Gra opinii: Manchester United w czasach korporacji

Jak co wtorek na naszym portalu publikujemy wymianę korespondencji dziennikarzy piszących nie tylko o Premier League: Michała Szadkowskiego z "Gazety Wyborczej" oraz Michała Okońskiego, redaktora "Tygodnika Powszechnego" i autora bloga "Futbol jest okrutny". Tym razem dwa Michały spierają się o Manchester United: czy pod Louisem van Gaalem ta drużyna ostatecznie traci swoją wyjątkowość z czasów sir Aleksa Fergusona, stając się kolejną z futbolowych korporacji? A może rzekomą wyjątkowość utracono już wcześniej, a mit Fergusona od dawna nadawał się do podważenia?

Szadkowski do Okońskiego: Utracona cześć Manchesteru United

Drogi Michale,

Mam problem z dzisiejszym listem. Nie chciałbym, żebyś uznał mnie za naiwniaka, który nie rozumie, jak wygląda i jak musi wyglądać współczesny futbol. Od razu zatem zaznaczam, że nie pociągają mnie ruchy "Against modern football", Ligę Mistrzów uważam za atrakcyjniejszą od Pucharu Europy, nie wyobrażam sobie kalendarza bez ostatniego dna okna transferowego, obchodzonego razem z setkami twitterowiczów, korespondentami Sky Sports News i autorami relacji na żywo na stronach BBC, "Guardiana" i "Marki".

Do nowej twarzy Manchesteru United przyzwyczaić się jednak nie mogę.

Teoretycznie wszystko wraca do normy, ekipa z Old Trafford wygrała właśnie piąty ligowy mecz z rzędu, co ostatnio zdarzyło się jej za czasów Alexa Fergusona. Awansowała na trzecie miejsce w Premier League, wszystko wskazuje na to, że w następnym sezonie wróci do Ligi Mistrzów. Za kolejne dwa będziemy ją wymieniać wśród faworytów tych rozgrywek - tak mówi Louis van Gaal, a ja mu wierzę, zakładam, że "Ojciec Boga" nie tylko nigdy się nie myli, ale też widzi przyszłość.

Nie będzie to jednak Manchester United, jaki znaliśmy, ale jedna z kilku futbolowych korporacji, które po prostu rekrutują najlepszych pracowników, na jakich ich stać. Latem manchesterscy headhunterzy zatrudnili Falcao i di Marię, a gdyby dostępni byli Benzema i Hazard, sprowadziliby zapewne też Benzemę i Hazarda. Metoda, choć kosztowna, obarczona jest najmniejszym ryzykiem, nie sposób jej odmówić skuteczności i powszechności, różne Abramowicze i Pérezy sięgały dzięki niej po Puchar Europy.

Ale w Manchesterze było dotąd inaczej.

Nie chodzi o to, że Ferguson wydawał mniej (też zdarzało się mu szaleć), ani o to, że nie sprowadzał gwiazd (sprowadzał). Wyjątkowość Manchesteru United polegała na tym, że nie wszyscy najlepsi piłkarze na świecie się do niego nadawali i nie wszystkich jego kluczowych piłkarzy widziałaby u siebie konkurencja. Bayerny, Reale i Barcelony nie wyrywały sobie Johna O'Shea nie tylko dlatego, że trudno byłoby sprzedać koszulki z jego nazwiskiem, gdyby Wes Brown i Jesper Blomqvist nie trafili do Fergusona, pewnie nigdy nie otarliby się o Puchar Europy. Widziałem w tamtym Manchesterze dowód na to, że futbolowa matematyka opiera się na innych regułach, że na boisku 2+2 może równać się osiem, lubiłem oglądać piłkarzy przeciętnych, regularnie grających powyżej swoich możliwości. Paradoksalnie, poza boiskiem Manchester górował nad rywalami agresywnym marketingiem, sprzedawał sponsorom miejsce nie tylko na koszulkach meczowych, ale i treningowych, a w szatni często innych globalnych futbolowych firm nie przypominał.

Wydaje mi się, że Ferguson, mianując na następcę Davida Moyesa, chciał tę osobność zachować. Liczył, że były trener Evertonu utrzyma zespół w europejskiej czołówce tymi samymi metodami. Jak już wielokrotnie pisaliśmy ? nie docenił samego siebie, nie rozumiał, że odnosić sukcesy według przepisu Fergusona mógł tylko Ferguson, że wraz z jego odejściem klub powinien poszukać innej drogi.

Tak, lamentuję nad tym, że Manchester United nie przypomina już Manchesteru United, do jakiego przywykłem, ale zdaję sobie sprawę, że inaczej być nie mogło. Co więcej: uważam, że van Gaal albo kolejny trener MU może stworzyć drużynę lepszą od jakiejkolwiek ekipy Fergusona. Nie będzie ona pewnie zwyciężać po golach w ?Fergie time?, ale może być doskonalsza taktycznie i grać efektowniej. Może nawet zdobędzie więcej trofeów niż MU w 1999 r.?

Tak naprawdę drużyny europejskiej czołówki powinny tęsknić za Fergusonem - za jego czasów MU incydentalnie rywalizował z nimi o piłkarzy, finansowej potęgi Manchesteru nigdy w pełni nie wykorzystywał. Jego odejście sprawiło, że na rynek wszedł kolejny gracz zdolny wydać każde pieniądze, pozbawiony wad nuworyszów (problemy Manchesteru City), w dodatku od tego sezonu zarządzany przez trenera, który w futbolu klubowym niemal wyłącznie wygrywał.

Okoński do Szadkowskiego: Pomarańczowa rewolucja nie wybuchnie dzięki zakupom

Mój Drogi,

czytam Twój list i zastanawiam się, czy my aby na pewno ten sam Manchester United pamiętamy. Bo o ile zgadzam się, że legendarna Fergusonowska wola zwyciężania faktycznie potrafiła wycisnąć z drużyny wyniki ponad stan ("na boisku 2+2 może się równać osiem", jak piszesz - gdybym miał być złośliwy, podałbym tu przykład poniedziałkowej wygranej MU z Southamptonem, po fatalnym występie piłkarzy van Gaala), to jakoś nie potrafię przeciwstawić polityki transferowej Szkota pierwszym zakupom, jakich dokonał jego holenderski następca. Przeglądam listę 104 piłkarzy, jakich Czerwone Diabły sprowadziły za czasów Czerwononosego: są wśród nich, po pierwsze, zawodnicy szokująco przepłaceni (Zaha - 14 milionów, Young - 16 milionów, Jones - 17 milionów, Bebe - 7,4 miliona, Anderson - 20,4 miliona). Są, po drugie, zawodnicy, których należałoby określić mianem galaktycznych albo godnych - jak piszesz - futbolowej korporacji (van Persie - 24 miliony, de Gea - 18 milionów, Berbatow - 30,7 miliona, Rooney - 25,6 miliona, Ronaldo - 12,2 miliona, Ferdinand - 30 milionów, Veron - 28,1 miliona, van Nistelrooy - 19,9 miliona, Stam - 10,7 miliona; cofnąłem się zaledwie do połowy rządów Fergusona w MU). Są zakupy genialne i w sumie tanie (Schmeichel, Cantona, Irwin, Solskjaer, van der Saar, Vidić?), są i katastrofy: wspomniany Bebe, Taibi, Kleberson. Czy można z tej listy wyciągnąć jakiś spójny wniosek?

Myślę, że na to, jak postrzegamy dziś czasy Fergusona, wciąż ma wpływ tamto genialne pokolenie, zwane od wypuszczonego w ubiegłym roku filmu "Rocznikiem 92": wszystkie te Giggsy, Beckhamy, Scholesy, Butty i Neville'owie, których erupcja talentu w akademii, a następnie szybka ścieżka do pierwszej drużyny zapewniły sir Aleksowi wielkość, a mimochodem unieśmiertelniły Alana Hansena dzięki wygłoszonemu w studio "Match of the Day" pamiętnemu zdaniu "Niczego nie wygrasz z dzieciakami". Późniejsze, dokonywane przez Fergusona w Manchesterze przebudowy ("Alex odnowiciel", można by go w zasadzie nazywać, zważywszy na to, ile razy budował w klubie z Old Trafford mistrzowski skład), nie na wychowankach już się opierały, tylko na transferach właśnie: transferach czasem udanych, częściej jednak udanych nieprzesadnie. Wymieniłeś nazwiska średniaków, takich jak Brown czy Blomquist - moim zdaniem takich piłkarzy znajdziesz w każdej drużynie (żeby nie szukać daleko: w Chelsea masz Ramiresa i Mikela?), ja zaś mógłbym wymienić nazwiska zawodników, którzy choć świetnie się zapowiadali, ostatecznie kariery na Old Trafford nie zrobili (Macheda, Tosić, najciekawszy wydaje się przypadek Pogby).

Nie podzielam więc poglądu, że etos to był, panie dzieju, za Fergusona, a teraz nic tylko kasa i kasa. Z etosem w piłce w ogóle byłbym ostrożny: Ferguson deklarował się wprawdzie jako socjalista, ale jeden z jego biografów, Patrick Barclay, mówił w tym kontekście o "socjalizmie pragmatycznym" i o tym, że sir Alex "mógłby z przyjemnością zaakceptować definicję klubu piłkarskiego jako nastawionej na zysk dyktatury". Przy całej fali kibicowskich protestów przeciwko zadłużaniu MU przez Glazerów, przy tworzeniu przez najbardziej sfrustrowanych (a może należałoby powiedzieć: najbardziej wiernych) FC United of Manchester, on akurat z amerykańskimi właścicielami świetnie się dogadywał.

A czy van Gaal jest taki znowuż korporacyjny? Zważ: u Holendra grali i grają młodzi Blackett, Wilson, McNair, i w ogóle skłonny jestem przypuszczać, że o zatrudnieniu Holendra przez MU decydowała również marka trenera, który gdzie nie przychodzi, potrafi wyłuskać z klubowej akademii zdolną młodzież, dać jej szansę debiutu i rozwinąć w świetnych piłkarzy. A transferów, jak dotąd, nie zrobił szokująco dużo - na Luke'a Shawa i Andera Herrerę parol zagiął wszak już David Moyes, a co do kwot, to powiedz sam: bulwersuje Cię 16 milionów za Marcosa Rojo, było nie było wicemistrza świata, przy 17 milionach za Jonesa?

Oczywiście nie mam wątpliwości, że w styczniu przyjdą piłkarze kolejni i że będą kosztować mnóstwo pieniędzy. To naturalne: ceny piłkarskich średniaków wzrosły, zwłaszcza jeśli kupuje ich drużyna tej klasy, co Manchester United, i zwłaszcza jeśli jej się spieszy. Czy Marouane Fellaini był wart 27,5 miliona, a Ander Herrera 31 milionów? Oczywiście nie - ale taniej by ich nie sprzedano. Falcao? Była okazja, to go wypożyczyli - jak za kadencji sir Aleksa wypożyczyli Teveza - ale wcale nie jestem pewien, czy zamienią wypożyczenie w transfer.

Twierdzę, że gdyby Ferguson został, też musiałby tę ekipę przebudowywać, zaczynając naturalnie od obrony. Ale czy Louis van Gaal będzie wydawał pieniądze w każdym okienku - wcale nie mam pewności. Ja widzę go przede wszystkim jako szkoleniowca spędzającego czas na boisku treningowym, a nie w gabinecie klubowego księgowego. Pomarańczowa Rewolucja nie dokona się dzięki zakupom, trzeba tylko - co do tego obaj się zgadzamy - dać jej czas.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.