Liga Mistrzów. Bomba z opóźnionym zapłonem czy niewypał? Legia Warszawa w meczu z Cork City wykonała plan minimum. Były bramki, ale zabrakło pomysłu na grę

Zamiast przyjemnego treningu na strzelnicy były niepewne próby trafienia w tarczę. Zamiast pomysłu na grę był chaos nastawiony na wciśnięcie piłki do bramki rywala. Legia Warszawa pokonała 3:0 Cork City i wykonała plan minimum awansując do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. O tym zdecydowały indywidualności, bo minimum było też pomysłu na grę.

Gdy przyszło odpowiedzieć na pytanie na pomeczowej konferencji prasowej, John Caulfield, trener Cork City, nieco się zawstydził. Nie chodziło wcale o grę jego zespołu, bo ta wcale nie była zła, przecież jego zawodnicy mieli nawet kilka okazji pod bramką Arkadiusza Malarza. Chodziło o koszulki Cork, które chcieli mieć w swoich kolekcjach piłkarze Legii Warszawa. Chcieli i na chceniu się skończyło, bo rywale grzecznie odmówili wymiany. Wszystko przez budżet Cork City. - Legia ma w kasie jakieś sześćdziesiąt milionów, my mamy sześćdziesiąt razy mniej - tłumaczył Caulfield. Dodatkowo przestarzały stadion z rozpadającymi się ławkami rezerwowych i najdroższy piłkarz wyceniany na mniej więcej tyle, ile zarabia Artur Jędrzejczyk. Tym postraszyli Irlandczycy i to wystarczyło, aby Polaków pozbawić impetu.

Legioniści wykonali plan minimum i awansowali do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. W Warszawie padły bramki, ale piłkarze mistrzów Polski zaprezentowali także minimum pomysłu na grę.

Ofensywa na niezbyt wysokiej jakości paliwie

Wojownicy z Cork od czasu do czasu potrafią podjąć rękawicę. W 2005 roku wyrzucili z Pucharu UEA Djurgardens, rok później pokonali w kwalifikacjach Ligi Mistrzów Apollon Limassol, dziesięć lat po wyeliminowaniu Djurgardens ograli w Lidze Europy inny szwedzki klub, BK Hacken. Ale rok temu Cork City sił starczyło wyłącznie na estońską Levadię. Tym razem nawet Irlandczycy nie kryli, że spotkanie z Legią jest dla nich wydarzeniem. Potok komplementów wpłynął na polską drużynę być może rozleniwiająco, bo w rewanżu nie było widać, aby Legia walczyła na całego. I choć w teorii mecz z Cork City mógł być przyjemnym treningiem na strzelnicy, to zamiast tego widzieliśmy niepewne próby trafienia w tarczę.

Tiki-taka po warszawsku, czyli kolejna trudna i nudna lekcja nowego systemu [SPOSTRZEŻENIA]

Miroslav Radović, Legia Warszawa - Cork City Miroslav Radović, Legia Warszawa - Cork City KUBA ATYS

Czasy się zmieniają, a Radović wciąż skuteczny

Charakteru zespołowi dodaje José Kanté, zdobywca pierwszej bramki, ale jak się okazuje on sam to za mało nawet na Irlandczyków. Długimi minutami Kanté biegał wśród obrońców i bezradnie przyglądał się piłce. A kiedy miał sytuacje, brakowało mu albo ułamka sekundy, albo kilku centymetrów. Z drugiej strony piłki mieli mu dostarczać Miroslav Radović, który słabo zagrał w przegranym meczu Superpucharu z Arką Gdynia, zesłany w poprzednim sezonie na Węgry Dominik Nagy, a także Michał Kucharczyk. Ten ostatni walczył i biegał za dwóch, ale pozbawiony dokładnych podań także był bezproduktywny. Jeszcze w pierwszej połowie zauważył to trener Dean Klafurić, który postanowił zastąpić go Adamem Hlouskiem.

Nagy i Radović swoje pomeczowe oceny podnieśli nieco w drugiej połowie meczu. Najpierw w 72 min. w polu karnym rywale faulowali Nagy'a, a kilkanaście sekund później rzut karny wykorzystał Serb. Później Miro dograł do Carlitosa, który bezbłędnie wykorzystał okazję. O Radoviciu można powiedzieć, że choć czasy się zmieniają, to on niezmiennie jest skuteczny. Opieranie całej ofensywy warszawian o indywidualność 34-latka to jednak dość spore ryzyko.

Carlitos już strzela, Legia zagra w II rundzie el. Ligi Mistrzów

Mateusz Wieteska Mateusz Wieteska KUBA ATYS

Wolno, niedokładnie i bez pomysłu

Problemem było to, że legioniści grali powolnie. Trochę tak, jakby ktoś chwilę przed meczem obudził ich z bardzo głębokiego snu. Kiedy natomiast piłkarze z Warszawy znajdowali się już w okolicach pola karnego Irlandczyków, nagle próbowali włączyć wyższy bieg. A, że robili to z miejsca, to nieprzygotowane próby prostopadłych podań zazwyczaj kończyły się pod nogami rywali albo na aucie. I nie miał tu znaczenia fakt, że Irlandczycy są w trakcie sezonu, a Legia dopiero go rozpoczyna. W piłce czasem zdarza się brak sił, czasem brakuje miejsca na rozegranie, czasem po prostu nie idzie. I wtedy potrzebny jest pomysł, koncept, który powtarzany do znudzenia może przynieść w końcu jakiś efekt. Tego niestety w poczynaniach Legii nie było. Albo nie było go widać. No chyba, że były to próby dogrywania na skrzydło do Kucharczyka i Nagy'a. A i te były na tyle powolne i przewidywalne, że piłkarze Cork City niemal za każdym razem mogli je rozszyfrować i przecinali je zanim te w ogóle doleciały.

Jak Legia zagrała z Cork City? [OCENY]

Bez pomocy obrońców

Kolejny raz mogliśmy odnieść wrażenie, że piłkarze Legii niepewnie czują się w forowanym przez Klafuricia ustawieniu z trzema obrońcami. Na wyjątkowo zagubionego wyglądał na przykład William Rémy, który w poprzednim sezonie był nie tylko pewnym elementem defensywnej układanki, ale i potrafił dodać jakości w ofensywie. Tu mocno napracował się Cafu, który był jednym z najlepszych piłkarzy na murawie. Mimo wielkich chęci, które w 85. min. mogły zakończyć się nawet bramką, Cafu nie był w stanie na dobre rozkręcić ofensywy.

Przez większość meczu bierni w ataku byli defensorzy: Marko Vesović i Mateusz Wieteska, którzy tylko raz - w 59 min. - pobiegli pod pole karne rywala i wywalczyli rzut wolny. Pod koniec meczu do jednej z akcji włączył się także Vesović, ale lepszy okazał się Peter Cherrie. A w taktyce z trzema defensorami to przecież na ich barkach także spoczywa ciężar ataku.

Liga Mistrzów. Carlitos z pierwszym trafieniem dla mistrzów Polski

Bomba z opóźnionym zapłonem czy niewypał?

Być może Irlandczycy nie są odpowiednią drużyną do weryfikacji gry Legii, ale jeśli tak to tym gorzej dla Legii. Bo w meczu z takim rywalem zespół aspirujący do gry w Champions League musi dominować i być skuteczny. Musi! Musi mieć też pomysł na grę, który właśnie w spotkaniach z takim przeciwnikiem można szlifować i doskonalić. Być może chorwacki szkoleniowiec zaprogramował tzw. "bombę z opóźnionym zapłonem" i przygotowania Legii zostały zaplanowane tak, aby zespół odpalił w momencie kluczowym - czyli przed trzecią i czwartą rundą eliminacji Ligi Mistrzów. Kiedyś podobną taktykę zdecydował się zastosować Besnik Hasi i w efekcie mistrzowie Polski w czwartej rundzie eliminacji straszliwie męczyli się z innym irlandzkim klubem, Dundalk. Wtedy jednak Legia awansowała. Oby tym razem znów nie okazało się, że "bomba z opóźnionym zapłonem" będzie wyłącznie niewypałem.

Lubisz ciekawostki sportowe i niebanalne teksty. Wypróbuj nasz nowy newsletter. Zapraszamy, Łukasz Godlewski i Janusz Sadłowski

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.