Premier League. Pięć rzeczy po Chelsea 1-1 Manchester City

"Najważniejszy mecz sezonu" - bo tak nazywano dzisiejsze starcie dwóch czołowych drużyn w Anglii - może nie rozczarował, ale z pewnością nie dał tylu emocji, ilu się spodziewano. Jednak samo spotkanie pokazało, że oczekiwania kibiców i mediów nie idą w parze z tym, co Jose Mourinho oraz Manuel Pellegrini przygotowali.
Frank Lampard i Jose Mourinho Frank Lampard i Jose Mourinho DYLAN MARTINEZ/REUTERS

Wynik jakiego chciał Mourinho

Po dwóch intensywnych godzinach wtorkowego rewanżu z Liverpoolem w półfinale Pucharu Ligi to Chelsea wyglądała dziś na zespół słabszy, z mniejszymi możliwościami do równorzędnej gry. Zmęczenie było jednym powodem, ale nie da się ukryć, że gospodarzom także brakowało Cesca Fabregasa i Diego Costy. Dlatego wydawać by się mogło, że Mourinho ustawił swój zespół tak, by przede wszystkim nie przegrał. Z Remym w ataku, który jako szybszy i bardziej mobilny lepiej pasował do kontr wyprowadzanych w całym meczu. To zresztą on strzelił pierwszego gola. Zwłaszcza po przerwie było widać, że tylko jeden zespół gra o zwycięstwo - chociaż Manchester City dominował, to jedyne szanse nawet ciężko określić mianem klarownych. Aguero miał mniej miejsca i często uciekał na skrzydła, David Silva nie mógł się przebić przez środkowych pomocników, a Navas tylko kilka razy dośrodkowywał - a i tak jego najlepsze zagranie miało miejsce przy wyrównującym trafieniu dla gości. O podejściu Mourinho najlepiej powiedziała druga zmiana, gdy za mocno zmęczonego Oscara do środka pola wszedł... środkowy obrońca, Gary Cahill. Wszystko byle nie przegrać.

Manuel Pellegrini Manuel Pellegrini DYLAN MARTINEZ/REUTERS

Pellegrini bez ryzyka

Warto zauważyć, że szkoleniowiec Manchesteru City, Manuel Pellegrini też nie ryzykował za wszelką cenę. W drugiej połowie długo zwlekał ze zmianami, choć gra jego drużyny nie dawała nadziei na rozbicie szczelnej defensywy Chelsea. Gdy mistrzowie Anglii powinni odważniej zaatakować, gdy rywal był mocno zmęczony i zepchnięty w pole karne, aż prosiło się o ustawienie Edina Dżeko obok Sergio Aguero, by ten drugi miał więcej swobody, nie musiał czekać w polu karnym i obok Terry'ego oraz Zoumy na podania kolegów. Mógł również Chilijczyk pomyśleć nad wprowadzeniem Joveticia, zawodnika bardziej ofensywnie usposobionego od Jamesa Milnera. Jednak ryzyka nie było, zmiany były pozycja za pozycję, bez roszad taktycznych. Dlaczego? Czy Pellegrini obawiał się kontr? Raczej sądził, że remis nie stawia jego zespołu na straconej pozycji. Wie też, że wkrótce z Pucharu Narodów Afryki wracają dwie z jego gwiazd - stara, czyli Yaya Toure i nowa, czyli Wilfried Bony. Dystans Manchester City będzie nadrabiał w innych spotkaniach, choć terminarz ma trudniejszy, gra na wyjeździe z Liverpoolem, Tottenhamem i w derby miasta. Przed Chelsea z trudniejszych wypraw tylko ta do Arsenalu...

Vincent Kompany Vincent Kompany TIM IRELAND/AP

Nie ufają kapitanowi? Zmiana warty w Chelsea?

Dużo to mówi o formie Vincenta Kompany'ego, gdy przeciwnicy Manchesteru City nastawiają swoich piłkarzy na czyhanie na błędy kapitana mistrzów Anglii, a nie starszego, wolniejszego i obrońcę o mniejszej renomie, Martina Demichelisa. Dziś Belg także zawahał się kilka razy, a w kluczowej akcji to jego cofnięcie nogi przy dośrodkowaniu Edena Hazarda umożliwiło Remy'emu strzelenie pierwszego gola. Wcześniej francuski napastnik Chelsea sprawił mu więcej problemów, zabierając piłkę lub wymuszając błąd. Dopiero po przerwie, przy bardziej pasywnie grających rywalach Kompany grał pewnie, choć brakowało jego wejść z piłką w drugą linię, by stworzyć przewagę. Z kolei w defensywie Chelsea nieoczekiwana zmiana - słabego w ostatnich tygodniach Gary'ego Cahilla zastąpił Kurt Zouma i spisał się świetnie. W pierwszej połowie efektownymi wślizgami zatrzymywał Aguero, po przerwie był zdyscyplinowany przy ciągłych atakach City. Może wynikało to z jego brawury, ale na tle niepewnie interweniujących i Cahilla, i nawet Kompany'ego, to jego pewne wejścia na piłkę musiały imponować. Jeśli poprawi jeszcze wyprowadzanie piłki, Mourinho da mu miejsce w pierwszej jedenastce na stałe - znacznie wcześniej niż ktokolwiek w Chelsea się tego spodziewał.

Frank Lampard Frank Lampard TIM IRELAND/AP

Lampard się nie zapisał

Przed meczem w Internecie krążyło zdjęcie już starszego kibica Chelsea, który nad głową trzymał kartonowy banner z niemiłym dla Franka Lamparda hasłem. Jednak legenda londyńskiego klubu generalnie została porządnie przywitana, choć dopiero po gwizdku brawa były naprawdę głośne - głównie dlatego, że tym razem 36-letni pomocnik nie strzelił swojemu byłemu klubowi gola. Gdy Pellegrini wpuścił go na boisko na ostatni kwadrans, ten od razu popędził w stronę ataku, starając się przyspieszyć grę swojego zespołu. Jednak swoich szans Lampard nie miał, raczej w pamięć zapadnie kilka pojedynków z Maticiem i Ramiresem przed polem karnym gospodarzy. Czy brawa po ostatnim gwizdku dla Anglika oznaczały ostateczne pożegnanie ze Stamford Bridge? Niekoniecznie. - Jose i wszyscy w klubie mówili, że chętnie mnie zaangażują, gdy będę chciał wrócić - mówił jeszcze przed meczem Lampard. Bez strzelonego gola w meczu, który mógł rozstrzygnąć o tytule będzie mu łatwiej o kolejne gorące powitanie.

Jak się ma kampania?

Bez konferencji przedmeczowej, bez konferencji pomeczowej - generalnie, w Chelsea pełna, niemal bojowa medialna cisza, zwłaszcza ze strony Portugalczyka. Jeszcze przed meczem wyglądał na nieźle naburmuszonego, a później kilka razy nerwowo reagował, gdy decyzje Marka Clattenburga nie zgadzały się z jego opinią. Po prawdzie, sędzia spisał się świetnie, a dla jednego z bardziej utalentowanych angielskich arbitrów był to pierwszy mecz o takiej renomie w tym sezonie. Zabrakło trudnych decyzji, błędy w zasadzie były tylko dwa - w pierwszej połowie, gdy jego liniowy przyznał aut dla gości, choć Hazard z piłką poza boisko nie wyszedł, i w drugiej, gdy to Matić wybijał przy rzucie rożnym City piłkę za bramkę i to oni powinni powtarzać korner. Widać jednak, że Mourinho kilka kampanii - sam wspominał o dwóch - teraz stara się obrócić w drugą stronę. Odrzucając jakikolwiek kontakt z mediami ryzykuje finansowe kary, ale też chce pokazać kto tu rządzi. Na zasadzie: "chcecie show? To tylko na moich warunkach."

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.