Koniec sezonu Premier League: najwięksi przegrani, a wśród nich Wojciech Szczęsny

Przed ostatnią kolejką Premier League niektórzy z pewnością chcieliby, żeby ten sezon jeszcze się nie kończył. Inni marzą, by jak najszybciej o nim zapomnieć. Dziś Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl, pisze o największych przegranych wśród piłkarzy angielskiej ekstraklasy.
Wojciech Szczęsny Wojciech Szczęsny TIM IRELAND/AP

Przegrani? Ostrożnie

O największych wygranych przeczytacie tutaj >>

Trudno się pisze o tych, którzy przegrali. Wielu z nich wytyka się palcem, wyszydza, czyni bohaterami memów, choć są Bogu ducha winni. Nie mając dostępu do szatni czy boiska treningowego, nie wiedząc wszystkiego o sytuacji osobistej i zdrowiu piłkarzy - kim my jesteśmy, żeby ich sądzić tylko na podstawie kilkudziesięciu minut, podczas których zdarzyło im się poślizgnąć lub potknąć, źle ocenić tor lotu piłki, spudłować karnego, nie zdążyć ze wślizgiem czy przepuścić między rękami strzał, który z wysokości trybun wydawał się tak łatwy do obronienia?

Ostrożnie więc: oto lista tych, którzy mają za sobą ciężki rok - w każdym przypadku jednak warto poszukać okoliczności łagodzących.

Radamel Falcao i Angel di Maria (Manchester United)

Tylko cztery gole w 26 występach w MU to nie jest osiągnięcie godne snajpera, który na wcześniejszych etapach kariery zdobył 188 goli w 271 meczach. O podpisaniu kontraktu z zespołem, do którego był jedynie wypożyczony, nie ma już raczej mowy: Czerwone Diabły nie zdecydują się na wydanie zastrzeżonych w umowie 40 milionów funtów i Kolumbijczyk wróci do Monaco lub spróbuje odbudować swoją reputację w jakimś innym klubie na kontynencie. A odpowiedź na pytanie, co poszło nie tak, musi być skomplikowana: napastnikowi, który kiedyś w barwach Atletico był postrachem całej Hiszpanii, nie sposób odmówić, że się starał, może więc problemem była kontuzja kolana, z którą zmagał się przez tyle miesięcy, a może po prostu nie pomogło mu nieustanne żonglowanie składem, taktyką i ustawieniem przez Louisa van Gaala.

To samo zresztą można powiedzieć o innym kosztownym nabytku MU, rekordowym transferze Premier League Angelu di Marii. Sprowadzony z Realu za 60 milionów funtów Argentyńczyk okazał się cieniem siebie z czasów pierwszego sezonu Carlo Ancelottiego w Madrycie: zamiast terroryzować obrońców rywali, w wyścigu o miejsce w wyjściowej jedenastce dał się wyprzedzić Ashleyowi Youngowi i Marouane?owi Fellainiemu. Owszem: zdarzyły mu się dobre mecze z Chelsea, Burnley czy Evertonem, ale poza tym zbyt często dawał się przepchnąć pilnującym go obrońcom - zupełnie jakby brakowało mu krzepy na tę ligę - a po czerwonej kartce w pucharowym meczu z Arsenalem zaczął sprawiać wrażenie psychicznie podłamanego.

Starając się za bardzo, podejmował złe decyzje, aż w końcu przymarzł do ławki rezerwowych, wysłuchując w dodatku publicznych uwag trenera, że on również musi się przystosować do ''filozofii''. Dziesięć asyst i cztery gole w 26 występach nie byłoby na papierze aż tak złą statystyką, gdyby nie świadomość ceny, jaką za niego zapłacono i pamięć o tym, co pokazywał tak niedawno w Madrycie.

Yaya Toure i Vincent Kompany (Manchester City)

Już przed sezonem rozmaite znaki na niebie i ziemi zapowiadały, że nie będzie dobrze: Yaya Toure obraził się na klub za niezłożone życzenia urodzinowe, zaczął rozgrywki kiepsko, a potem grał w kratkę - w ustabilizowaniu formy z pewnością nie pomogły śmierć młodszego brata, wyjazd na Puchar Narodów Afryki i plotki o zainteresowaniu klubów z kontynentu (przede wszystkim Interu, do którego ma się ponoć przenieść); ostatnie wiadomości mówią o tym, że policja zabierze mu prawo jazdy za drastyczne przekroczenie prędkości. Owszem: zdobył dla MC dziesięć goli w Premier League, ale w porównaniu z poprzednim sezonem był to spadek o sto procent; owszem: wciąż próbował tych swoich dynamicznych wejść z głębi pola, ale nie wracał już, asekurować kolegów z obrony, tak skutecznie jak kiedyś.

Manchester City nie obronił mistrzostwa i nie podbił Ligi Mistrzów, a wielu obserwatorów było zdania, że gwiazdy stanowiące w ostatnich sezonach o obliczu drużyny grały już ze sobą zbyt długo - oprócz Yayi Toure wymieniając także nazwisko nie tak niezawodnego już jak przed laty Vincenta Kompany?ego. Belg również zmagał się przez cały sezon z kontuzjami, brakowało mu szybkości i popełniał błędy prowadzące do utraty gola przez klub, w którym o minionym sezonie chciałby jak najszybciej zapomnieć jeszcze jeden omylny obrońca - sprowadzony przed rokiem za szokująco wysoką kwotę 32 milionów funtów Eliaquim Mangala.

Michael Dawson, Tom Huddlestone i Jake Livermore Michael Dawson, Tom Huddlestone i Jake Livermore Tom Huddlestone (w środku) i Jake Livermore ( z lewej) fot. LEE SMITH/REUTERS

Jake Livermore i Tom Huddlestone (Hull)

I w tym przypadku nieszczęścia chodzą parami: dwóch środkowych pomocników Hull, sprowadzonych z Tottenhamu, gdzie obaj zdążyli wystąpić nawet w reprezentacji Anglii, nie tylko jest zagrożonych spadkiem z Premier League - ten pierwszy najprawdopodobniej straci pracę w klubie po tym, jak przyłapano go na zażywaniu kokainy. Piłkarze, którzy tak dobrze grali w poprzednim sezonie (Livermore odbierał piłki i biegał między jednym a drugim polem karnym, Huddlestone imponował zasięgiem podań i uderzeniami z dystansu), w tym roku stali się niemal anonimowi. Weźmy liczby Huddlestone?a: sezon 2013/14 to trzy gole i 59 wykreowanych szans, a sezon bieżący kończy bez gola i z liczbą okazji stworzonych kolegom na poziomie jednej trzeciej statystyk ubiegłorocznych.

Sprawy narkotyku wykrytego w organizmie Livermore?a niby nie ma co komentować: w kluczowym momencie sezonu zawiódł trenera, kolegów i kibiców, stawiając pod znakiem zapytania swoją przyszłość w świecie futbolu, skoro jego dyskwalifikacja może potrwać nawet dwa lata - choć ci, którzy znają go dobrze, jak dawny kolega z Londynu Jermaine Jenas, mówią, że pomocnik Hull nie poradził sobie z jakimś pozaboiskowym dramatem. Piłkarze też są ludźmi - przypomnienie pierwsze.

Emmanuel Adebayor i Roberto Soldado (Tottenham)

Pisaliśmy o tym, że jednym z największych wygranych sezonu był Harry Kane - jego błyskawiczny wzlot oznaczał jednak upadek grających dotąd w klubie, przez lata uważanych za gwiazdy światowej piłki Adebayora i Soldado. Tego pierwszego poprzedni trener drużyny z White Hart Lane Tim Sherwood wyciągnął z zamrażarki, do której wsadził go jeszcze Andre Villas-Boas, a napastnik z Togo odwzajemnił się fenomenalną skutecznością w końcówce sezonu 2013/14. Mauricio Pochettino początkowo również na niego stawiał - do czasu, gdy eksplodował talent Kane?a; Soldado pojawiał się na boisku częściej, ale choć starał się uczestniczyć w rozegraniu, co zawsze doceniali wspierający go kibice, to kiedy znajdował się już przed bramką - najczęściej pudłował.

Piłkarze też są ludźmi - przypomnienie drugie, bo na Facebooku Adebayora czytamy jego przejmujące wpisy o konfliktach z matką i braćmi, o poczuciu bycia zdradzonym przez najbliższych, których od lat próbuje wspierać, a nawet o tym, że z powodu tych napięć wielokrotnie chciał się zabić. W barwach Tottenhamu już go pewnie nie zobaczymy: przed ostatnią kolejką klub zezwolił na jego wyjazd do ojczyzny, gdzie ma się pojednać z najbliższymi.

Dejan Lovren i Mario Balotelli (Liverpool)

A skoro wspomniałem o Tottenhamie: w klubie tym przekonano się przed dwoma laty, jak trudno zastąpić swoją największą gwiazdę, generalnie nie trafiając z zakupami po odejściu Garetha Bale?a. Brendan Rodgers mówił wówczas, że w Liverpoolu byłoby to niemożliwe, bo u niego polit yka transferowa jest efektem przemyślanej strategii - ale po odejściu Luisa Suareza sparzył się także on.

Kwestionować można sensowność niemal wszystkich inwestycji z ostatniego lata - furory na Anfield nie zrobili Lallana, Marković, Moreno czy Lambert - ale największe zastrzeżenia można mieć do sprowadzonego za 20 milionów Lovrena i kupionego za 16 milionów Balotellego. Włoch strzelił dla Liverpoolu zaledwie trzy bramki - tylko jedną w Premier League, Chorwat zaś popełnił wiele kosztownych błędów, nie tylko podczas ubiegłotygodniowego meczu z Crystal Palace, gdzie ośmieszał go Bolasie. Niepewny siebie, fatalnie się ustawiający, panikujący pod presją, wykopujący na oślep zamiast rozgrywać - nie takiego lidera defensywy oczekiwali kibice Liverpoolu, a już na pewno nie za taką kwotę transferową.

Wojciech Szczęsny i Umut Bulut Wojciech Szczęsny i Umut Bulut MURAD SEZER/REUTERS

Wojciech Szczęsny

''Arsenal sprzedał nie tego bramkarza'' - pisano w kontekście odejścia Fabiańskiego, ale dziś wszystko wskazuje na to, że ze stadionem Emirates pożegna się także kolejny Polak. Niezależnie od tego, czy ze Szczęsnego po noworocznym meczu z Southamptonem zrobiono kozła ofiarnego (błędy przy straconych wówczas golach popełnili wszak również koledzy z obrony), fakty są takie, że od tamtej pory w Premier League zaczął bronić Ospina, wyniki Arsenalu się poprawiły, a dostający szanse w trakcie meczów pucharowych Polak grał nerwowo.

Dziś, niestety, nic nie wskazuje na to, żeby Szczęsny miał wrócić z wakacji jako pierwszy bramkarz Kanonierów, a i w reprezentacji został zastąpiony przez Fabiańskiego - kwestia jego odejścia z klubu (do Southamptonu, na wypożyczenie?) jest więc rzeczywiście otwarta. Łatwo nie będzie, bo w Londynie kupił niedawno nowy dom i może się cieszyć znakomitym kontraktem, ale z drugiej strony ma zbyt wielki talent, by trwonić go czekaniem na spadek formy czy kontuzję konkurenta. Ostatnią szansą na udowodnienie czegoś trenerowi i mediom może być meczu finału Pucharu Anglii z Aston Villą na Wembley.

Drużyna Newcastle

W tym przypadku wskazuję bohatera (czy raczej antybohatera) zbiorowego, bo nie chce mi się pomieścić w głowie, że klub, którego wielkość budżetu, wielkość stadionu, zasięg bazy kibicowskiej, ale też nazwiska zatrudnianych piłkarzy pozwalają myśleć o miejscu w górnej połowie tabeli, do ostatniej kolejki nie może być pewny utrzymania w ekstraklasie.

Oczywiście fani Srok słusznie obciążają odpowiedzialnością za chaos w zespole jego właściciela, Mike?a Ashleya, oczywiście swoje zrobiła również decyzja o powierzeniu drużyny po odejściu Alana Pardew człowiekowi bez doświadczenia menedżerskiego, ale powtórzmy: ekipa piłkarzy tej rangi, co Krul (pamiętacie, jak bronił karne na mundialu?), Sissoko, Gouffran, de Jong, Tiote, Coloccini, Janmaat czy Cisse - dwaj ostatni pobili się ponoć na treningu - nie powinna nigdy znaleźć w aż takich kłopotach.

Czy czarę goryczy przechyliło oskarżenie ze strony trenera Carvera, że Mike Williamson chciał obejrzeć czerwoną kartkę w meczu z Leicester, czy przechyli ją dopiero spadek z Premier League? Jedno jest pewne: z poszukiwania odpowiedzialnych za katastrofę trzeba wyłączyć Jonasa Gutierreza, który w ciągu tego sezonu toczył samotną (żalił się na brak wsparcia klubu) walkę z nowotworem.

Rebecca Ellison i Rio Ferdinand Rebecca Ellison i Rio Ferdinand Zrzut ekranu ze oficjalnej strony Queens Park Rangers

Rio Ferdinand

Umieszczenie na końcu tego tekstu nazwiska obrońcy zdegradowanego z Premier League Queens Park Rangers ma przywrócić hierarchię spraw. Kilkanaście dni temu, w wieku zaledwie 34 lat, zmarła na raka żona i matka trójki dzieci piłkarza. W obliczu takiej wiadomości doprawdy trudno powtarzać frazę Billa Shankly'ego, że futbol jest czymś ważniejszym od życia i śmierci: otóż nie jest.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.