyś piłkarz, kapitan małej drużyny w Dierewni, kocha szachy. Nie miałbym z nim szans. W dzieciństwie próbował mnie zarazić tą grą, ale byłem oporny. Od szachów wolę futbol i łowienie ryb.

Był pan najlepszym piłkarzem w klasie?

Raczej nie. Kilku chłopaków miało naprawdę duży talent.

Ale to pan najszybciej zadebiutował w Karpatach Lwów.

Miałem wtedy 19 lat. To był dramat… Gorszego debiutu nie mogłem sobie wyobrazić.

Dlaczego?

Byliśmy na nowym stadionie Czornomorca Odessa. Na otwarcie przyszło ponad 32 tys. kibiców. Tyle, ile było miejsc. A ja pierwszy raz miałem grać z seniorami. Na dodatek wyszedłem w podstawowym składzie, trener ustawił mnie na lewym skrzydle. Biegałem za trzech. Odbierałem, podawałem, strzelałem, jeździłem na tyłku. Brakowało tylko, żebym minął pięciu rywali, dośrodkował w pole karne, pobiegł tam i strzelił gola. Tak się zagrzałem aż mnie zatkało. Spojrzałem na zegar i zamarłem. Minęło 15 minut! Kwadrans! A ja nie miałem siły kopnąć piłki. Kompromitacja. Zszedłem z boiska w 41 min.

Obejrzał pan później powtórkę tego spotkania?

Tak, niestety. Łapałem się za głowę. Zremisowaliśmy 2:2, a ja wszystko zrobiłem źle.

Na swój drugi mecz w Premier lidze czekał pan 616 dni…

To przez debiut. Po meczu z Odessą na ponad rok zostałem zesłany do rezerw. Kiedy trenowałem z drugą drużyną, koledzy, Mykola Żowtiuk i Siergiej Zagidulin, z którymi mieszkałem, grali z seniorami. Mnie planowano wypożyczyć do drugiej ligi. Najpierw do nieistniejącej już Prykarpattii Iwano-Frankiwsk, później do Bukowyny Czerniowce a na końcu do FK Lwów. Nikt mnie jednak nie chciał. Zostałem więc w rezerwach.

Któryś ze szkolnych kolegów wciąż gra w piłkę?

Profesjonalnie – nie. Kilku chłopaków z klasy kopie w drugiej lidze, tam, gdzie byłem niechciany. Trzy miesiące po tym wróciłem do seniorów Karpat. Zagrałem z Arsenałem Kijów, później z Howerłą Użhorod. Trener Ołeksandr Sewidow wystawił mnie na lewej obronie. To był pierwszy z dwudziestu jeden meczów, które zagrałem w sezonie 2013/14.

W Karpatach spotkał pan Jakuba Tosika i Macieja Nalepę. Tosik w rozmowie z Weszło.com tak wspominał warunki w jakich trenowaliście: „Początek był katastrofalny, bo trenowaliśmy na starym boisku, a szatnie były… Kurczę, nawet nie wiem do czego to porównać. Zwykły murowany barak, w którym zawsze było 10 stopni mniej niż na zewnątrz, bo ogrzewany małą farelką”.

Z Kubą spotkałem się w rezerwach. Miał konflikt z szefostwem, bo został do nas zesłany.

Było tak źle, jak opisywał?

To faktycznie były ciężkie czasy. Dziś, kiedy Karpaty wybierają się na zgrupowanie do Turcji, leci z nimi drugi zespół a czasem nawet drużyna U-19. Wtedy w trakcie zimowej przerwy trenowaliśmy na śniegu, a w szatniach momentami brakowało ciepłej wody. Warunki były trudne. Ale Kuba był fajnym kolegą, nauczył się nawet mówić po ukraińsku. Niedawno spotkaliśmy się, kiedy Lech grał z Zagłębiem Lubin. Widziałem też Nalepę.

W Karpatach grał też Semir Štilić. Pamięta go pan?

Był kiedyś moim wzorem!

Aż tak?

Przez jakiś czas w rezerwach grałem na tej samej pozycji, co on. Trener Igor Jovićević, powtarzał: patrz na Štilicia, na to jak się porusza, jak podaje. Patrz na jego spokój. No to patrzyłem. Semir początek w Karpatach miał trudny, ale później pokazał swoją klasę.

Dlaczego tak niewielu Polaków gra dziś w Premier lidze?

Bo Ekstraklasa się rozwija. Kiedyś na Ukrainie kapitanem Szachtara Donieck był Mariusz Lewandowski, w Metaliście Charków grał Seweryn Gancarczyk, pamiętam też napastnika Arsenała Kijów Macieja Kowalczyka. W Karpatach był Tosik, Nalepa. Ostatnio grał u nas Łukasz Teodorczyk. Teraz do Kijowa wyjechał Tomek Kędziora z Lecha. Pytał mnie czy warto. No jasne, że warto! Trafił do silnego klubu, który zagra w Lidze Europy.

Polak, Ukrainiec, dwa bratanki?

W przeszłości różnie z tym bywało. Historia naszych narodów jest długa i skomplikowana. Urodziłem się zresztą w Derewni, wiosce w okręgu lwowskim, która przed wojną leżała na terytorium Polski.

Polacy mieszkają tam do dziś?

Nie, zostali wysiedleni po wojnie. Nie pamiętam z dzieciństwa, aby ktoś mówił tam po polsku. Ale w całym okręgu lwowskim żyje wiele polskich rodzin. Chociaż szczerze mówiąc to trudno rozróżnić kto jest Polakiem, a kto Ukraińcem. Od lat są zasymilowani. Mówią po naszemu, żyją po naszemu. Do Lwowa przyjeżdża za to wielu turystów z Polski.

Denerwuje pana hasło: „Polski Lwów”?

Jestem Ukraińcem i dla mnie Lwów to nasze miasto. Dlatego nie reaguję na takie zaczepki. Chociaż w szatni, kiedy chłopaki chcą mnie podpuścić, to zaczynają mówić, że Lwów będzie jeszcze Polski. Ale mam poczucie humoru. Poza tym zawsze pytam ich ze śmiechem: po co wam Lwów, skoro macie taką ładną starówkę w Poznaniu?

Pana początek w Lechu nie należał do najprostszych przez zdjęcie w koszulce Karpat na tle pomnika Stepana Bandery, jednego z szefów OUN-u, Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, współodpowiedzialnej za ludobójstwo dokonane na Polakach na Wołyniu. Miał pan przez to zdjęcie nieprzyjemności?

Na szczęście nie. Szybko to wyjaśniliśmy.

Oferta z Poznania spadła panu z nieba?

W Karpatach byłem przez siedem lat, w klubie znałem wszystkich, wszyscy znali mnie. To był mój drugi dom, bo jestem kibicem Karpat. Ale potrzebowałem impulsu, musiałem zrobić jakiś ruch. Ofert z Ukrainy nie było. Poza tym nie ma tam wielu silnych drużyn. Kiedyś to była mocna liga. W europejskich pucharach świetnie radziło sobie Dnipro Dniepropietrowsk, nieźle grał Metalist Charków. Dziś te kluby mają olbrzymie problemy. Stabilizacja jest tylko w Szachtarze i Dynamie. Ale stamtąd propozycji nie miałem.

Ta z Lecha była jedyną?

Kilka miesięcy wcześniej trenerzy wspominali, że interesuje się mną jakiś klub z Niemiec, ale nawet nie wiem jaki. Więc kiedy zgłosił się Lech, skorzystałem z okazji. Od tego czasu kilku kolegów dzwoniło do mnie i w żartach pytało, czy Lech jeszcze kogoś nie szuka.

Z Poznania bliżej panu do reprezentacji Ukrainy, niż ze Lwowa? Andrij Szewczenko, selekcjoner waszej kadry narodowej, mówił „Wywiadówce Staszewskiego”: „Wiem, że Kostewycz i Putiwcew [Artem, obrońca Bruk-Bet Termaliki Nieciecza – aut.] robią w Polsce dobrą robotę. I jeżeli wciąż będą się rozwijać i utrzymają miejsce w składzie, to zasłużą na szansę”.

Na razie nie wiem nic o ewentualnym powołaniu. Zagrałem wiele gier dla naszej młodzieżówki, ale wciąż czekam na debiut w kadrze seniorskiej. Robię wszystko, aby dostać szansę. A dostanę ją, jeśli razem z Lechem będziemy mocni. Chociaż teraz przypominam sobie, że ukraińscy dziennikarze pisali raz, że byłem bliski powołania, zaraz po transferze do Polski. A więc może Szewczenko faktycznie obserwuje Ekstraklasę?

Jeśli otrzyma pan powołanie, spotka pan idola z dzieciństwa.

Na Ukrainie Szewczenko jest tak popularny, jak w Polsce Robert Lewandowski. To piłkarski bóg. Cały pokój miałem wyklejony plakatami Szewczenki w koszulce Milanu.

Na Ukrainie wciąż trwa wojna…

Na wschodzie wciąż toczą się zażarte walki. W naszej telewizji mówi się tylko o tym. Ludzie tym żyją. Wojna wiele zmieniła. To problem dla całego kraju. Nawet dla futbolu.

Konflikt mocno wpłynął na ligowe rozgrywki?

Bardzo mocno. W kraju zaczął się kryzys gospodarzy, a to sprawiło, że kluby straciły finansowanie. Poza tym Szachtar Donieck nie może grać na własnym stadionie, bo leży on w strefie wojennej. Tak samo Olimpik Donieck, Zoria Ługańsk. Wielu świetnych obcokrajowców wyjechało z Ukrainy bojąc się zagrożenia. Liga jest słabsza, niż kiedyś.

Pana koledzy trafili na front?

Tak, kilku chłopaków z Derewni walczy albo walczyło na wschodzie. Kiedy byłem na wakacjach u rodziców, spotkałem jednego. Ale nie chciał opowiadać o tym, co przeżył. Całe szczęście, że nic nikomu się jeszcze nie stało. Wszyscy są cali i zdrowi.

Kiedy skończy się wojna?

Oby jak najszybciej. Kocham Ukrainę i Lwów. Jestem patriotą. Dla mnie to najlepsze miejsca do życia. Dlaczego czekam, aż wszystko ucichnie. Kiedy tylko ustaną strzały, Ukraina pójdzie do przodu. Cały kraj zacznie rosnąć. Obyśmy ruszyli w stronę Unii Europejskiej, bo to pozwoli zacząć nowy rozdział w historii mojej ojczyzny.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.