Liga Mistrzów. Cud, którego potrzebuje Chelsea

Niekorzystny wynik z pierwszego meczu, słaba forma w ostatnich tygodniach, szczelna defensywa Barcelony na Camp Nou, na którym Chelsea jeszcze nigdy w historii nie wygrała - wszystko to sprawia, że w środowy wieczór mistrz Anglii będzie potrzebował cudu, by awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Cudu, jaki w stolicy Katalonii zdarzył się blisko sześć lat temu.

Trzy tygodnie temu na Stamford Bridge zespół Antonio Conte rozegrał mecz niemal idealny. Niemal, bo chociaż w zachodnim Londynie Barcelona oddała raptem dwa strzały na bramkę Thibauta Courtoisa, to i tak uzyskała korzystny wynik. Wszystko przez jedno nieodpowiedzialne podanie Andreasa Christensena, które zniweczyło ciężką i konsekwentną pracę całej drużyny.

Remis 1:1 w pierwszym spotkaniu sprawia, że przed rewanżem mistrz Anglii stoi przed zadaniem co najmniej bardzo trudnym. Co więcej, kilka czynników sprawia, że do awansu zespół Conte może potrzebować wręcz cudu. Mniej więcej takiego, jak blisko sześć lat temu. Spotkanie Barcelona - Chelsea w środę o godz. 20.45, relacja na żywo na Sport.pl.

"Nagłówki napisały się same"

Gola Fernando Torresa z ostatniej wizyty "The Blues" w stolicy Katalonii, kibice Chelsea opiszą zawsze i wszędzie. Chaotyczne wybicie piłki z własnego pola karnego, samodzielny rajd Hiszpana przez pół boiska, minięcie osamotnionego Victora Valdesa i strzał na pustą bramkę... Tamta przypadkowa akcja przypieczętowała awans drużyny Roberto Di Matteo do finału LM, który w nie mniej emocjonujących okolicznościach Chelsea wygrała po raz pierwszy i na razie jedyny w swojej historii.

Opisywany gol Torresa był idealnym podsumowaniem tego, co w tamten kwietniowy wieczór wydarzyło się na Camp Nou. Chociaż Chelsea pojechała do Barcelony z minimalną zaliczką (1:0), to niewielu dawało jej szanse na awans. Drużyna Pepa Guardioli miała dominować, rozbić szczelną, ale długimi momentami rozpaczliwą defensywę londyńczyków.

I do 44. minuty rewanżu wszystko szło zgodnie z planem gospodarzy. Najpierw gola strzelił Sergio Busquets, chwilę później z boiska wyleciał John Terry, tuż przed przerwą na 2:0 podwyższył Andres Iniesta. Kiedy wydawało się, że po serii ciosów Chelsea się już nie podniesie, jeszcze przed końcem pierwszej połowy bramkę zdobył Ramires.

W 49. minucie wszystko miało wrócić do normy. Miało, ale Lionel Messi trafił w poprzeczkę z rzutu karnego. W całym meczu Barcelona miała 72 proc. posiadania piłki, wymieniła 776 podań i oddała 22 strzały na bramkę Petra Cecha, ale to dało jej "tylko" dwa gole. "To niebywałe, to cud. Nagłówki właśnie napisały się same" - wykrzykiwali po trafieniu Torresa brytyjscy komentatorzy.

Nadzieja w historii i cierpieniu

W środę, chociaż do awansu może wystarczyć jedna bramka, Chelsea potrzebuje podobnej historii. Zespół Conte, podobnie jak przed starciem na Stamford Bridge, znów musi rozegrać najlepszy mecz w sezonie. Na Camp Nou mistrzowie Anglii będą musieli być jeszcze lepiej zorganizowani i skupieni w obronie. Do tego muszą dołożyć chirurgiczną precyzję (i szczęście) w ofensywie, której zabrakło Willianowi przed trzema tygodniami.

- Nie spodziewam się, by Barcelona chciała na nas czekać. Jestem przekonany, że zagrają tak, jak zawsze. Będą chcieli dominować, bez przerwy utrzymywać się przy piłce. My będziemy mieli ją rzadko, więc będziemy cierpieć, ale jeśli chcemy awansować, musimy przede wszystkim zagrać bezbłędnie w defensywie. Kiedy już przejmiemy piłkę, musimy wiedzieć gdzie i jak szukać okazji do strzelenia gola. Musimy być po prostu perfekcyjni - powiedział na wtorkowej konferencji prasowej Conte.

Włoch doskonale rozumie, że mimo niekorzystnego wyniku z Londynu, Chelsea nie może rzucić się na Barcelonę od pierwszej minuty, bo to byłoby samobójstwem. Mistrzowie Anglii muszą zagrać jeszcze lepiej niż trzy tygodnie temu, ale na to racjonalnych nadziei nie ma.

Kilka dni po remisie z Barceloną, Chelsea w słabym stylu przegrała z Manchesterem United (1:2). Tydzień później na Etihad Stadium (0:1) londyńczycy nie oddali celnego strzału, a kibice po spotkaniu zarzucali zawodnikom brak zaangażowania. Nastrojów specjalnie nie poprawiła sobotnia wygrana z Crystal Palace (2:1), gdzie zespół Conte też nie zachwycił.

Forteca Camp Nou

Chelsea w 2018 roku gra słabo, a w środę musi uzyskać korzystny wynik w miejscu, w którym nigdy nie wygrała, a które w tym sezonie przypomina fortecę. W obecnych rozgrywkach Barcelona na Camp Nou przegrała tylko raz, z Realem Madryt w Superpucharze Hiszpanii (1:3). W 21 meczach na własnym stadionie zespół Ernesto Valverde zachował 14 czystych kont, stracił raptem 10 goli.

Jeszcze lepiej wygląda w ofensywie. Barcelona we wszystkich rozgrywkach zdobyła u siebie aż 60 bramek, tylko raz - z Getafe - kończyła mecz bez strzelonego gola. Raptem czterokrotnie drużyna Valverde do siatki trafiała mniej niż dwa razy. - Zagramy z jednym z najlepszych zespołów na świecie. Ale jak dobrze wiemy, w piłce nożnej nie ma rzeczy pewnych. Chcemy zagrać po swojemu, zneutralizować ich atuty, a przy każdej sytuacji strzeleckiej straszyć ich i stwarzać im problemy - mówił we wtorek Conte.

Giroud na pomoc?

Chociaż Włoch zapowiada, że jego drużyna zagra tak jak trzy tygodnie temu, to w podstawowym składzie można spodziewać się zmiany. "The Guardian" poinformował, że w poniedziałek Conte miał spotkać się z drużyną przed treningiem i przedyskutować z nią taktykę na środowe spotkanie.

- W każdym meczu to ja decyduję o tym kto wychodzi na boisko, bo taka jest moja rola. Jednak czasem, zwłaszcza przed meczem takim jak ten, uważam za stosowne oddanie głosu piłkarzom i słuchanie ich. Większy podział odpowiedzialności może pomóc nam w lepszym przygotowaniu się do spotkania - powiedział Conte po meczu z Crystal Palace.

Chociaż latem za olbrzymie pieniądze na Stamford Bridge trafił Alvaro Morata, który miał być niepodważalnym numerem jeden w ataku Chelsea, to mecz sezonu na Camp Nou w podstawowym składzie rozpocznie Olivier Giroud. Chociaż sprowadzony w styczniu z Arsenalu Francuz w nowym klubie strzelił tylko jednego gola, to Conte większego wyboru nie ma. Michy Batshuayi szaleje na wypożyczeniu w Dortmundzie, Eden Hazard na rolę fałszywej dziewiątki kręci nosem, a Morata od trzech miesięcy znajduje się w głębokim kryzysie.

Idealny moment na przełamanie

Chociaż dla Hiszpana - byłego piłkarza Realu Madryt - gra przeciwko Barcelonie byłaby wyjątkowa, to jego szanse na występ od pierwszej minuty (nawet przy ustawieniu z klasycznym napastnikiem) są znikome. Morata, który ostatniego gola strzelił 26 grudnia z Brighton (2:0), jest w kryzysie fizycznym i mentalnym.

25-latek, który w pierwszych sześciu meczach Premier League zdobył sześć bramek, w minionych miesiącach w niczym nie przypominał przebojowego i skutecznego napastnika z początku sezonu. Obecnie potwierdza się to, co o Moracie pisano tuż po transferze do Chelsea. Jako jedną z jego największych wad wymieniano kruchą psychikę, długie rozpamiętywanie zmarnowanych szans. Trzy stuprocentowe okazje Hiszpan zmarnował 3 stycznia w ligowym meczu z Arsenalem (2:2). Od tamtej pory napastnik częściej dostawał żółte kartki za bezsensowne faule i dyskusje z sędziami, niż notował dobre zagrania.

Jamie Carragher, który pod koniec stycznia na łamach "Sky Sports" szukał przyczyn zapaści Moraty, za główny czynnik podawał obciążenia fizyczne, z którymi zawodnik wcześniej się nie spotkał. Już wtedy, na cztery miesiące przed końcem rozgrywek, Hiszpan rozegrał więcej minut niż w którymkolwiek z poprzednich sezonów. Na 25-latka, który w Realu i Juventusie nie pełnił pierwszoplanowej roli, wpłynąć miał też brak przerwy zimowej, z którym spotkał się on po raz pierwszy w karierze.

Bardzo prawdopodobne jest że Morata, podobnie jak m.in. z Barceloną, Manchesterem City czy Crystal Palace, na boisku pojawi się w drugiej połowie meczu na Camp Nou. Dla Hiszpana nie byłoby lepszej okazji do wyjścia z dołka. Jego gol sprawiłby, że podobnie jak sześć lat temu Torres, w jednej chwili z krytykowanego zawodnika stałby się wychwalanym pod niebiosa bohaterem. Tak, to brzmi jak cud. Ale przecież takiego w środę potrzebuje Chelsea.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.