Liga Mistrzów. Legia Warszawa - Cork City. Tiki-taka po warszawsku, czyli kolejna trudna i nudna lekcja nowego systemu [SPOSTRZEŻENIA]

Legia Warszawa pokonała Cork City 3:0 i awansowała do II rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Tak lakoniczny komunikat z tego meczu powinien warszawskim kibicom wystarczyć, bo zespół Deana Klafuricia na tle słabych Irlandczyków nie zachwycił. Była to po prostu kolejna nudna lekcja systemu 3-5-2 wprowadzanego przez chorwackiego trenera mistrzów Polski.
Miroslav Radović, Legia Warszawa - Cork City Miroslav Radović, Legia Warszawa - Cork City KUBA ATYS

"Tiki-taka po warszawsku"

Adam Nawałka powiedziałby, że Legia jest w fazie adaptacji systemu 3-5-2 zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Po mistrzach Polski, którzy nowe ustawienie dopiero przyswajają, widać niepewność, brak zdecydowania i odpowiedniego ruchu. Na poniedziałkowej konferencji prasowej Dean Klafurić i Michał Kucharczyk podkreślali, że nowinek taktycznych nie da się wprowadzić od razu, że zespół potrzebuje czasu na naukę. I mecz z Cork City był kolejną lekcją. Lekcją trudną i nudną do oglądania dla kibiców. Piłka najczęściej krążyła między Arkadiuszem Malarzem, Inakim Astizem i Mateuszem Wieteską. Stoperzy Legii starali się wprowadzać piłkę do strefy defensywnej rywala, ale robili to wolno i często nieporadnie. A kiedy już się to udało, to kolejny krok był jeszcze trudniejszy.

Zwłaszcza dla Miroslava Radovicia, który piłkę przyjmował, obracał się z nią i najczęściej oddawał ją do tyłu lub tracił. Ot, tiki-taka po warszawsku.

Słaby Radović

Radoviciowi, który we wtorek, podobnie jak w sobotę z Arką Gdynia w Superpucharze (2:3) znalazł się w podstawowym składzie, należy się oddzielne słowo. I nie będzie ono pozytywne, bo chociaż 34-latek wywalczył i wykorzystał rzut karny, to wyraźnie widać po nim nie tylko brak zrozumienia nowego systemu, ale też, a może przede wszystkim, brak formy.

Serb po boisku często się snuł, niejednokrotnie zagapiał się i zostawał na spalonym. Radoviciowi brakuje szybkości, akcje indywidualne niemal zawsze rozwiązywał swoim dobrze znanym zwodem na zamach. W oczy rzucały się też liczne straty i, co zaskakujące, problemy z przyjęciem nawet prostych podań.

Chociaż już w sobotę przeciwko Arce, Radović nie dał Klafuriciowi żadnych powodów do wystawiania go w podstawowym składzie, to Chorwat znów na Serba postawił. Chyba tylko po to, by 34-latek meczami doszedł do akceptowalnej formy. Innych powodów próżno się doszukiwać.

Trener ciekawszy niż gra

Była 10. minuta spotkania. - Ej, no co jest!? Grajcie, do cholery, on tu stoi! - pokazywał John Caulfield na Michała Kucharczyka, który tkwił z piłką przy nodze przy linii bocznej. Jego zawodnicy stali jednak jak wryci. Nie atakowali skrzydłowego Legii (a precyzyjniej, w nowym ustawieniu 3-5-2, wahadłowego), tylko przypatrywali się - zresztą tak samo, jak Kucharczyk - leżącemu na boisku Marko Vesoviciowi.

Vesović wstał jednak szybko, Kucharczyk w końcu kopnął piłkę do przodu, a Caulfield aż odszedł od zmysłów. Wrzeszczał, wściekał się, pokazywał swoim piłkarzom, by do niego podbiegli, i to nawet po tym, jak Kucharczyk pozbył się piłki.

Niemal wtedy wbiegł na boisko, zresztą sposobił się do tego wiele razy. A oprócz tego żywo dyskutował z arbitrem technicznym. Krzyczał na rezerwowych, których już w pierwszym kwadransie wygonił na rozgrzewkę. A na początku drugiej połowy nawet zaczął... zachęcać kibiców do dopingu.

Przez cały mecz Caulfield zachowywał się trochę irracjonalnie.

27.04.2018  Warszawa. Arkadiusz Malarz podczas meczu o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa - Korona Kielce . Fot . Kuba Atys / Agencja Gazeta 27.04.2018 Warszawa. Arkadiusz Malarz podczas meczu o mistrzostwo Ekstraklasy Legia Warszawa - Korona Kielce . Fot . Kuba Atys / Agencja Gazeta FOT. KUBA ATYS

Wsparcie dla Arkadiusza Malarza

- Jesteśmy z tobą, ej Malarz, jesteśmy z tobą - krzyknęli głośno przed meczem kibice na stadionie, a bramkarz Legii nagrodził ich brawami.

To nie pierwszy raz, kiedy Malarz dostaje od nich wsparcie. W poprzednim sezonie - po wielu fantastycznych interwencjach, którymi ratował zespół - jego nazwisko na Łazienkowskiej było skandowane zdecydowanie najczęściej. Tym razem wsparcie miało jednak inny wymiar. Miało dodać otuchy, bo kilka dni temu Malarzowi zmarł ojciec.

I dodało, z pewnością. Co prawda w rewanżu z Cork City Malarz nie miał zbyt wiele pracy - strzałów Irlandczyków bronić nie musiał - ale trochę się nabiegał. - W ustawieniu 3-5-2 bramkarz musi grać wyżej. Pełnić rolę ostatniego stopera. Będę się tego uczył, jak cały zespół - mówił w poniedziałkowej "Dogrywce" Dominika Wardzichowskiego. 

A we wtorek biegał i biegał. I to szybko biegał. Kilka razy wygrywał pojedynki z zawodnikami Cork City, których nie przypilnowali jego koledzy z pola. Ale od nich też dostał wsparcie. Kiedy w drugiej połowie Miroslav Radović wykorzystał rzut karny, wszyscy legioniści od razu podbiegli pod własną bramkę, by wyściskać Malarza.

Pusta żyleta

We wtorek przy Łazienkowskiej otwarte były tylko trzy trybuny - wschodnia, zachodnia i południowa. Północna, czyli 'żyleta', gdzie zasiadają najbardziej fanatyczni kibice Legii, świeciła pustkami. To efekt kary, jaką UEFA nałożyła na mistrzów Polski po zeszłorocznym meczu przeciwko Sheriffowi Tyraspol w el. Ligi Europy. Trybuna została zamknięta na jedno spotkanie, a warszawski klub ponadto musiał zapłacić 50 tys. euro kary.

Utrudnienia nie sprawiły jednak, że dopingu we wtorek nie było, bo kibice Legii doping prowadzili z trybuny wschodniej. Były flagi, były śpiewy, jest awans. I to na razie jest najważniejsze.

Copyright © Agora SA