Piotr Rutkowski: - Czułem to samo, co on.
- To była taka polska duma. Szkoda, że tylko taka.
- W pewnym sensie, bo przecież odpadliśmy z Ligi Europy. Ale byliśmy dumni z naszych bohaterów. Lech zrobił wspaniałe widowisko. Rywalizowaliśmy z silnym zespołem, byliśmy lepsi, walczyliśmy do końca, mecz obejrzeli kibice, którzy dopingowali do ostatniej sekundy, za co im dziękujemy. To też są powody do dumy. Na taką grę, jak z Utrechtem, Poznań czekał od kilku lat. To spotkanie przypominało trochę wygraną z Austrią Wiedeń w 2008 roku, gdy awansowaliśmy do fazy grupowej LE. Wtedy się udało, teraz nie. Taki jest futbol. Ale nie mam dziś niczego, co mógłbym zarzucić trenerowi Bjelicy.
- Zgoda, ale jest wiele argumentów za tym, że ten potencjał będzie można jeszcze odpowiednio wykorzystać. Średnia punktów Bjelicy jest dobra, gramy ofensywnie, strzelamy dużo bramek, tracimy mało. To wszystko pozwala nam walczyć o mistrzostwo do ostatniej kolejki. Jeżeli w tym sezonie będziemy wygrywać z czołówką, to odniesiemy sukces.
- Tak i to duży.
- Nie, Nenad jest autentyczny. Widać po nim emocje. W ciągu dwóch tygodni klub dostał przecież dwa potężne ciosy. Pojawia się więc reakcja. Ale muszę też powiedzieć, że Bjelica prezentuje duży spokój, większy, niż mieli jego polscy poprzednicy. Oni po kilku porażkach robili się naprawdę nerwowi. A Nenad swoją postawą chce pokazać piłkarzom, że wie co robi i że wszystko idzie w dobrą stronę. My go wspieramy.
- Duży. Był jednym z głosów Komitetu Transferowego. Jako jedyny miał też prawo weta. Skorzystał z niego raz czy dwa.
- Pod kątem pracy było to naprawdę ciężkie okno. Skauting musiał być przygotowany na znalezienie nie ośmiu zawodników, tylko czterdziestu czy nawet pięćdziesięciu, bo dostaliśmy listę kandydatów na każdą pozycję. Prawnicy codziennie konstruowali po kilka umów. Przez długi czas zasuwaliśmy dzień i noc. Ale nie powiem, że to był wyjątkowo trudny okres. Znacznie gorzej było w oknie transferowym poprzedzającym rywalizację z Žalgirisem Wilno. W szatni były podziały, istniały wysokie kontrakty, które stwarzały dysproporcje finansowe, atmosfera była słaba, a na zakupy mogliśmy przeznaczyć 0 euro. Chwilę wcześniej walczyliśmy z Juventusem Turyn i Manchesterem City, a niedługo później ograli nas Litwini. Dlatego teraz funkcjonowałem dużo spokojniej.
- Na początku zawsze bierzemy „na warsztat” wszystkich wyróżniających się zawodników Ekstraklasy. Najlepiej Polaków, ale patrzymy także na obcokrajowców. Dzwonimy, pytamy o możliwość ich pozyskania. Tak tworzy się zresztą większość plotek transferowych. My sondujemy cenę, a agent albo ktoś w klubie myśli, że na pewno chcemy danego piłkarza. Myślę, że latem rozważaliśmy z trzydziestu takich zawodników. A prawda jest taka, że z reprezentantów, którzy grali na mistrzostwach Europy do lat 21, wzięlibyśmy tylko jednego chłopaka grającego w Ekstraklasie.
- Nazwisko nie ma znaczenia. Bo co z tego, że chłopak jest do wzięcia, skoro kosztuje 1,5 mln euro? Czas, cierpliwość i pieniądze wolimy inwestować w wychowanków. Piłkarz, którego kupujemy, musi mieć doświadczenie, odpowiedni poziom i co istotne – gen zwycięzcy. Bärkroth zdobył dwa mistrzostwa Szwecji, Dilaver triumfował w lidze austriackiej i węgierskiej, Gytkjær w duńskiej i norweskiej. De Marco wygrał Puchar Słowacji. Šitum to dwukrotny mistrz Chorwacji. Vujadinović zajął pierwsze miejsce w Bułgarii, a Rakels na Łotwie. Szukamy czempionów.
- 3,5 mln euro. To najwyższa kwota, jaką w jednym oknie wydaliśmy na wzmocnienia.
- Zależy co ma pan na myśli. Taki Šitum jest niby tylko wypożyczony, ale koszt wykupienia go będzie dla nas sporym wydatkiem. Barkroth z IFK Norrköping przyszedł do Lecha na zasadzie transferu definitywnego, a Christian Gytkjær był wolnym zawodnikiem po tym, jak rozwiązał umowę z TSV 1860 Monachium.
- Przecież kilka miesięcy temu Niemcy zapłacili za niego Rosenborgowi 2,5 mln euro. Zarabiał w TSV olbrzymie, jak na nasze warunki, pieniądze. I zgodził się zrezygnować z kasy, aby rozwinąć się w Lechu. A miał naprawdę świetne oferty z Chin, Rosji, Turcji. Szwajcarzy dawali mu dwa razu więcej, niż my. Ale wybrał nas, bo chce wygrywać, strzelać, wrócić do reprezentacji Danii. Cele Christiana są zbieżne z naszymi.
Mieliśmy na oku kilku fajnych zawodników. Jakiś czas temu chcieliśmy na przykład Hiszpana Sergi Enricha, który w Numancii był królem strzelców Segunda División. Był nawet skłonny grać w Lechu, ale powiedział wprost: „Jeśli dostanę ofertę z La Liga, to pójdę tam”. I dostał, z Eibar. Nie jest to facet, którego nazwisko zrobiłoby wrażenie na polskich kibicach, bo tacy nigdy nie będą trafiać do Ekstraklasy, ale wrażenie zrobiłyby jego umiejętności. W La Liga chłopak strzelił już 20 bramek i zanotował 15 asyst.
- Raczej nie.
Pawłowski, który przez cztery lata ciągnął ten wózek – i w lidze, i w Pucharze Polski. Możliwe, że odejdzie. Dla Darko były propozycje ze wschodu, i nie z Rosji, ale wspólnie z zawodnikiem nie podjęliśmy rozmów. Pojawił się też sygnał z zachodu, ale wtedy Darko doznał kontuzji. Latem raczej nas nie opuści. To dobra wiadomość, bo Jevtić to lider, piłkarz, który robi różnicę. Tettehem pół roku temu też było zainteresowanie, ale na pytaniach się skończyło.
- W naszym roku budżetowym – od 1 lipca 2017 do 30 czerwca 2018 – to nieco ponad 100 mln zł.
- Około 50 mln zł. To pokazuje, że się rozwijamy, inwestujemy w siebie, stajemy się samowystarczalni, tworzymy nawet pewne zapasy. To, co istotne, to uniezależnienie się od wyniku. W budżecie nigdy nie uwzględniamy na przykład awansu do fazy grupowej LE. A więc odpadnięcie nie wpływa na funkcjonowanie Lecha, choć bardzo wszystkich rozczarowuje. Nie po to gra się przez cały sezon, żeby z występów w Europie cieszyć się przez dwa miesiące.
- My nie chcemy uzależniać się od tego czy ktoś prosto kopnie piłkę, czy trafi w bramkę, czy sędzia się pomyli. Robimy wszystko, aby zminimalizować wahania. Mniejsze bądź większe kłopoty finansowe ma każdy polski klub. Jeśli ktoś twierdzi, że nie ma, to kłamie. My natomiast od dwóch lat jesteśmy całkowicie wypłacalni. I to duży sukces.
- Nie na tym polega tworzenie strategii. Projekt powstał w roku 2013, czyli tuż po porażkach z Žalgirisem. Postanowiliśmy wtedy nadać klubowi kierunek w którym ma się rozwijać. Wytyczyliśmy ścieżkę dla każdego pracownika, od trenera po recepcjonistkę, aby wszyscy mieli świadomość tego, co mają do wykonania dla klubu.
- Element o którym pan mówi, to wizja klubu za kilka lat od momentu przygotowywania i wprowadzenia „Strategii”. Tak wyobrażaliśmy sobie, albo marzyliśmy, o Lechu w 2020 roku. Należy stawiać sobie ambitne, ale możliwe do zrealizowania wyzwania. Tak wtedy uważaliśmy i gdyby realizować pomniejsze cele połączone z grą w fazach grupowych europejskich pucharów, była szansa na efekty. Przykładem na to, że to możliwe, jest Łudogorec Razgrad. Bułgarzy wystartowali ze swoim projektem mniej więcej w tym samym czasie i dziś są w całkiem innym miejscu.
- Regularnej gry w fazie grupowej LE. To boli najbardziej. Dwa lata temu, w sezonie mistrzowskim, udało się i wtedy „Strategia” realizowana była w punkt. Przyszedł jednak kryzys, w lidze zajęliśmy siódme miejsce, nie zagraliśmy w Europie. W planie był dopuszczony jeden sezon poza podium, ale tylko jeden. A więc by wrócić na właściwe tory realizowania „Strategii”, od tego sezonu musielibyśmy grać w grupie LE. Ale odpadliśmy po dwumeczu z Utrechtem.
- Brakuje nam trofeów. Zdobyliśmy ich za mało. Musi więc być niedosyt. Ale w europejskich pucharach potrzeba szczęścia, szczególnie w losowaniu. W trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów zagraliśmy z Bazyleą, a nie ze…
- Dokładnie, chociaż nie ja to powiedziałem. A z kim Legia grała teraz?
- No właśnie.
- Zgadza się. My mieliśmy w tym czasie wielkie wpadki z Žalgirisem i Stjarnanem. To nie miało prawa się wydarzyć. Przegrywaliśmy też z AIK-iem Solna czy Utrechtem, ale to jednak profesjonalne zespoły z ligi z dużym potencjałem.
- Tak i już rozpoczęliśmy nad nią prace. To będzie „Strategia 2020-2025”. Wtedy refleksje i wnioski z tej wciąż aktualnej wizji na pewno zostaną wykorzystane. Strategia to dla nas spójna mapa drogowa – i ta kolejna również będzie drogowskazem dla wszystkich w Lechu.