Uraz Glika może zmienić koncepcję gry Nawałki - GODLEWSKI dla Football Live #10

Na wypadek absencji Kamila Glika na mundialu Nawałka chyba zmuszony byłby do przemodelowania już w sposób definitywny ustawienia zespołu na to dotąd alternatywne, czyli z trzema stoperami - mówi specjalnie dla FOOTBALL LIVE Adam Godlewski, publicysta dziennika "Sport".

Najszybsze relacje na żywo w nowej aplikacji piłkarskiej Football LIVE - POBIERZ TUTAJ!

Gdyby okazało się, że kontuzja barku, której Kamil Glik nabawił się podczas poniedziałkowego treningu wyeliminuje naszego stopera z udziału w mundialu, byłaby to niepowetowana strata dla reprezentacji Polski. Większy uszczerbek na jakości kadry Adama Nawałki mogłaby bowiem stanowić jedynie nieobecność Roberta Lewandowskiego. Chodzi przecież o filar naszej defensywy, kierownika tej formacji, bez słowa przesady – ministra obrony narodowej. W Polsce nie mamy obecnie środkowego obrońcy na zbliżonym poziomie, więc trzeba byłoby oswoić się z myślą, że na mundialu nasz selekcjoner dysponowałby słabszym jakościowo zespołem niż dwa lata temu w finałach Euro 2016 we Francji. No i chyba zmuszony byłby do przemodelowania już w sposób definitywny ustawienia zespołu na to dotąd alternatywne, czyli z trzema stoperami. Żaden duet środkowych obrońców nie gwarantowałby bowiem spokoju w naszych tylnych formacjach takiego, jak z Glikiem w składzie.

Na pewno zauważalna będzie w Rosji nieobecność Krzysztofa Mączyńskiego, bo to był dotąd bardzo ważny pomocnik w strategii Nawałki. Taki żołnierz uniwersalny, do specjalnych poruczeń, który – choć nieefektowny – właściwie nigdy nie zawiódł selekcjonera. Skoro jednak trener naszej drużyny narodowej z góry zapowiadał, że na mundial zabierze jedynie w stu procentach gotowych do gry zawodników, trudno się dziwić, że na ostatniej prostej nie kierował się sympatią, tylko w sposób profesjonalny, z chłodną głową i bez oglądania się na to, że chodzi o jednego z synków – to określenie Nawałki – czyli gracza z grupy najbardziej przez selekcjonera ulubionych.

Kilka słów wypada też poświęcić nominacji dla Deana Klafuricia na trenera Legii Warszawa. Nie obyło się bez turbulencji w tej sprawie, ale ostatecznie sprawiedliwości stało się zadość. Chorwat najzwyczajniej w świecie zasłużył na dłuższą szansę przy Łazienkowskiej po okresie tymczasowego prowadzenia zespołu. Nie ma nawet argumentów, którymi można by podważyć zasadność podpisania przez Dariusza Mioduskiego kontraktu z gościem, który przejął drużynę biorącą bardzo ostry zakręt, i na dystansie ośmiu spotkań – w Lotto Ekstraklasie i Pucharze Polski – odniósł siedem zwycięstw i odnotował remis, co w efekcie skończyło się dubletem.

Ok, Klafuricia czeka dużo pracy, o ile bowiem wyniki się zgadzały, trudno było nie dostrzec, że czynnikiem wyróżniającym warsztat pana Deana wiosną był fart. Flirt – niezakończony zawarciem kontraktu – prezesa Mioduskiego z Jerzym Brzęczkiem nie wziął się przecież z niczego, nawet nie z przypadku. Wisła Płock, choć przegrała ostatecznie przy Łazienkowskiej, zaprezentowała się na tle Legii o wiele dojrzalej. Miała też znacznie więcej do zaproponowania jeśli idzie o styl; krótko mówiąc – była bardziej efektowna.

Prawda jest jednak taka, że Klafurić musiał koncentrować się na wynikach, w najprostszy sposób poprawiając to, co zepsuł Romeo Jozak. Teraz będzie miał o wiele większy komfort, ułoży drużynę wedle własnej filozofii. Co będzie jednak oznaczać także zwiększoną odpowiedzialność. Nie spodziewam się jednak, żeby napawało to Chorwata obawami, na finiszu ESA 37 udowodnił przecież, że umie skutecznie pracować pod presją – zakończył Godlewski, publicysta dziennika „Sport” 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.