Artur Boruc: To był mój wybór. Przemyślany, bo nie decydowałem z dnia na dzień. Zrobiłem tak, jak czułem. Do ogłoszenia decyzji nie musiałem szukać szczególnego momentu. Wszystko przeanalizowałem, porozmawiałem z rozsądnymi ludźmi. Kiedy byłem pewny, że to koniec, napisałem o tym. Wybrałem odpowiedni czas.
- To był ostatni argument, który brałem pod uwagę. Najważniejszy był spokój mojej głowy. To, że teraz będę mógł podejść do życia trochę inaczej.
- To było jeszcze przed mistrzostwami Europy we Francji. Później wszystko rosło. I w pewnym momencie poczułem, że należy podziękować. Każdy ambitny facet, który gra rolę drugiego czy trzeciego, nie czuje się dowartościowany. A przynajmniej mi nie było z tym dobrze. Przecież całe życie byłem numerem 1 albo o niego walczyłem. A w tamtej sytuacji trwało kopanie się z koniem. Nie miałem zbyt wielu możliwości.
- Tak staram się o niej myśleć.
- Raczej ambicja.
- Zawsze ją czuję, kiedy nie gram. Gdybym jej nie czuł, nie byłoby sensu, abym wychodził na trening.
- Emocje były. Niektórzy sugerują, że mogłem zrezygnować tuż po Euro 2016. Bo ze sceny trzeba zejść niepokonanym. Ale czy byłbym niepokonany? Przecież byłem pokonany: i jako bramkarz, i jako członek drużyny. Leżałem na łopatkach. Dlatego twierdzę, że nie ma dobrego momentu, aby kończyć karierę. I dlatego zrobiłem to po swojemu.
- W Bournemouth broniłem regularnie, wychodziło mi to całkiem nieźle. Dużej różnicy między mną, a kolegami z kadry nie było. A biorąc pod uwagę moje lata i doświadczenie, teoretycznie jest mi łatwiej. Decyzję podejmuje jednak trener. To on wie, czy bramkarz pasuje mu do koncepcji, czy wkomponuje się w drużynę, czy odpowiada mu charakterologicznie. Forma sportowa nie zawsze jest czynnikiem decyzyjnym.
- Fajna, naprawdę. Szczegółów jednak nie zdradzę. Niech zostaną między nami.
- W pewnym sensie też odetchnąłem. Kilka spraw we mnie siedziało… Nie pomagały mi nawet rozmowy z psychologiami. A kiedyś dawały skutek. To już nie było to, co dawnej.
- Awans na mistrzostwa Europy w 2008 roku. Chwila, gdy w Chorzowie pokonaliśmy Belgów. To była reprezentacja Leo Beenhakkera.
- No byłem tam… I tyle. Nie było powodów do dumy.
- Z meczu z Irlandią Północną w Belfaście. W 2009 roku.
- Na poważnie.
- Właśnie dlatego. Jestem dumny z tego, że się, kur…, podniosłem. Z samego meczu nie mogę się cieszyć, ale z tego, że się pozbierałem – na pewno. Po tamtej porażce byłem zmiażdżony niesamowicie. Miałem kłopoty w życiu prywatnym, a na dodatek puściłem szmatę na stadionie wypełnionym kibicami Rangersów. Od samego początku na mnie gwizdali, wyzywali mnie, ale sądziłem, że przez pięć lat gry w Celticu przyzwyczaiłem się do tego. Sądziłem, że mam mocny łeb. A zabolało niesamowicie… Do dziś na szkockich stadionach słychać czasem przyśpiewkę o mnie i o tamtym meczu. I siedzi to we mnie. Ale czuję dumę z tego, że wygrałem z tamtym demonem. Trudnych momentów w życiu miałem kilka, ale to była kulminacja. Było tak, jak było, w dużej mierze z mojej winy.
- Takie życie.
- Trwa fajny moment. I oby tak było dalej. To, że ja odszedłem, niewiele zmienia. Ekipa jest zgrana, atmosfera też znakomita.
- Na pewno zmądrzałem, stałem się spokojniejszym człowiekiem. Pokory pewnie też mi przybyło, chociażby przez to, że w moim życiu wydarzyło się całkiem sporo.
- Na pewno, ale dlaczego miałbym to robić? Wtedy, w 2010 roku, w trakcie powrotu ze zgrupowania w Ameryce Północnej, byłem na pokładzie samolotu prywatną osobą. Tak samo Michał Żewłakow i wszyscy inni piłkarze. To była afera-wydmuszka.
- Tak miało być.
- Na pewno fajnie byłoby zagrać wtedy w Polsce, ale nie mogłem tego przeskoczyć.
- Yhy…
- Czasem przychodzi moment, gdy wydaje ci się, że musisz nadstawić drugi policzek. Czułem, że to była taka chwila. Cała sytuacja była na tyle rozdmuchana, że pomyślałem, iż muszę coś powiedzieć. Inaczej źle bym się z tym czuł. Gdyby Smuda nie zaczął, nie byłoby mojego wywiadu. Jeśli szukał pretekstu do wyrzucenia mnie z kadry, mógł to zrobić inaczej. Wolał mnie jednak prowokować głupimi tekstami.
- Nie.
- To trudno.
- Wolałbym uniknąć sytuacji w której mógłbym to zrobić. To już przeszłość, ale ten człowiek nie zachował się fair. Nie chcę do tego wracać. Darujmy sobie rozmowę o panu Smudzie.
- Nie żałuję tego. Jestem tu gdzie jestem i jestem szczęśliwym człowiekiem. A wiadomo co byłoby, gdybym tam poszedł?
- Świetnie, ale co z tego? Celtic to też wielki klub. Ten, kto nie zna realiów, nie zdaje sobie z tego sprawy, ale to gigantyczna firma mająca wyjątkowych kibiców i wspaniałą historię.
- Bardziej rozbiło się to pomiędzy klubami. Celtic nie mógł się dogadać z Milanem. Nie blokowali transferu, ale chcieli więcej kasy. Ja miałem zapisany dla siebie procent od kwoty, którą ktoś za mnie zapłaci, więc popierałem władze Celticu. Ale prawdą jest, że nie paliłem się do odejścia.
- Było kilka innych historii, które mogły zakończyć się głośnym transferem. Zabawna jest ta z 2013 roku. Po kilku naprawdę świetnych ligowych meczach zadzwonił do mnie mój agent. Był bardzo podniecony. Okazało się, że chce mnie jeden z czterech najmocniejszych klubów w Anglii. Gigant. Menadżer był już po rozmowie z działaczami. Odezwał się do mnie, choć nie chciał powiedzieć, o jaki klub chodzi. Ale w końcu go namówiłem. Fakt, byłem pod wrażeniem. O 13 grałem mecz ze Stoke, na trybunach zasiedli przedstawiciele tego giganta. Po kilkunastu sekundach przelobował mnie bramkarz Stoke Asmir Begovic. No i po meczu temat transferu się zakończył. Gdyby nie to, byłbym dziś w innym miejscu. Było jeszcze kilka dużych klubów. Ale to opowieści na książkę.
- To bardzo kulturalny, sympatyczny chłopak. Sam nie podejmował tematu. W końcu ktoś życzliwy rzucił coś z boku. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. I tyle.
- Różnica polega na tym, że wtedy Ronald Koeman nie zamienił ze mną nawet słowa, a ludzie z Bournemouth ze mną rozmawiają. Wbrew pozorom to wiele zmienia. Tam przez dwa tygodnie musiałem trenować z zespołem do lat 21, tu podejmuję normalną walkę o miejsce w bramce. To zdrowa rywalizacja dwóch wartościowych golkiperów.
- Nie wybiegam tak daleko. Nie zakończę kariery póki będzie zdrowie. I póki będę grał zajebiście.
- Nie zależy to tylko ode mnie.
- Gdyby ktoś widział taki transfer na sensownych zasadach to pomyślałbym o tym bardzo poważne.
- Być może tak. Nie rozmawiałem jeszcze z nowym szefem Legii, więc nie wiem. Ale nic się nie zmieniło – od dawna marzę o tym, aby wrócić na Łazienkowską.
Może Ameryka? Od dawna myślę o grze w MLS i spróbowaniu amerykańskiego stylu życia. Taka ludzka ciekawość. Jest to możliwe, tylko, że pieniądze, które tam są, są dużo mniejsze, niż w Europie. A ja chcę moją karierę wycisnąć do końca.