Smuda: Kto mi zabroni pracować w 3. lidze? Nikt mi przecież chleba nie kupi

W sierpniu Franciszek Smuda, były selekcjoner reprezentacji Polski, po raz kolejny wszedł do tej samej rzeki i został trenerem trzecioligowego Widzewa Łódź. Za dwa i pół roku chce być z łódzkim klubie w ekstraklasie.

Smuda niezbyt entuzjastycznie podszedł do rozmowy. – To jest trzecia liga. Po co jakieś wywiady. My tu musimy pracować, a nie gadać – tymi słowami się przywitał. - Ograniczam spotkania z dziennikarzami, staram się udzielać jak najmniej wywiadów. Jestem już, nie powiem, że starym trenerem, ale doświadczonym, przeszedłem już wszystkie szczeble i rozmowy z mediami już mnie nie bawią – mówi Franciszek Smuda.

Krzysztof Smajek: A trenowanie sprawia panu jeszcze satysfakcję?

Franciszek Smuda: To zupełnie inna sprawa. Trenowanie sprawia mi wielką przyjemność, zwłaszcza z tak młodym zespołem, jaki mam teraz w Łodzi.

Po ostatniej przygodzie z Górnikiem Łęczna naprawdę nie miał pan piłki po dziurki w nosie?

- Wręcz przeciwnie, praca w Łęcznej bardziej mnie zdopingowała, poniosła. Obejmowałem zespól, który był w trumnie, ksiądz już kropidłem pokropił, a powstała drużyna grająca bardzo atrakcyjną piłkę. To mi pozwoliło uwierzyć, że można z każdego coś wyciągnąć. Jeżeli z tego zespołu w sekundę zostało rozebranych 18 zawodników, to coś to oznacza. Nawet teraz Javiera Hernandeza kupiła Cracovia za pół miliona z Azerbejdżanu. Ci chłopcy zrobili w ciągu czterech miesięcy niesamowity postęp. Dzwonią teraz do mnie i dziękują. To przemiła sprawa i satysfakcja dla mnie.

Pamiętajmy, że Górnik jednak spadł z ligi.

- Łęczna nie spadła sportowo. Czysto sportowo ta drużyna się utrzymała. Spadliśmy po układach, w biały dzień zrobili to, co zrobili.

Co ma pan na myśli?

- W meczu z Wisłą Płock, którego nie mieliśmy prawa przegrać, sędzia wypaczył wynik. Ostatni mecz Zagłębia Lubin z Arką Gdynia to był układ, takiego czegoś w piłce nie powinno być.

Nie boi się pan używać słowa „układ”?

- Przecież wszyscy to widzieli, pan nie widział? Mogą mnie przesłuchiwać, powiem to samo: układ i koniec. Sportowo Górnik zrobił wiele. Takie porównanie: w pierwszym meczu rundy wiosennej na stadion przyszło 1400 osób (według oficjalnych danych: 2443 – przyp. red.). Na ostatnim było 8 tysięcy (według oficjalnych danych: 5395 - przyp. red). Ta drużyna przyciągnęła ludzi na stadion. To nie byli kibice z Łęcznej, tylko z Lublina.

Popełnił pan w Łęcznej jakieś błędy, ma pan sobie coś do zarzucenia?

- Nie zadawajcie mi takich pytań, bo to są dla mnie pytania nie na miejscu.

Nie było w tym żadnej złośliwości. Czasami ludzie kończąc pewien etap swojej kariery zawodowej, wyciągają wnioski, mają jakieś przemyślenia. O to chodziło.

- Dla mnie to wciąż pytania nie na miejscu. Ja nie byłem w Górniku cały rok, powtarzam, przyszedłem, jak oni byli już w trumnie. Gdybym był od początku sezonu i drużyna spadłaby z ligi, to miałbym wyrzuty sumienia.

Czyli z perspektywy czasu nie żałuje pan, że wziął pracę w Górniku?

- Ja takich rzeczy nie żałuję. Gdybym był spekulantem, to mógłbym żadnej drużyny nie trenować i czekać, aż Real będzie wolny i zaproponuje mi posadę. Ja nie jestem takim trenerem, przychodzę na każde zawołanie. W przeszłości objąłem Widzew, w którym w ekstraklasie byli prawie sami juniorzy. Nikt by tego nie wziął, a ja zdecydowałem się, bo to był Widzew. Trzeba pomagać drużynom, którym nikt nie chce pomóc.

Teraz nie miał pan obaw, że ludzie będą kpić, że Franciszek Smuda idzie pracować do trzeciej ligi?

- Kto mi tego zabroni? Przecież nikt mi grosza do kieszeni nie włoży, ani chleba nie kupi. Sam muszę na to zapracować. Ludzie mogą sobie gadać, co chcą. Nie zwracam na to uwagi.

Gdyby to nie był Widzew, to do trzeciej ligi chyba by pan nie poszedł?

- Oczywiście, zrobiłem to tylko dla Widzewa. To jest klub, w którym przeżyłem wiele przepięknych chwil. Oferty od innego trzecioligowca klubu nie przyjąłbym.

Miał pan inne propozycje? Na przykład z ekstraklasy.

- Nie chcę o tym mówić. Wyznaję zasadę, że jeśli masz ofertę i jej nie przyjmujesz, to lepiej o niej nie mów. Podpisałem kontrakt z Widzewem i koniec tematu.

Franciszek Smuda jest drogim trenerem?

- Nie, mogę dostosować się do każdego klubu. Nie było żadnych problemów w negocjacjach. Przede wszystkim interesowało mnie jedno: czy to ma być jakiś biznes klubowy, czy sukces sportowy? Murapol jednogłośnie odpowiedział, że ich interesuje to drugie. Skoro tak postawili sprawę, od razu się zgodziłem.

Konsultował pan z żoną przeprowadzkę do Łodzi?

- Nie musiałem tego robić. Wiem, że w domu jest sporo pracy i mógłbym w niektórych sprawach pomóc żonie, ale trenowanie wciąż sprawia mi satysfakcję, kocham piłkę, dlatego się nie zastanawiałem.

W Łodzi czuje się pan jak w domu?

- Oczywiście. Jak przyjeżdżam pod stadion brakuje, mi tylko tego kiosku z browarem, bo zawsze chętnie patrzyłem, jak w Lidze Mistrzów nasi kibice popijali sobie piwo z fanami innych drużyn. W przyjemnej atmosferze spędzali czas przed meczem. Wspomnień z Widzewem mam wiele, przeżyłem tu dużo przyjemnych chwil. Nigdy nie zapomnę powrotu do Łodzi po meczu z Legią. O w pół do drugiej w nocy na stadionie czekało na nas z sześć tysięcy kibiców.

Zakręciła się panu łezka w oku, gdy kibice podczas meczu ze Świtem skandowali: Franek, witaj w domu?

- Nie mogę powiedzieć, że popłynęły mi łzy, ale wzruszenie na pewno było. Ja z kibicami Widzewa jestem związany. Często wysyłają mi koszulki i przypominają, że jestem widzewiakiem.

Czy jest pan spokojny o awans do drugiej ligi?

- Gdybym tak powiedział, to ktoś mógłby stwierdził, że mam coś z głową. Nikt tak nie powie ani ja, ani Mourinho. Piłka nożna jest sportem nieobliczalnym, wszystko jest możliwe. Mamy cel i chcemy go osiągnąć. Nie wyobrażam sobie, żeby Widzew nie wywalczył awansu. Wierzę, że ci chłopcy będą grali coraz lepiej. Po 2-3 miesiącach to będzie zupełnie inny zespół niż teraz.

Młodzi piłkarze Widzewa nie przestraszyli się pana?

- Nie, ale w spotkaniu ze Świtem, pierwszym pod moją wodzą, przez 15-20 minut było widać u niektórych paraliż, za dużo chcieli naraz. Później było coraz lepiej.

Czego nie wolno u trenera Smudy?

- Nie wolno balować nawet w trzeciej lidze. Staram się wpajać piłkarzom do głów, aby już w tej chwili starali się być profesjonalistami, bo potem będzie już na to za późno.

A co się stanie, jeśli przyłapie pan któregoś z zawodników na kacu?

- U mnie jest krótki proces. Jeśli ktoś napije się wódki, już jest po nim, żegna się z Widzewem.

Będzie pan jakoś szczególnie kontrolował piłkarzy?

- Nie, przecież nie będę za nimi jeździł. Takie rzeczy widzi się na treningu.

Czego pan najbardziej nie lubi u piłkarzy?

- Lenistwa. Spotkałem w swojej karierze trenerskiej kilku leni.

Zbigniew Boniek stwierdził, że za dwa lata Widzew będzie w I lidze. Taki został panu postawiony cel?

- Sam sobie taki cel postawiłem. Nie mogę być dwa lata w trzeciej lidze, musimy awansować i to jest naszym priorytetem. Rok po roku awans i za dwa i pół roku wracamy do ekstraklasy.

Czy dla zawodników z ekstraklasową przeszłością trzecia liga nie jest zbyt trudnym terenem? Ostatnio w Widzewie poniżej oczekiwań wypadł Marcin Krzywicki.

- Trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo nie znam tego zawodnika.

A Aleksander Kwiek poradzi sobie w trzeciej lidze?

- Jeśli będzie fizycznie przygotowany, to będzie wzmocnieniem. Trzecia liga jest trudna, ale jeśli zawodnicy są dobrze przygotowani, nie mówię tylko o tych z przeszłością ekstraklasową, to ten poziom rozgrywek nie powinien być dla nich problemem.

Z kim Widzew będzie walczył o awans?

- Nie wiem, patrzę tylko na swoją drużynę.

Nie obawia się pan rezerw Legii?

- Chcemy wygrywać każdy mecz, reszta mnie nie interesuje.

Z Łazienkowskiej dobiegają głosy, że chcieliby mieć rezerwy w drugiej lidze?

- To wychodzi na to, że mają chyba taki sam cel, jak my. Bardzo dobrze. Nie napinam się na spotkanie z rezerwami Legii, bo to będzie zupełnie coś innego niż Widzew – Legia sprzed lat. Trzeba zapomnieć o tych wszystkich historiach, które były w ekstraklasie. Jak Widzew wróci do elity znów będą mecze z Legią. Ekstraklasa potrzebuje takich spotkań.

Franciszek Smuda nadal czuje się na siłach, żeby prowadzić klub w ekstraklasie?

- Jeszcze przeskoczę pana dwa razy.

Jeszcze niedawno pracy szukała panu zagraniczna agencja menedżerska. Rozważał pan możliwość pracy poza Polską?

- To byli zagraniczni agenci i to oni chcieli, żebym z nimi współpracował, ale nie paliłem się do wyjazdu. Ja już wszystko w piłce przeżyłem. Jak to się mówi, trumna nie ma kieszeni. Mogę pracować w kraju i tu zarabiać pieniądze. Jest mi dobrze.

Po przygodzie z SSV Jahn Regensburg nie miał pan dosyć zagranicznych wojaży?

- Jeszcze raz panu mówię, ja nie wybieram klubów, biorę nawet najgorszy szrot i próbuję coś z tym zrobić. Nie wstydzę się tego. Są trenerzy, którzy kalkulują i chcą mieć na murawie Real Madryt. To nie jest wielka sztuka prowadzić Real. Wystarczy mieć dobry kontakt z piłkarzami i się udaje. Natomiast w Niemczech czy Łęcznej musiałem coś wyprodukować. W Realu czy Barcelonie nic nie wyprodukujesz, bo to są gotowce.

W Niemczech miał pan do czynienia z niezłym szrotem. W klubie nie było nawet szatni.

- Takie były warunki, nie było tam pieniędzy. W Ratyzbonie dyrektorem sportowym był mój przyjaciel, z którym grałem w Ameryce. Znamy się wiele, wiele lat. On chciał, żebym mu pomógł wypromować z 4-5 zawodników. I to się udało. Bodajże sześciu piłkarzy poszło do wyższej klasy rozgrywkowej, w 3,5 miesiąca ich wypromowaliśmy. Dzięki temu zarobili pieniądze i uratowali sobie budżet. Szatnię, o której pan wspomniał, dzięki sponsorom udało się zbudować. Mimo tych problemów, nie żałuję tego wyjazdu.

Czyli nie pojechał pan tam ratować zespołu przed spadkiem z 2. Bundesligi?

- A gdzie tam. Drużyna była na ostatnim miejscu, ksiądz już znak krzyża zrobił, to co ja miałem ratować? Pojechałem pomóc przyjacielowi, nikt nie wymagał ode mnie mistrzostwa.

Warto było w to chodzić?

- Gdybyśmy byli przyjaciółmi, to pan nie pomógłby mi w takiej sytuacji? Przecież każdy widział, jakie tam były warunki.

Za ten wyjazd dostało się panu w mediach.

- Mnie to nie interesuje. Czy jestem przez te media grubszy albo chudszy? Nie. Nie czytam, co o mnie wypisujecie. Co mi to da? Zawsze miałem dobry kontakt z dziennikarzami, ale jak ktoś chce pisać bzdury na mój temat i być wobec mnie złośliwy, niech sobie pisze. Mnie to nie boli.

Wraca pan czasami myślami do Euro 2012?

- Czasem człowiek coś tam analizuje, ale sporo już czasu minęło od tego turnieju. Nie ma, czego wspominać.

Czy dzisiaj spogląda pan na drużynę Adama Nawałki z lekką nutką zazdrości?

- Nie. Ja byłem w innej sytuacji niż Adam Nawałka. Gdy obejmowałem kadrę, nie było tylu zawodników na miarę reprezentacji. Nawet Robert Lewandowski nie był tak bramkostrzelny jak teraz. On rósł z każdym dniem, miesiącem. Najpierw przeszedł przez moje ręce w Lechu.

Bolała pana krytyka po Euro 2012?

- Co ma mnie boleć? Starałem się zrobić wszystko, co mogłem. Nie zawsze wychodzi. Żaden trener nie może zagwarantować sukcesu. Nie zapominajmy, że wtedy nie było jeszcze tylu utalentowanych zawodników co teraz. Waldek Fornalik był w podobnej sytuacji do mnie. Teraz jest inaczej, co chwilę wyskakuje jakiś młody chłopak z papierami do gry w kadrze.

Od razu zaznaczam, że w tym pytaniu nie będzie żadnej złośliwości. Gdyby mógł pan cofnąć czas, to co zmieniłby pan w swojej pracy z reprezentacją?

- Nic bym nie zmienił. Jeszcze raz powtarzam, wtedy nie było tylu zawodników na miarę reprezentanta Polski. Ok, jedną rzecz bym zmienił. Po meczu z Rosją stonowałbym euforię, która się pojawiła. Wtedy tego nie zrobiłem.

Byli piłkarze z kadry czasem dzwonią do pana?

- Przecież oni mają swoje sprawy na głowie, nie będą dzwonić do Smudy. Czasami, gdy ich spotkam, zamienimy parę słów.

Po Euro 2012 dużo ludzi się od pana odwróciło?

- Nie, nic z tych rzeczy. Kończmy już, bo trochę za długo rozmawiamy.

W takim razie na koniec spytam, czy z wiekiem stał się pan łagodniejszy jako trener?

- Do Widzewa przyszedł ten sam Smuda, co dwadzieścia lat temu. Co chcę panu powiedzieć, to powiem. Tak przywalę, że aż zagwiżdże w uszach. Ja się nie zmieniam. Jak się zmienię, to znaczy, że to będzie koniec.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.