Czarownice, skoczek w szatni i motywacyjne premie Engela. Petasz dla Sport.pl o tym co działo się w Polonii Warszawa

Z Polonią Warszawa sezonu dokończyć nie mógł. Był w konflikcie z jej nowym trenerem. Drużynę opuścił jeszcze przed spadkiem do III ligi. Piotr Petasz w szczerej rozmowie ze Sport.pl tłumaczy, dlaczego miniony sezon zakończył się katastrofą. Opowiada o swoim rozstaniu z klubem, karierze i tym co czeka go w przyszłości.

Petasz grał w Polonii Warszawa od połowy 2015 roku. Wcześniej był zawodnikiem m.in. Ruchu Chorzów, Piasta Gliwice, Pogoni Szczecin, Wisły Płock, Zawiszy Bydgoszcz czy GKS Katowice. W swojej karierze zdobył Puchar i Superpuchar Polski.

Kacper Sosnowski: Swój sezon z Polonią zakończyłeś, przedwcześnie, bo w kwietniu…

Piotr Petasz: Gdyby trenerem wciąż był Igor Gołaszewski, to pewnie dalej grałbym w Polonii. Ale, że został nim Wojciech Szymanek to długo to nie potrwało. Wiedziałem, że nie ma opcji byśmy na Konwiktorskiej funkcjonowali we dwóch. Albo ja, albo on. No i jak już wiedziałem, że on zostanie do końca sezonu, to spakowałem walizki.

Zabrakło między wami porozumienia i spokoju?

- Trudno było o spokój, jak trener mówił głośno, że ma w szatni dwie czarownice i z nimi Polonia nic nie zdobędzie. Chodziło o mnie i jeszcze jednego piłkarza. To jak ja się miałem z nim porozumieć?

Wiem, że doszło między wami do ostrej konfrontacji. Do zacytowania z niej nie nadawałoby się raczej nic...

 - Nie lubię jak ktoś nie ma do mnie szacunku. Jak był II trenerem wyglądało to jeszcze znośnie. Jak został pierwszym, to się to mocno zmieniło. Jestem zdania, że lepiej wziąć kogoś na rozmowę i wyjaśnić sobie wszystko na boku. Sam był zawodnikiem więc powinien wiedzieć jak to się robi w profesjonalnej piłce. A tak… Nasza wymiana miała miejsce na forum w szatni. Trener, rzucił mi ni z stąd, ni zowąd żebym poszedł sobie do prezesa i rozwiązał kontrakt. Zrobiło się gorąco. Poleciało jeszcze trochę wyrazów na „k”. Ja też nie przebierałem w słowach i w kilku przymiotnikach powiedziałem co o nim myślę. W końcu się spakowałem i wyszedłem, bo by się to źle skończyło. Teraz po czasie, to myślę sobie, że tą czarownicą to był  on. Miał dobry zespół, a spadł do 3 ligi. Nie cieszy mnie to wcale. Naprawdę chciałem pomóc tej drużynie, starałem się dawać z siebie maksa.

 A przeczuwaliście, że trener Gołaszewski poda się do dymisji.

- Czarne chmury wisiały nad nami od pewnego czasu, bo nie mogliśmy wygrać meczu. Trener chyba ciągle w nas wierzył, ale może już wtedy nie wierzyły w niego władze klubowe. Tę decyzję podjął po rozmowie z prezesami. Może chcieli oni na trenerskiej ławce trochę świeżej krwi. Skończyło się tak, że drużynę do końca sezonu prowadził Szymanek i nie okazało się to dobrym pomysłem.

Wspominałeś kiedyś, że za Gołaszewskiego w Polonii miałeś więcej treningów i odpraw niż grając w Ekstraklasie…

- Jak przyszedłem tu w maju 2015 roku to od razu było sporo pracy. Praktycznie cały czas byliśmy w klubie na ćwiczeniach czy odprawach. Może nawet w pewnym momencie byliśmy zbyt zmotywowani, czy przetrenowani? Może trzeba było nam dać trochę luzu i odpuścić. To nie było tak, że ktoś w Polonii zawodził. Źle grała cała drużyna. Nie było nikogo kto wskazałby tego przyczynę. Nikt nie miał żadnej recepty. Wydarzyła się rzecz, której po awansie do drugiej ligi nikt nie brał nawet pod uwagę.

W zimowej przerwie, chociaż w tabeli byliście nisko, też nikt nie dopuszczał najgorszego?

- Na zimowym obozie na Cyprze mieliśmy dobrą passę. Wygrywaliśmy wszystkie sparingi, również te z mocniejszymi drużynami. Przegraliśmy chyba raz. My na prawdę potrafiliśmy grać w piłkę. W lidze problem leżał raczej w głowach zawodników. To był młody zespół. Niektórzy chyba nie wytrzymali presji. W najważniejszych momentach coś zawodziło. Jak tłumaczyć te przegrane i remisy po straconych golach w 90 minutach?

A jak w tym wszystkim funkcjonowali w klubie Jerzy Engel z synem?

- Z mojej perspektywy to prezes Engel zajmował się swoimi rzeczami. Odpowiadał z funkcjonowanie klubu i co do tego nie było zastrzeżeń. Pieniądze zawsze płacił na czas. Jak powiedział tak zrobił. Byłem nawet zszokowany, bo często, gdy przegrywało się dwa, trzy razy z rzędu władze różnych klubów cięły premię i ograniczały wypłaty. Engel zrobił inaczej! Przyszedł i zwiększył premię motywacyjną. Wszystko po to, by nas nie dołować, tylko starać się podnieść. Tak szczerze to my żeśmy prezesowi zrobili krzywdę. Zamiast mu podziękować grą, nie potrafiliśmy się w żaden sposób odwdzięczyć. Potem to każdy już dostawał po głowie. Począwszy od prezesa przez trenera, po zawodników.

Nawet ingerujący w pracę trenera Jerzy Engel jr. ?

- On jeszcze w trzeciej lidze trochę nam pomagał. W drugiej po prostu był z drużyną, dawał dobre rady, innym razem wspierał od strony mentalnej. Nie było go oczywiście w szatni. Nie prowadził tego zespołu, ale rzeczywiście miał na niego jakiś wpływ. Z mojej perspektywy trudno ocenić czy to było dobre czy złe. Po prostu taka była struktura, tak to w Polonii funkcjonowało. Nie ma co zrzucać winy na Engelów. Sami sobie tych wyników jesteśmy winni.

Kibice w którymś momencie dawali wyraz kresu swojej cierpliwości. Czasem tyczyło się to piłkarzy, czasem prezesa…

- Trochę o tym rozmawialiśmy. Zresztą gdy kibice nie byli nam przychylni, to moim zdaniem głowy niektórych nie wytrzymały. Młodzi się podłamali, a taka jest właśnie piłka nożna. Nie zawsze wszyscy cię chwalą i będą klaskać. Czasami dostajesz po głowie i trzeba to wziąć na klatę i grać dalej. Jak ktoś tego nie potrafi, to musi zmienić zawód.

Niektórzy może będą musieli zmienić, ale klub. Po spadku do IV ligi w Polonii są restrukturyzacje i renegocjacje kontraktów...

- Koledzy zdają sobie sprawę, że być może trzeba będzie znaleźć jakąś alternatywę. Z uśmiechem podpytują mnie czy nie szukają graczy w Huraganie Wołomin.

W Huraganie?

- Jak nie będzie mi dane grać w Polonii czy gdzieś na wyższym poziomie ligowym, to będę trenował z chłopakami z Huraganu (IV liga – przyp. red). Chcę jeszcze się poruszać i pokopać piłkę. Nawet jeśli nie będzie to już w pełni profesjonalne.

A Polonia jest jeszcze w ogóle w opcji?

- Spotkałem ostatnio na ulicy nowego prezesa Czarnych Koszul. Porozmawialiśmy chwilę. Powiedziałem mu, że ja na Konwiktorskiej mogę grać za mniejsze pieniądze, bo chcę po prostu grać w piłkę. W niższej lidze i tak majątku nie zarobię.

Czyli spalonej ziemi po sobie nie zostawiłeś…

Nie, w Polonii nie mam wrogów… oprócz jednego. Mam dobry kontakt z chłopakami. Z niektórymi się widuję z innymi rozmawiam przez telefon. Zawsze starałem się wszystkim pomagać, coś podpowiedzieć, mam nadzieję, że mnie miło wspominają. Atmosferę mieliśmy dobrą, kilka fajnych wspomnień i wspólnych historii z tego czasu zostanie…

Historii z Pioterem Petaszem w roli głównej?

- Oj, ze mną w roli głównej to była chyba jedna. Kupiłem sobie na zimę czarne, świecące buty za kostkę. Takie zapinane na rzepy. Chłopaki chodzili za mną i śmiali się, że wyglądały jak narciarskie. No i przez te buty pewnego razu zorganizowali… Turniej Czterech Skoczni. Wchodzę do szatni, by się przebrać po swoich zajęciach, a tam w najlepsze trwają zawody. Z chłopka do muru zrobiony byłem ja, jako skoczek. Na nogach miałem jakieś pseudo narty, do nich podczepione były oczywiście moje nowe buty. Pod butami stał nawet wiatrak, żeby wiatr szedł pod narty. Skocznia była z dywanów, a punkt konstrukcyjny i napis K-120 zrobili z taśmy. Do tego szedł niezły komentarz. Sędziowie siedzący z boku przyznawali noty za styl. Było sporo śmiechu…  

.. .

Innym razem wracaliśmy z jakiegoś meczu, chyba ze Stalowej Woli. Kierowca chciał zrobić skrót i wjechał na jakąś wiejską drogę. W efekcie zakopał się na poboczu. Autokar nie chciał drgnąć. Musieliśmy wezwać pomoc, na którą trzeba było trochę poczekać. To był jakiś marcowy, zimny wieczór i niemal szczere pole. W pobliżu był na szczęście jeden dom, z tabliczką „Sołtys”. Poszliśmy do niego całą ekipą. Rzeczywiście mieszkał w nim sołtys. Tego dnia był akurat bardzo wesoły, bo obchodził dzień sołtysa. Widać było, że swoje już wypił. Przyjął nas serdecznie, chciał wszystkim częstować. Siedzieliśmy u niego kilka godzin, aż w końcu wyciągnęli ten autokar. Do domów wróciliśmy w środku nocy.

.. .

.. .

Z Petaszem w każdym klubie to chyba zawsze coś się dzieje. Twoje historie o, samochodach, mandatach, przypadkowym zamykaniu w szatni zna chyba każdy. W Szczecinie plotkowano o twoim imprezowaniu. Zawsze mówiłeś wszystkim, wszystko prosto z mostu. Teraz jesteś nieco spokojniejszy?

- Prywatnie na pewno tak. A na boisku? Są różne typy zawodników. Jeden jest spokojny inny energiczny. Ja się zaliczam do tej drugiej grupy.

Osobowość też masz raczej wyrazistą. Jak zapytałem o ciebie trenera Marcina Sasala ujął to krótko: „charakterny i uparty”.

- Uparty pewnie jestem. Nie zawsze mam rację, ale swojego zdania rzeczywiście się trzymam i trudno mnie do czegoś przekonać. Niektórzy trenerzy to rozumieli i akceptowali, czasem może cenili. Innych to mocno denerwowało. Wynikało to z faktu, że zawsze wszystko przeżywałem. Meczowe porażki bolały przez kilka dni. Nie wiem czy jestem trudny, ale momentami pewnie nie było ze mną lekko.

Któremu trenerowi najbardziej dałeś się we znaki?

- Markowi Wleciałowskiemu. Mocne przeżycia miały wtedy obie strony. Najpierw pracowałem z nim w Ruchu potem spotkałem go w Piaście. Było kilka zawirowań. Właściwie to taka wojenka między nami w Gliwicach trwała pół roku, było nerwowo. Ostrzejsze wymiany zdań były niemal na porządku dziennym.  

U którego trenera nauczyłeś się najwięcej? Z Ryszardem Tarasiewiczem łączyła cię na przykład znakomita lewa noga

- Było wielu takich trenerów, których dobrze wspominam i którzy nauczyli mnie grać w piłkę. Trudno wymieniać wszystkich z nazwiska, ale nawet jak na mnie nie stawiali, to w jakimś stopniu mnie doceniali. To jest ważne dla gracza. Czasem wystarczyły od nich dwa trzy zdania i człowiek zyskiwał nowe siły.

Trener Tarasiewicz umiał znakomicie zmotywować zespół. Każdy gracz spod jego ręki sportowo też szedł górę, przypomnijmy sobie choćby Masłowskiego czy Lewczuka. Była u niego duża swoboda gry w ofensywie. Nie blokował nas schematami, chciał by każdy grał to, co potrafi najlepiej. Wyciągał z zawodnika tyle ile się dało. To chyba też dlatego Zawisza wtedy miał swój czas. Podobnie trener Mariusz Rumak. Poukładał nas bardzo dobrze. Nie udało się co prawda utrzymać w ekstraklasie, ale współpraca z tym trenerem była znakomitą sprawą.

Trenerzy do tej pory wspominają, że na lewej stronie nie było wielu graczy z takim strzałem jaki miałeś ty. Bartosz Ława ujął mi to nawet, że w swej karierze nie widział nikogo kto potrafił mocniej kopnąć piłkę…

- To miłe. Trochę daru od Boga, sporo ćwiczeń i jakoś to szło. Po treningach często zostawałem i trochę sobie uderzałem, chociaż w niektórych klubach patrzyli na to różnie…

To znaczy?

- Mówili, żebym nie ćwiczył bo będę miał nabite nogi, zmęczone czwórki, a za cztery dni mecz. Albo, że nie mamy czasu. Trochę to było dziwne. Chyba każdy wie sam, na co może sobie pozwolić i jak się czuje. Wyobrażasz sobie na zachodzie zawodnika, który chce po treningu poćwiczyć stałe fragmenty gry, a trener mu mówi, by szedł do szatni? Jak tak miałem często. I jak potem w meczu pewnie wykonać tego jednego lub dwa dogodne wolne?

Twoje najlepsze, piłkarskie wspomnienia to…

- Z Pogonią miałem trzy dobre lata. Zdobyliśmy srebrne medale Pucharu Polski, pozostał wtedy niedosyt, że nie udało się wygrać. Ja i tak żałowałem podwójnie, bo nie mogłem zagrać za kartki. Z Zawiszą już puchar zdobyć się udało i to na Stadionie Narodowym. To też było wspaniałe przeżycie, tym bardziej, że wtedy już wystąpiłem. Jak oglądam mecz z Narodowego, albo pójdę na spotkanie kadry to fajnie będzie to powspominać.

Tak sobie myślę, że w swoim czasie można było wyjechać za granicę, wtedy może moja kariera potoczyła by się inaczej, może dałoby się więcej osiągnąć.

U nas jest tak, że jak 18-latek coś przeskrobie to przykleja się do niego jakaś łatka. Kolejny prezes czy trener ma to w świadomości. Nawet 10 lat później czasem ciężko jest funkcjonować normalnie lub odwrócić swoje losy. Jakbym wyjechał to miałbym czystą kartę i szansę na pokazanie się. Oceniali by mnie przede wszystkim za grę. 

A twoja łatka to…

- Imprezowicz z włosami na żel. Były też jakieś historie o samochodach. Co kogo interesuję jakim autem jeżdżę. To taka polska mentalność. Jak ktoś ma coś lepszego i mu się układa to od razu kogoś to boli. Jeden pieniądze inwestuje w auto, drugi w mieszkanie, trzeci rozwala je w kasynie. Każdy może zrobić z nimi co mu się podoba.  U ludzi jednak zawsze jest zawiść…

Co do innych rzeczy. Piłkarz nie gra przecież cały czas na jednym, najwyższym poziomie. Jak ma gorszą formę to nie znaczy od razu, że mu się nie chce, czy olewa pikę, bo ma ciekawsze zajęcia. Jak w Szczecinie było dobrze i strzelałem gole czy się wyróżniałem, to każdy się  cieszył, jak forma spadła to zarzucano mi sto różnych rzeczy. Przecież nikt tam nie chodził do lokalu dzień przed meczem i nie tarzał się po podłodze wychodząc nad ranem. Jak było można, bo trenerzy się zgodzili, to się szło gdzieś po dobrym meczu z kolegami i wracało do domu o pierwszej. Kibice najchętniej chcieliby, by każdy piłkarz wstawał o siódmej rano szedł do klubu, siedział tam i trenował cały dzień i jechał do domu. Najlepiej od razu kładąc się do łóżka.

Nie wiem czy wiesz, ale obecnie ciągle pojawiasz się w różnych piłkarskich szatniach. W Lublinie np. twój występ w teledysku zespołu Classic nie przeszedł bez echa…

- Znam kilku chłopaków z Motoru. Z Kamilem Majkowskim grałem w Pogoni Szczecin. W Zniczu trenowałem kiedyś z Pawłem Kaczmarkiem. Jak się podoba niech oglądają…(śmiech)

Ten Huragan to będzie takie pożegnanie Petasza z futbolem?

- Jakbym dostał  propozycję na wyższym poziomie, to bym z niej skorzystał. Jeśli mam grać w niższej lidze to raczej w okolicach Warszawy. Nie chcę się stąd ruszać, bo myślę też nad swoja przyszłością. Mam jakieś plany życiowe. Z prezesem Huraganu znam się dobrze, często zimą u niego trenowałem. Na najbliższe zajęcia jadę w poniedziałek, ale jak się coś trafi to bez Petasza sobie w Wołominie poradzą.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.