Zinedine Zidane, niesłychanie spokojny człowiek. Słyszał: odwagi, burz Bastylię, po coś jesteś Francuzem. Ale on burzyć nie lubi

- Ty się boisz przywództwa. Ty nie chcesz mieć berła na treningach - wypominał mu jeden z mistrzów, u którego Zinedine Zidane uczył się zawodu. W sobotę Zidane wygrał trzeci Puchar Europy w trzecim sezonie pracy z Realem. W czwartek zrezygnował z posady. Ale są tacy, którzy berła dalej u niego nie widzą (zaktualizowany tekst Pawła Wilkowicza z 4 czerwca 2017 roku).
Zinedine Zidane Zinedine Zidane Fot. Pavel Golovkin / AP Photo

- U was jestem tylko albo najlepszym, albo najgorszym trenerem na świecie - powiedział w tym sezonie do hiszpańskich dziennikarzy. To był pierwszy od objęcia Realu sezon, w którym czerwony dywan rozłożony przed Zidane'em trenerem zawinął mu się pod nogami i niewiele brakowało do wywrotki. Po triumfach rok po roku w Lidze Mistrzów, po dublecie sprzed roku - pierwszym takim od blisko sześćdziesięciu lat: Puchar Europy plus liga - przyszedł kryzys. Real stracił mistrzostwo z oczu na miesiące przed końcem ligi. Z Pucharu Króla odpadł już w styczniu z ogórkami (a właściwie: Ogórkami) z Leganes. Cristiano Ronaldo był w rundzie jesiennej absurdalnie wręcz nieskuteczny, Karim Benzema - wyszydzany przez własnych kibiców. Rezerwowi obniżyli loty. Wróciły znajome tony: czy on potrafi nimi wstrząsnąć, dlaczego holuje tego Benzemę, dlaczego czasem dokonuje tak dziwnych taktycznych wyborów, czy mu się nie skończyły pomysły, kiedy wreszcie zapowiadana 'intensywność' będzie znów nie tylko w słowach, ale i na boisku, dlaczego się uparł, żeby po sprzedaży Alvaro Moraty nie sprowadzić nowego napastnika, itd. Wiosna w Lidze Mistrzów miała się zacząć od zderzenia z Paris Saint Germain i strach przed sezonem zakończonym z pustymi rękami był naprawdę duży. Ale Zidane znów pokazał, że potrafi przygotować drużynę na najważniejsze pucharowe momenty.

Najrzadszy gatunek w futbolu

Real wyeliminował PSG, mistrza Francji. Potem Juventus, mistrza Włoch. Potem Bayern, mistrza Niemiec. Gra czasem zgrzytała, bywali w opałach, ale piłkarzom ani sił nie brakowało do ostatnich minut, ani wiary w awans. I tak Zidane w trzecim trenerskim podejściu do Ligi Mistrzów znalazł się trzeci raz w finale. I wygrał z Liverpoolem (3:1). Już rok temu Zidane potwierdził, że należy do najrzadszego gatunku w tym zawodzie: wybitnych piłkarzy, zdobywców Złotej Piłki, którym się udało stworzyć coś naprawdę wielkiego i trwałego również na ławce trenerskiej. Było takich tylko trzech. W Kijowie Francuz zrównał się z trenerskimi rekordzistami Pucharu Europy: trzykrotnymi zwycięzcami Bobem Paisleyem i Carlo Ancelottim. Zdobył dziewiąte już trofeum, od kiedy objął Real: ma na razie po dwa triumfy w Lidze Mistrzów, w Superpucharze Europy i klubowych mistrzostwach świata, po jednym mistrzostwie i Superpucharze Hiszpanii. Real został pierwszym od Bayernu 1974-76 trzykrotnym z rzędu zdobywcą Pucharu Europy, Zidane i tak jeszcze kiedyś usłyszy pytania, czy jest genialnym trenerem, czy tylko genialnie dopasowanym do obecnego klubu?

Ani kroku przed szereg

- Ty się boisz przywództwa, nie chcesz mieć berła na treningach - wypominał mu Guy Lacombe, który go kiedyś przeprowadzał przez juniorskie drużyny US Cannes, a po latach był jego nauczycielem na kursie trenerskim. I gdy Zidane objął drugą drużynę Realu, poprosił swojego mistrza, żeby ocenił, co robi dobrze, co źle. A Lacombe dostrzegł wtedy podstawowy problem: że Zidane jeszcze nie jest do końca zdecydowany, po co chce być trenerem i jakim trenerem. - Ale gdy już zdecydował, rzucił się w to na całego. Uniknął błędu, który często robią wybitni piłkarze: nie założył, że jego wiedza z kariery wystarcza. Douczał się, i to bardzo metodycznie - wspominał potem Lacombe.

Zidane był milczącym geniuszem na boisku, jako trener mówi dużo, ale zwykle na okrągło i bardzo spokojnym głosem. Nie pcha się przed szereg, nie robi przy ławce zbędnych min, nie gra pod publiczkę. 'Ja' mówi z reguły wtedy, gdy Real jest w kłopotach. A gdy Real wygrywa, używa 'my'. Rok temu po zwycięstwie nad Juventusem w Cardiff, gdy jako pierwszy trener po Arrigo Sacchim obronił Puchar Europy, wypchnął zespół daleko przed siebie na pierwszy plan. Chwalił piłkarzy i ich dobre przygotowanie fizyczne, robiąc w tej sposób ukłon wobec Antonio Pintusa i innych członków swojego sztabu. Ale to nie znaczy, że nadal boi się przywództwa. - Jest liderem bez wątpienia. On po prostu nie musi być agresywnym liderem, bo od tego ma w szatni Sergio Ramosa czy Cristiano Ronaldo - mówił Steve McManaman, jego dawny kolega z boiska w wywiadzie dla 'El Pais' przed finałem Real-Liverpool.

- Nie chcę oceniać, czy jestem bardzo dobrym trenerem. Kocham piłkę i mam szczęście pracować w klubie, którego się czuję częścią. Jak jeden z mebli - mówił Zidane po zwycięstwie przed rokiem w Cardiff. I to nie było tylko krygowanie się. On cały czas mówi o sobie jako jednym z wielu trybików, które napędzały sukces. Daje się piłkarzom wziąć na ręce i podrzucać do góry po sukcesach, bo wie, że podrzucą też i innych. Np. Hamidou Msaidiego, pewnie najbardziej anonimowego dla postronnych asystenta Zidane'a, specjalistę od kinezjologii, regeneracji, rehabilitacji i przygotowania fizycznego, luźno wcześniej związanego z futbolem. Nieprzychylni Msaidiemu w klubie wykpiwali go długo jako szamana.

Zinedine Zidane Zinedine Zidane Fot. Pavel Golovkin / AP Photo

Bez doświadczenia, bez licencji, ale z otwartą głową

Ale Zidane był nieugięty, wierzył w niego, nie tylko dlatego że u Msaidiego rehabilitował się on i jego rodzina. Wierzył też w Davida Bettoniego, swojego przyjaciela jeszcze z czasów gdy uczyli się gry w piłkę w Cannes, a do Zidane'a jeszcze mówiło się Yazid, a nie Zinedine. Bettoni zawsze był przy Zidanie. Przeprowadzał się za nim do Turynu, do Madrytu. Za Zidanem piłkarzem, a w końcu za Zidane'em trenerem. I znalazł się w sztabie mimo że nie miał wymaganej licencji by być asystentem. Nie dość że Zidane nie miał trenerskiego doświadczenia, to i asystentów wziął bez doświadczenia, Bettoni rozegrał w życiu sześć meczów na pierwszoligowym poziomie, (dopiero przy Antonio Pintusie, specjaliście od przygotowania fizycznego, nie było żadnych wątpliwości). Ale to są współpracownicy zżyci z nim jak rodzina i ludzie z otwartymi głowami, ciągle uczący się. To sztab pracusiów, podpatrujących to co najlepsze gdzie się da. I Zidane uparł się na nich, mimo sugestii, żeby dobrał kogoś bardziej madryckiego i może z większym nazwiskiem. A co do licencji, to Zidane też zaczynał w rezerwach Realu bez wszystkich wymaganych pozwoleń i trzeba było różnych papierkowych sztuczek. Licencję robił we Francji, choć Real podpowiadał, że może lepiej będzie w Hiszpanii. W takich sprawach potrafi być nieubłagany. Ale w zarządzaniu grupą idzie na dużo kompromisów.

Koń, jeździec i bolid

Nie prowokuje, łagodzi. Tomas Roncero, dziennikarski fanatyk Realu, pisał mu kiedyś w felietonach w imieniu wielu: skończ z wystawianiem tego BBC (Bale, Benzema, Cristiano), wystawiaj Isco. Odwagi, burz Bastylię, po coś jesteś Francuzem. Ale on nie lubi burzyć. Poczekał aż Bastylia zburzy się sama. Gareth Bale miał kontuzje, rezerwowi wykorzystywali swoje szanse, BBC stało się w takich okolicznościach luksusem, a nie uzależnieniem. W grzecznym ignorowaniu skarg swoich rezerwowych Zidane też jest znakomity. Czeka, aż ktoś go przekona treningami, a nie słowami. I wtedy nie boi się odważnych decyzji. Ale sam nie szuka kłopotów, szuka rozwiązań. Schodzi z linii strzału. Wielu wybitnych piłkarzy tego nie potrafiło, przegrywali z własnym ego, albo z przekonaniem o własnej nieomylności. Nie wzięło się z niczego powiedzenie, że dobry koń nie musi być dobrym jeźdźcem. A Fabio Capello mawiał jeszcze o młodych trenerach, którzy dostali pracę w dobrych klubach za zasługi piłkarskie, że nie daje się bolidów Formuły 1 do nauki jazdy.

Marco van Basten, przed którym też rozwinięto kiedyś czerwony dywan jak przez Zidane'em, dając mu tuż po kursie trenerskim rezerwy Ajaksu, a potem od razu reprezentację Holandii, okazał się dość zwyczajnym trenerem. Charyzmatycznym, bez wątpienia. Ale przez upór i bezkompromisowość zniszczył wiele mostów, które wcześniej przerzucił jako piłkarz. Aż w końcu poczuł się wypalony i ogłosił, że już do samodzielnego trenowania nie wróci. W przypadku piłkarzy naprawdę wielkich, tych ze Złotymi Piłkami, bywało przy próbach trenerskich śmiesznie i strasznie: tak mieli Lothar Matthaeus, Hristo Stoiczkow, czy Ruud Gullit, który mówił o sexy footballu, a odleciał na swoim ego tak wysoko, że piłkarze stracili go z oczu. Oleh Błochin, Kevin Keegan poradzili sobie nieźle, ale bez fajerwerków. Andrij Szewczenko to nadal niewiadoma, podobnie jak Fabio Cannavaro (wyliczamy tylko trenerów ze Złotą Piłką). Alfredo di Stefano był bardzo wytrwały, sporo wygrał w Argentynie, z Valencią zdobył Puchar Zdobywców Pucharów, ale już w Realu stracił tylko nerwy. I w przeciwieństwie do Zidane'a zaczynał w Elche, a nie w Realu, więc miał czas się przystosować przed ruszeniem na głęboką wodę. Gdy magia nie zacznie działać od razu, zaczyna się droga w dół. A czasem i początkowa magia niewiele znaczy. Michel Platini wziął z marszu reprezentację Francji, rozegrał z nią fantastyczne eliminacje Euro 92, dostał nominację do nagrody trenera roku FIFA. A potem poniósł klęskę w finałach Euro i już nigdy się po niej jako trener nie podniósł.

Zinedine Zidane Zinedine Zidane Fot. Efrem Lukatsky / AP Photo

Trener od trofeów, a nie odkrywania futbolu na nowo

Z Platinim pozostaną wspólnie piłkarskimi bogami Francji. Ale wśród trenerów Zidane w dwa i pół roku zostawił Platiniego daleko z tyłu. Ze zdobywców Złotej Piłki było takich jak on jeszcze tylko dwóch. Franz Beckenbauer i Johan Cruyff. Jeśli chodzi o trofea, nie o rewolucjonizowanie futbolu w stylu Cruyffa. Bo Zidane nigdy się nie upierał, że jest prorokiem futbolu i coś odkrył. Zresztą Beckenbauer trener też nie rewolucjonizował, po prostu szedł po sukcesy. I też licencjami najmniej się przejmował. Ale nawet Beckenbauer, zanim wygrał mistrzostwo świata w 1990, najpierw przegrał mistrzostwo w 1986 roku, a potem w Euro 1988 u siebie nawet nie doszedł do finału. A i Cruyff na pierwszy europejski puchar z Ajaxem czekał dwa lata, a mistrzostwo kraju zdobył dopiero w Barcelonie, i to po trzech latach pracy. Zidane w siedemnaście miesięcy zdobył pięć trofeów. Dwa Puchary Europy, mistrzostwo Hiszpanii, Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata. Cruyff sięgał po sukcesy spalając się w konfliktach, czasem celowo prowokując jakiś pożar w drużynie, żeby ją pobudzić. Beckenbauer już na pierwszym mundialu miał wielką awanturę z piłkarzami, którzy nie chcieli mu się podporządkować albo źle znosili rolę rezerwowych. Czterech piłkarzy, w tym Dieter Hoeness, Klaus Augenthaler i Uli Stein, uciekło mu ze zgrupowania na wyprawę do innego miasta. Wyzywał ich od idiotów, a Steina, niepogodzonego z tym że nie jest pierwszym bramkarzem, postanowił odesłać do domu, za co mu się bramkarz zrewanżował kpinami, że Beckenbauer się nadaje, ale do reklamy zupek Knorra.

Ani wyniosły, ani kumpelski. Normalny

Z Zidane'em to nie do pomyślenia. On kupił piłkarzy opanowaniem. Tym, czego mu czasem bardzo brakowało jako piłkarzowi. I tym że był sprawiedliwy. Zachował idealny dystans do piłkarzy: ani nie był wyniosły, ani przesadnie kumpelski. Pilnował, żeby przede wszystkim lubili siebie nawzajem, a nie jego. Gdy się będą lubić nawzajem, wtedy jest mało ważne, czyli jego lubią. I ubędzie mu sto szefowskich obowiązków. Dał im swobodę stworzenia czegoś. Nie zamęcza piłkarzy sobą i sztabem. Nie robi długich analiz, nie montuje wzniosłych filmów motywacyjnych, nie zanudza taktyką. Sam zresztą nie jest w niej zakochany, mówi że woli zarządzanie ludźmi. Ale choć nie lubi o niej rozmawiać, to dość swobodnie się w niej czuje w działaniu.

Mówią, że ma szczęście. - Gdy masz sukcesy, to ludzie dopatrując się przyczyn, pierwsze wybierają szczęście. Ja też to o sobie słyszałem - mówił o Zidanie Vicente del Bosque. Zidane woli mówić o pracy. - Wszystko będzie dobrze. Bo gdy się ciężko pracuje, to nie może wyjść źle - mówił, gdy go prezentowano w Madrycie jako trenera. Przejął drużynę w biegu po Rafaelu Benitezie. Był przez Real od dawna przygotowywany do tej roli, sprawdzany na różnych stanowiskach. Ale jednak niedoświadczony. Tempo, w jakim się zerwał do tej nowej kariery, było imponujące. Jeszcze bardziej imponujące - jak to tempo potem utrzymywał. I że potrafił je w obecnym sezonie odzyskać po tym, jak się czerwony dywan pod jego nogami trochę pofałdował.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.