Premier League. Mourinho przejmie władze, a Pardew ugryzie Ben Arfę, taki to będzie sezon

Nie chcieliśmy po raz kolejny odpowiadać seryjnie na pytania z cyklu "Kto zdobędzie mistrzostwo Anglii?", albo "Kto zostanie Królem strzelców?" postanowiliśmy więc zapowiedzieć dla Was ligę w nieco inny sposób. Mianowicie - podsumowując ją. Zapraszamy do przeczytania czterech podsumowań sezonu, który dopiero się rozpoczyna.

Daniel Markiewicz

Mourinho znowu miał rację. Po dwóch sezonach, kiedy racji (i trofeów) nie miał, jego Chelsea wróciła na fotel mistrzowski, od którego kształtu zdążyła się przez pięć lat już odzwyczaić. Ustawiony pod wreszcie sensownego napastnika zespół zdominował ligę, a Diego Costa - rywalizację o tytuł króla strzelców. Najsensowniejsze w całej lidze transfery zamieniły i tak już silną kadrę w monolit, który skruszyć mogła tylko kontuzja któregoś ze środkowych obrońców. Kiedy któregoś z dwójki Cahill-Terry brakowało, miękkie podbrzusze drużyny bywało odsłonięte, ale w końcu to drugi sezon pracy portugalskiego trenera, a on w drugich sezonach błędów nie popełnia. Urazy, kartki, zwykły pech? Dla scementowanej i zdyscyplinowanej taktycznie jedenastki nie był to żaden problem.

Dziwnie muszą czuć się kibice Arsenalu - ich drużyna wzmocniła się równie sensownie, co Chelsea, ale wystarczyło to ledwie do zachowania czwartego miejsca. Choć czy w obliczu powrotu Manchesteru United do rywalizacji o TOP4 pozostanie w ścisłej czołówce można uznać za wielkie rozczarowanie? Luis van Gaal tchnął w "Diabły" nowe życie, ale nie było to jeszcze tchnienie faktycznie piekielne. Czegoś zabrakło - może to brak rywalizacji w Lidze Mistrzów wprowadził do zespołu rozleniwienie, przez co z Old Trafford udało się wywieźć punkty paru (nie)śmiałkom, którym pójście na wymianę ciosów nawet przez myśl nie przeszło? Nowego ducha wystarczyło więc zaledwie na pobicie Arsenalu w walce o brązowy medal, ale znowu: jeszcze kilka miesięcy temu taki wynik przyjęto by gromkimi brawami. Teraz wiwaty były nieco cichsze, raczej dopingujące już do walki w kolejnym sezonie, szczególnie pucharowym.

Jeśli w Liverpoolu interesują się filozofią, pewnie rozmyślali tam nad podobnym problemem, co średniowieczni myśliciele: ile diabłów mieści się na główce od szpilki? W wypadku "The Reds" - ilu piłkarzy trzeba było kupić, żeby zastąpić Suareza? Niestety okazało się, że nie ma takiej liczby zawodników, która zrównoważyłaby odejście obecnej gwiazdy Barcelony. A przynajmniej nie było ich w zasięgu Liverpoolu, który w walce o głośne nazwiska ciągle nie ma mocnej karty przetargowej. I pewnie mieć jej długo nie będzie, bo piąte miejsce w lidze nikogo do transferu nie przekona.

Na zwolniony przez podopiecznych Rodgersa drugi plac stoczył się Manchester City - zespół dysponujący szeroką i silną kadrą, prawdopodobnie najmocniejszą w całych rozgrywkach, nie zdołał obronić tytułu również przez zakiszenie we własnym sosie. Coroczna wymiana połowy kadry źle wpływa na zgranie, ale 2-3 solidne transfery zawsze warto przeprowadzić, choćby po to, by dać drużynie nowy impuls (i pokazać rywalom, że łatwiej na pewno nie będzie). Tutaj impulsu zabrakło, nie były go w stanie wykrzesać także przemowy motywacyjne Pellegriniego. Na pocieszenie został półfinał Ligi Mistrzów - wygląda na to, że "Obywatele" wreszcie dojrzeli do bojów na froncie europejskim.

Steven Gerrard i Roy Hodgson Steven Gerrard i Roy Hodgson Fot. Matt Dunham/AP

Michał Szadkowski

Zakończył się najgorszy czas w karierze José Mourinho. Chelsea sięgnęła po mistrzostwo, a Portugalczyk zdobył pierwsze trofeum od trzech lat. Londyńczycy faworytami byli od początku, wyprzedzili dwie drużyny z Manchesteru i Arsenal.

Nie Mourinho był jednak największą gwiazdą Premier League, a Louis Van Gaal. Holender stworzył w Manchesterze drużynę elastyczną taktycznie, wypromował kilku nieznanych wcześniej juniorów, wrócił na podium Premier League i wygrał Puchar Anglii. Nie udało mu się tylko z Lukiem Shawem, sprowadzony przed sezonem za 30 mln funtów lewy obrońca ugrzązł na ławce rezerwowych.

Dla Manchesteru City był to słaby sezon - w kraju nie zdobył żadnego trofeum, z Ligi Mistrzów znów odpadł w 1/8 finału. Szejkowie szukają już następcy Manuela Pellegriniego, w Anglii plotkują, że starają się zatrudnić szkoleniowca, który wie, jak wygrywa się Puchar Europy. Podobno w grę wchodzi Rafa Benítez.

W LM nieźle poradził sobie natomiast Liverpool, odpadł dopiero w ćwierćfinale z Chelsea. W lidze było już zdecydowanie gorzej, w przyszłym roku piłkarze Brendana Rodgersa wystąpią tylko w Lidze Europejskiej. Sezon pokazał, że takiego piłkarza jak Luis Suárez nie da się zastąpić.

Dziś w Anglii najważniejszym wydarzeniem nie jest ani koniec Premier League, ani letnie okno transferowe, ale awantura wokół reprezentacji. Piłkarze Roya Hodgsona eliminacje Euro 2016 zaczęli od wyjazdowej porażki ze Szwajcarią, w październiku zremisowali z Estonią. Jeśli w czerwcu nie pokonają w Lublanie Słowenii, selekcjoner straci pracę. A o zwycięstwo może być trudno, bo siedmiu piłkarzy pierwszej jedenastki zgłosiło kontuzje, choć wszyscy grali w ostatniej kolejce po 90 minut. Specjalna komisja medyczna FA sprawdza, czy urazy są prawdziwe, a Hodgson stara się namówić do powrotu Stevena Gerrarda.

Piotr Stokłosiński

- Diego Costa był ostatnim elementem w mojej Układance. Sprawił, że wszystko nabrało sensu i z jednego z wielu kandydatów do tytułu staliśmy się ligowym potentatem - powiedział Jose Mourinho na konferencji prasowej po zakończeniu ostatniego meczu sezonu. "The Blues" zapewnili sobie tytuł już trzy mecze przed końcem rozgrywek. Kibice na Stamford Bridge choć często nie oglądali futbolu atrakcyjnego dla oka, a ulubionym wynikiem nowych mistrzów Anglii było 1:0 są przeszczęśliwi i liczą, że to nie koniec sukcesów Portugalczyka w Chelsea.

O ile sytuacja na pierwszym miejscu była niezmiennie klarowna właściwie od świąt i z tygodnia na tydzień traciliśmy nadzieję na ciekawą walkę o tytuł, o tyle walka o wicemistrzostwo była pasjonująca. Decydująca okazała się przedostatnia kolejka, gdy Manchester United pokonał na własnym stadionie Arsenal i to podopieczni Louisa van Gaala cieszą się z drugiego miejsca. Podłamany tym wynikiem Arsenał zremisował jeszcze w ostatnim meczu na własnym stadionie z West Bromwich Albion i ostatecznie rozgrywki zakończył (tam gdzie zwykle) na czwartym miejscu. W ostatniej chwili na podium załapał się Manchester City, który na osłodę musi zadowolić się tytułem króla strzelców dla Kuna Aguero i finałem Ligi Mistrzów, w którym na początku czerwca zmierzą się z Realem Madryt.

Zgodnie z oczekiwaniami loty obniżył Liverpool. Dziura po Luisie Suarezie okazała się zbyt duża, Daniel Sturridge, zwłaszcza w drugiej połowie sezonu, nie był już tak skuteczny jak w poprzednich rozgrywkach i ostatecznie na Anfield Road musieli się zadowolić szóstym miejscem. Bardzo dobrą drugą połowę sezonu miał z kolei Tottenham. Zwolnienie Pochettino okazało się być zbawiennym w skutkach. Jego następca, David Moyes odgonił złe duchy i zdaje się z tygodnia na tydzień odbudowywać reputację zniszczoną w Manchesterze United. Ekipa z Londynu w drugiej połowie sezonu przegrała tylko trzy mecze, a w ataku przebudził się Roberto Soldado, dzięki czemu Tottenham awansował na piąte miejsce, a w przyszłym sezonie liczy na jeszcze więcej.

Dla polskich kibiców najlepszą wiadomością jest to, że rzutem na taśmę w Premier League utrzymało się Leicester City z Marcinem Wasilewskim w składzie, a Łukasz Fabiański na stałe zagościł w bramce Swansea. Do tego jeśli plotki okażą się prawdziwe, niedługo grono Polaków w Premier League się powiększy, a na Goodison Park do Evertonu z Legii trafi Jakub Kosecki, który był objawieniem Ligi Europejskiej.

Michał Zachodny

Wydawało się, że po tym, jak Crystal Palace straciło trenera (Tony'ego Pulisa) na niecałe dwa dni przed startem ligi, nikt nie dorówna im pod względem pozaboiskowego zamieszania. Oczywiście działo się też w West Bromie, jak zwykle śmiesznie było na zakończenie obu okienek transferowych w QPR, gdy Harry Redknapp groził odejściem, ale żeby w Newcastle?

Tam miało być stabilnie i spokojnie. Przed sezonem - wreszcie! - dokonano transferów na miarę ambicji kibiców, po tym jak w poprzednim sezonie Mike Ashley raczej niechętnie podchodził do tematu kupowania piłkarzy. Przecież taki Loic Remy, ich najlepszy piłkarz poprzedniego sezonu, był ledwie wypożyczony z QPR.

Pamiętajmy jednak, że Alan Pardew zawsze miał skłonności do przesadzania z reakcjami. Jego "uderzenie" głową zawodnika Hull City przejdzie do legendy, choć chyba nie może równać się z tym, co spotkało Hatema Ben Arfę w lutym. Wtedy Newcastle tradycyjnie wpadło w dołek, a Pardew najłatwiej było "nadepnąć na odcisk". Jednak nawet odmowa pomocnika we wzięciu udziału w meczu rezerw - według doniesień angielskiej prasy dosyć opryskliwa - nie powinna wywołać u ówczesnego menedżera "Srok" takiej reakcji. Tymczasem w księgi ligowej historii zapisze się fakt, że to Alan Pardew był pierwszym trenerem, który własnego zawodnika... ugryzł.

Na szczęście Ben Arfie nic się nie stało, ale Pardew pracę stracił, Newcastle po imponującym początku straciło dystans do najlepszej siódemki i skończyło ledwie na dziesiątym miejscu. W lipcu szkoleniowca czeka przesłuchanie przed Trybunałem Arbitrażowym, gdzie będzie domagał zniesienia się zakazu treningowego i stadionowego. - Przecież to nie fair, teraz nawet nie mogę poprowadzić zajęć swojego chrześniaka w lokalnym klubie - mówił ostatnio Pardew, nie bez racji. W apelacji komisja dyscyplinarna Premier League była zawzięta i nie przyjęła argumentacji angielskiego trenera. Co będzie dalej? Ciężkie lato czeka Tony'ego Pulisa na St James' Park - szkoleniowiec już zapowiedział, że za użycie języka francuskiego w szatni będą spore kary.

Pamiętajmy jednak, że Alan Pardew zawsze miał skłonności do przesadzania z reakcjami. Jego "uderzenie" głową zawodnika Hull City przejdzie do legendy, choć chyba nie może równać się z tym, co spotkało Hatema Ben Arfę w lutym. Wtedy Newcastle tradycyjnie wpadło w dołek, a Pardew najłatwiej było "nadepnąć na odcisk". Jednak nawet odmowa pomocnika we wzięciu udziału w meczu rezerw - według doniesień angielskiej prasy dosyć opryskliwa - nie powinna wywołać u ówczesnego menedżera "Srok" takiej reakcji. Tymczasem w księgi ligowej historii zapisze się fakt, że to Alan Pardew był pierwszym trenerem, który własnego zawodnika... ugryzł.

Na szczęście Ben Arfie nic się nie stało, ale Pardew pracę stracił, Newcastle po imponującym początku straciło dystans do najlepszej siódemki i skończyło ledwie na dziesiątym miejscu. W lipcu szkoleniowca czeka przesłuchanie przed Trybunałem Arbitrażowym, gdzie będzie domagał zniesienia się zakazu treningowego i stadionowego. - Przecież to nie fair, teraz nawet nie mogę poprowadzić zajęć swojego chrześniaka w lokalnym klubie - mówił ostatnio Pardew, nie bez racji. W apelacji komisja dyscyplinarna Premier League była zawzięta i nie przyjęła argumentacji angielskiego trenera. Co będzie dalej? Ciężkie lato czeka Tony'ego Pulisa na St James' Park - szkoleniowiec już zapowiedział, że za użycie języka francuskiego w szatni będą spore kary...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.