Premier League. Co przeszkadza Liverpoolowi?

Po fantastycznym poprzednim sezonie, w którym Liverpool niemal do końca walczył o mistrzostwo Anglii, w tym roku miało być jeszcze lepiej. Na razie nie jest - o tym, co przeszkadza Liverpoolowi, pisze przed meczem z Realem Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny". Mecz Liverpool - Real w środę o godz. 20.45. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE.
Mario Balotelli i Grant Leadbitter Mario Balotelli i Grant Leadbitter ANDREW YATES/REUTERS

Balotelli nie jest Suarezem

"Nie wystawiajcie Balotellego" - zaapelował przed pojedynkiem z Realem były obrońca Liverpoolu, obecnie ekspert Sky Sports Jamie Carragher, na co Brendan Rodgers odpowiedział, że Włoch zwykł strzelać bramki w wielkich meczach. Na razie jednak kryzys byłego gracza Milanu jest ewidentny. W niedzielnym spotkaniu z QPR - wygranym przez Liverpool w niezwykłych okolicznościach (do 87. minuty było 1:0, a skończyło się 3:2 - oba zespoły strzeliły w trakcie szalonej końcówki cztery gole) - 24-letni napastnik spudłował mając przed sobą pustą bramkę, a trener tłumaczył go potem z desperacją znaną szkoleniowcom, których snajperzy notują obniżkę formy: że przynajmniej potrafi dochodzić do sytuacji strzeleckich, co oznacza, że za którymś razem trafi.

Jedyny gol Balotellego dla Liverpoolu padł podczas meczu Ligi Mistrzów z Łudogorcem, poza tym od czasu wartego 16 milionów funtów transferu z Milanu Włoch nie trafił ani razu, ani razu też nie asystował. Żaden piłkarz Premier League nie strzelał tyle razy co on bez efektu (31 prób, z czego tylko 9 w światło bramki). A jeśli do niecelnych strzałów dodamy niecelne podania, fatalną grę głową (mimo imponującego wzrostu tylko 16 proc. wygranych pojedynków), człapanie po boisku i notoryczne spowalnianie akcji, dotrzemy do sedna problemu.

Szybkie tempo ataków było jednym z głównych składników sukcesu tej drużyny przed rokiem. Wtedy zespół z Anfield napędzały błyskawiczne wymiany piłek między Suarezem, Sturridgem, Coutinho czy Sterlingiem. Ktokolwiek grał na szpicy - Suarez czy Sturridge - dużo biegał, wyciągając za sobą obrońców i robiąc miejsce wchodzącym z głębi pola kolegom. Styl Balotellego jest inny: sam Włoch mówi, że wolałby grać w duecie, a nie jako jedyny, wysunięty napastnik.

Kłopot w tym, że póki jest tym jedynym, nie może ograniczać się do oczekiwania na dośrodkowanie: musi biegać więcej, częściej angażować się w pressing, być (paradoksalnie, bo przecież ta akurat jego cecha bywała utrapieniem poprzednich szkoleniowców Włocha) bardziej agresywny. Warto zauważyć, że komplementy na konferencjach Rodgersa kontrastują z frustracją, jaką trener okazuje w trakcie meczów: cierpliwość do kontrowersyjnego napastnika się kończy, więc niewykluczone, że zanim wróci Daniel Sturridge, by go wesprzeć, Balotelli może stać się rezerwowym. Z pewnością wtedy znów o nim usłyszymy, ale już z innych powodów: o tym, co robi Mario Balotelli, jak nie gra w piłkę i się nudzi, nie powinno się pisać na portalach sportowych.

Steven Gerrard (w środku) Steven Gerrard (w środku) ANDREW YATES/REUTERS

Gerrard nie jest Pirlo

W meczu z QPR kapitan drużyny był niemal niewidzialny, choć pierwszą fazę spotkania spędził biegając nieco wyżej niż na swojej podstawowej ostatnio pozycji cofniętego rozgrywającego. Nie był to pierwszy raz w tym sezonie, kiedy Steven Gerrard zawiódł (z West Hamem i Aston Villą również mu nie szło, podobnie jak w Lidze Mistrzów z FC Basel). Czy Brendan Rodgers nie przesadził, porównując lidera swojego zespołu do Andrei Pirlo?

Owszem: Gerrard samą swoją obecnością na boisku wywiera kojący wpływ na młodszych kolegów, przy jego doświadczeniu przypadkowo stracony gol nie jest problemem, kiedy przychodzi do wykonania rzutu wolnego czy karnego słynny wychowanek Liverpoolu nie boi się odpowiedzialności i wciąż strzela bramki. Jego imponujące zasięgiem podania - istotnie trochę jak w przypadku Pirlo - pomagają zmienić stronę czy tempo rozgrywania akcji, a przy tym on sam nie musi już tak biegać między dwoma polami karnymi, jak robił to przez lata.

Kiedy jednak Gerrard ma naprzeciwko siebie ruchliwych pomocników rywala, kiedy z ustawienia drużyny wynika, że to on powinien próbować im przeszkodzić, kiedy usiłuje np. przerwać wślizgiem szybką kontrę, często się spóźnia i bezradny obserwuje plecy oddalających się przeciwników. Jak wyliczył przy okazji tegorocznych derbów Liverpoolu Michał Zachodny , liczba odbiorów i przechwytów Gerrarda spadła dwukrotnie w porównaniu z poprzednim sezonem. W ogóle statystyki przechwytów Liverpool ma jedne z niższych w Premier League, co może wskazywać na fakt, że nie tylko lider drużyny ma kłopoty z właściwym ustawieniem.

Steven Gerrard ma prawie 35 lat, od 11 sezonów pozostaje kapitanem Liverpoolu - mało jest w Anglii piłkarzy, którzy równie mocno jak on zasługiwaliby na status legendy. Ale w zapracowaniu na ten status pomagali mu w przeszłości bardziej skoncentrowani na defensywie partnerzy ze środka pola, np. Hamann, Mascherano czy Xabi Alonso. W związku z takimi meczami jak dzisiejszy najsmutniejsza wydaje się więc perspektywa przeczytania czołówek o ?końcu legendy? albo, co gorsza, powtórzenia ubiegłosezonowej wpadki podczas meczu z Chelsea, kiedy naciskany przez rywali Gerrard potknął się i stracił piłkę, co przyniosło rywalom zwycięską bramkę. Jakkolwiek zdanie to wydaje się jeszcze z perspektywy fanów Liverpoolu heretyckie, może i jemu samemu, i drużynie, pomogłoby czasem pozostawienie Gerrarda na ławce rezerwowych i wpuszczenie go dopiero w końcówce - nawet niekoniecznie na pozycję cofniętego rozgrywającego, ale wymagającą większej energii grę bliżej bramki rywala. O tym, że wciąż to potrafi, przekonywał choćby w trakcie ostatniego kwadransa meczu z WBA?

Patrick Bamford (z prawej) Patrick Bamford (z prawej) ANDREW YATES/REUTERS

Obrona nie jest monolitem

W spotkaniu z QPR (chciałoby się rzec: tradycyjnie, bo bronienie się przy stałych fragmentach gry od dawna jest piętą achillesową Liverpoolu) jedną z bramek goście stracili po rzucie rożnym. Obaj środkowi obrońcy, Dejan Lovren (daleki od formy z czasów gry w Southamptonie) i Martin Skrtel popełniają błędy; w 11 meczach Simon Mignolet wpuścił już 16 bramek, a czyste konto był w stanie zachować zaledwie raz (żadna z pozostałych drużyn czołówki Premier League nie ma równie kiepskich statystyk). Belgijski bramkarz zwykle dobrze radzi sobie na linii, ale brakuje mu warunków fizycznych i pewności siebie przy wychodzeniu do dośrodkowań, chorwacki obrońca zaś nie stał się, jak dotąd, liderem i organizatorem pozostałej trójki - w niedzielę notorycznie przeskakiwał go i gubił Bobby Zamora, zaliczający się przecież do czołowych napastników Premier League.

Lovren narzeka, że jego koledzy przypominają na boisku zbiorowisko indywidualności, a nie kolektyw, ba: że niektórzy grają dla siebie, nie dla drużyny, ale dla usprawiedliwienia wypada zauważyć, że w zgraniu przeszkadzają im kontuzje - to nie może grać prawy obrońca Glen Johnson, to z lewej wypada Alberto Moreno (dodatkowo zarówno Moreno, jak i Javi Manquillo, wciąż jeszcze bezpieczniej czują się z tłumaczem). Na fatalnym Sakho wypada już chyba położyć krzyżyk - zresztą zbulwersował obserwatorów decyzją o opuszczeniu Anfield przed meczem derbowym, po tym, jak usłyszał, że znalazł się poza składem.

Pisałem już, że teoretycznie mający asekurować obronę Steven Gerrard często sam wymaga asekuracji - koresponduje to ze słowami Martina Skrtela, który zwraca uwagę, że defensywa nie jest obowiązkiem jedynie bramkarza i czwórki obrońców. W sumie - jak mówi Lovren - drużyna musi być bardziej zwarta (w sensie: musi zostawiać rywalom mniej przestrzeni do gry), musi więcej biegać, być jak jeden zawodnik czy wręcz ?oddychać razem?.

Nowi piłkarze nie są zadomowieni

Powód, dla którego drużyna nie "oddycha razem" jest banalnie prosty: po odejściu Suareza Liverpool wzmocniło aż dziewięciu nowych piłkarzy, a proces ich integracji wciąż trwa. Przed rokiem do gry obronnej również można było mieć zastrzeżenia, ale ten problem schodził na drugi plan przy świetnie funkcjonującej ofensywie (w Premier League stracili aż 50 bramek w 38 meczach, tyle że strzelili 101). Teraz nowi piłkarze strzelają (patrz pod Balotelli) znacznie, znacznie mniej.

Pytanie, czy nie za dużo ich z zagranicy. Wspomniani dwaj hiszpańscy boczni obrońcy, Alberto Moreno i Javi Manquillo, dobre występy przeplatają słabszymi (Moreno strzelił cudowną bramkę po solowej akcji w meczu z Tottenhamem, ale kilka dni wcześniej popełnił fatalny błąd w meczu z Manchesterem City), i - podobnie jak Emre Can czy Lazar Marković - uczą się dopiero angielskiej ekstraklasy. Adam Lallana był długo kontuzjowany, Rickie Lambert również.

Każdy z nich wydaje się stworzony do gry w nieco innej formacji niż ta, którą aktualnie preferuje trener. Brendan Rodgers nie szarżuje więc już tak jak przed meczem z Tottenhamem, kiedy proszony o porównanie masowych zakupów tamtej drużyny po odejściu Garetha Bale?a z własnymi, mówił, że to sytuacje nieporównywalne, bo w Liverpoolu transfery są efektem strategii. Teraz trener Liverpoolu przyznaje otwarcie, że obecny sezon okaże się sezonem przejściowym i że odejście Suareza powstrzymało rozwój zespołu.

QPR - Liverpool 2:3. Raheem Sterling QPR - Liverpool 2:3. Raheem Sterling Raheem Sterling fot. EDDIE KEOGH/REUTERS

Sterling nie jest ze stali

Ostatni problem wyszedł na jaw po meczu reprezentacji Anglii z Estonią, kiedy szukający usprawiedliwienia w związku z kiepskim występem swoich podopiecznych Roy Hodgson opowiedział dziennikarzom, że Raheem Sterling wyznał mu, iż czuje się zmęczony i poprosił o posadzenie na ławce rezerwowych. W Anglii wybuchła w związku z tym gigantyczna burza; opisywałem ją zresztą na blogu (co to właściwie znaczy: narzekać na zmęczenie w tym wieku i w tej fazie sezonu ? pytano między innymi). Rzecz w tym, że Sterling ma prawo być zmęczony. Po pierwsze, warto wiedzieć, że w poprzednim sezonie był, obok Luke?a Shawa, najczęściej grającym nastolatkiem w Premier League (Shaw skądinąd, który podobnie jak Sterling pojechał z reprezentacją Anglii na mundial, zaraz po powrocie do klubu złapał kontuzję i przez miesiąc nie grał).

Na mistrzostwach świata zawodnik Liverpoolu wystąpił we wszystkich trzech meczach Anglików, wakacje miał krótkie, a w rozpoczętym dopiero co sezonie grał w każdym spotkaniu swojej drużyny, łącznie z dwugodzinnym występem w Pucharze Ligi (Brendan Rodgers raz próbował dać mu odpocząć, w meczu z AV, ale w świetle niepomyślnych wydarzeń na boisku zmienił decyzję po niecałych 30 minutach). W połowie października liczba minut spędzonych przez Sterlinga na boisku już była równa tej, którą w poprzednim sezonie osiągał dopiero w grudniu.

Co jednak ważniejsze: wraz z liczbą minut rośnie presja nakładanych na młodego piłkarza oczekiwań - także dzięki świetnemu występowi na mistrzostwach świata przeciw Włochom i także ze względu na odejście Suareza i przedłużające się kłopotu ze zdrowiem Sturridge'a, O tym, że w ślad za taką presją (w ślad za zwiększającymi się nieustannie wymaganiami zarówno rodaków, jak kibiców Liverpoolu, inwestujących w młodzieńca uczucia rezerwowane wcześniej dla Suareza?) może iść wypalenie, zaczęli już mówić psychologowie. O ile pamiętam, zarówno Messi jak Ronaldo w wieku 19 lat grali w swoich drużynach rzadziej niż Sterling, a intensywnie eksploatowany na wczesnym etapie kariery Michael Owen przygasł niedługo po skończeniu 25 lat.

Kontrowersje wokół "afery zmęczeniowej" z pewnością nie ułatwiły Sterlingowi życia, mocno obawiam się więc, że po czymś takim dobry mecz przeciwko Realowi wcale nie stał się łatwiejszy. No chyba że bóg futbolu kolejny raz zadrwi sobie z naszych przewidywań i młodzieńca odciąży skuteczny wreszcie i swobodny Mario Balotelli.

Więcej o:
Copyright © Agora SA