Polak wygrał mistrzostwo i Puchar Chorwacji! Teraz czas na transfer do Legii? "Nad taką ofertą trzeba się zastanowić"

Alexander Gorgon w Chorwacji zdobył w tym sezonie wszystko, co możliwe. Urodzony w Wiedniu syn Wojciecha Gorgonia, byłego piłkarza Wisły Kraków, przed tygodniem razem z Rijeką wygrał mistrzostwo ligi, a w środę dorzucił do niego krajowy puchar. Latem planuje transfer. - Czas na krok do przodu. Oferta z Legii? Byłem w Warszawie, spodobało mi się. Czemu nie? - mówi w rozmowie ze Sport.pl 28-letni pomocnik.

Sebastian Staszewski: Gratuluję zdobycia mistrzostwa i Pucharu Chorwacji. Zaskoczyliście wszystkich!

Alexander Gorgon: Nas samych również! Jeszcze przed sezonem mówiliśmy o tym, że warto powalczyć z Dinamem Zagrzeb, ale chyba nikt nie spodziewał się wygrania i ligi, i finału Pucharu Chorwacji! Jakaś tam presja była, natomiast na pewno nie taka jak w Austrii Wiedeń, gdzie tytuły są obowiązkiem. Zrobiliśmy więc sporą niespodziankę.

Olbrzymią! Co sprawiło, że Rijeka, która przecież nigdy nie wygrała mistrzostwa, zostawiła w tyle miejscowe potęgi z Zagrzebia i Splitu? I to dwukrotnie.

Uwierzyliśmy w siebie w drugiej części sezonu. Cały zespół zaczął funkcjonować na najwyższym poziomie. Piłkarze bez dużego doświadczenia pokazali wielką ambicję. Do tego mieliśmy trochę szczęścia, omijały nas kontuzje, wygrywaliśmy z bezpośrednimi rywalami. Bardzo dobrze żyliśmy także poza boiskiem. Chodziliśmy na kolacje, grille. Spędzaliśmy razem dużo czasu. Powstała szczególna więź. I wybuchowy mix.

Który zapisał się w historii ligi. W Chorwacji niezwykle rzadko zdarzało się, aby ktoś przełamał dominację Dinama i Hajduka. Ostatni raz udało się to NK Zagreb w 2002 roku. Czyli piętnaście lat temu.

Bo tak naprawdę poza tymi dwoma klubami, a dziś także Rijeką, poziom nie jest zbyt wysoki. Nie raz na meczach wyjazdowych graliśmy na stadionach bez trybun, gdzie murawa przypominała łąkę. Wyglądało to niemal jak w lidze amatorskiej.

Piłkarski Dziki Zachód?

Dokładnie tak. W Austrii grałem przez sześć sezonów i przyzwyczaiłem się, że nawet na wsi są małe, ale ładne i zadbane stadioniki. A w Chorwacji kilka zespołów z dolnej części tabeli ma jedną trybunę, która nigdy nie jest zapełniona. Za bramką widać jakieś bloki, ulice, pola. Grywałem w meczach na które przychodziło po 800 osób. I to wszystko w pierwszej lidze! Wielką siłą są fani z Zagrzebia, Splitu i Rijeki, ale to tylko wyjątki potwierdzające regułę.

Dlaczego będąc wolnym zawodnikiem, który w swoim ostatnim sezonie zdobył dla Austrii Wiedeń dziewiętnaście bramek i zanotował osiem asyst, nie potrafił pan znaleźć sobie klubu? Powinien pan pławić się w ofertach…

Powinienem, ale miałem agenta, który nic nie robił. Nic. Dużo mówił, dużo obiecywał, a tak naprawdę kłamał. Nigdy nie pokazywał umów na papierze. Chciałem grać w silnej lidze, we Włoszech albo w Niemczech, ale nie załatwił mi niczego. Wierzyłem w jego słowa, które były picem na wodę. Gdy zorientował się, że to oszust, było już bardzo późno.

Jak nazywa się ten menadżer?

Przemilczę to. Niech walczy sobie o przeżycie.

W maju 2016 roku komentator Mateusz Borek poinformował, że obserwuje pana Legia Warszawa. Rozmawialiście?

Nikt z Legii do mnie nie dzwonił.

Rozważyłby pan taką ofertę?

Gdyby odezwali się w dobrym czasie i zaproponowali odpowiednie warunki, pewnie bym się zgodził. Warszawę odwiedziłem w 2013 roku razem z Austrią. Braliśmy udział w turnieju Deyna Cup. Spodobał mi się stadion, wielkie wrażenie zrobili kibice. Więc czemu nie? Gdyby teraz coś się pojawiło, poważnie bym się nad tym zastanowił.

Zamiast w Serie A czy Bundeslidze, wylądował pan w lidze chorwackiej. To kierunek, delikatnie mówiąc, egzotyczny. Potwierdzają to zresztą pana słowa.

Wiele osób sądziło, że trafię do większego klubu. Ja zresztą też. Rijeka była dla mnie kołem ratunkowym. Musiałem podjąć jakąś decyzję, umowę podpisałem w połowie sierpnia. Razem z tatą pojechaliśmy do Chorwacji, zobaczyliśmy klub i dogadaliśmy się bez menadżera. W sumie nie żałuję, bo kontrakt mam wysoki, a wyniki są świetne.

Latem będzie chciał pan zmienić klub?

Zastanawiam się. Na razie idzie mi perfekcyjnie. Zdobyłem mistrzostwo, w środę wywalczyłem Puchar. Ale wydaje mi się, że jeden rok w tutejszej lidze wystarczy.

Trudno będzie wykupić pana z Rijeki?

Mam jeszcze kontrakt ważny przez dwa lata. A więc na pewno trzeba będzie za mnie zapłacić. Nie mam w umowie żadnej klauzuli. Za darmo mnie nie oddadzą, ale szefowie powiedzieli mi wprost, że jeżeli dostanę ofertę, która przypadnie mi do gustu, to oni też nie będą robić mi pod górkę. Pomogłem tak dużo, że teraz oni pomogą mi.

Ma pan polski paszport?

Nie i nawet nie wiem, czy mógłbym mieć. Nie było okazji, abym zajął się sprawą paszportu, bo austriacki mi w zupełności wystarczał.

Na ile więc czuje się pan Polakiem?

Jestem Polakiem i Austriakiem. Dokładnie 50 proc. na 50 proc. Papierek nie ma znaczenia. Urodziłem się i wychowałem w Austrii, tam są moje korzenie. Ale w żyłach płynie polska krew. Moi rodzice są Polakami, w domu zostałem wychowany po polsku – z mową, pismem i wartościami, które są w naszym kraju najważniejsze.

Co z ewentualną możliwością gry w reprezentacji Polski?

Formalnie nie ma przeszkód. Ja oczywiście też bym chciał. Ale wiem, kto w reprezentacji gra na skrzydle i wiem, że mój poziom to jeszcze za mało. Musiałbym iść do silnej ligi, tam odgrywać znaczącą rolę. Moja rodzina na pewno byłaby bardzo dumna. Ja też.

Miał pan kiedyś kontakt z kimś z naszej federacji?

Nie, nigdy.

Dlaczego nie zrobił pan kariery w reprezentacji Austrii? W seniorskiej kadrze nawet pan nie zadebiutował. A przecież w Austrii Wiedeń był pan jednym z liderów.

W najważniejszych momentach, gdy pojawiała się realna szansa, miałem kontuzje. A trenerzy w tym czasie znajdowali innych zawodników, którzy regularnie byli powoływani. Poza tym w austriackim zespole jest kilka gwiazd, które grają w silnych ligach: David Alaba, Kevin Wimmer, Aleksandar Dragović. Nie można powiedzieć, że to słaba drużyna. Rywalizacja jest ostra...

Gdyby nie kontuzje, byłby pan dziś w innym miejscu?

Na pewno. Przecież niewiele brakowało, abym zakończył karierę. Miałem duże problemy z przyczepami przywodzicieli, zapaleniem kości łonowej. Byłem osiemnastolatkiem i nagle mój rozwój został zatrzymany. Zamiast trenować, leczyłem się. Przez półtora roku nie czułem poprawy. Myślałem, że może pójdę do pracy, zacznę studia. W zimie powiedziałem, że jeśli w ciągu kilku miesięcy nie wrócę, to kończę z piłką. Na szczęście w końcu udało się zaleczyć ten uraz.

W Austrii jeszcze o panu pamiętają?

Dziennikarze dzwonią bardzo często. Piszą regularnie, więc ktoś tam w Austrii o mnie wie. Ale w tej chwili widocznie nie jestem potrzebny austriackiemu selekcjonerowi. Może moja sytuacja zmieni się po transferze? Wszystko w moich nogach.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.