Ekstraklasa. Kto doczłapie do mistrzostwa, a kto do pucharów?

W niedzielę poznamy mistrza Polski i czwartego pucharowicza. W Ekstraklasie wreszcie zapadną najważniejsze rozstrzygnięcia, przed którymi najsilniejsze kluby zdawały się bronić w nieskończoność.

Lech Poznań - Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok - Wisła Płock, Górnik Zabrze - Wisła Kraków - te trzy mecze przyniosą nam odpowiedź na najważniejsze pytania sezonu 2017/18 w Ekstraklasie. To po nich dowiemy się kto będzie mistrzem Polski, a kto zostanie czwartym pucharowiczem. Wszystkie spotkania rozpoczną się w niedzielę o godz. 18. Wcześniej poznaliśmy spadkowiczów, czyli Bruk-Bet Termalikę Niecieczę i Sandecję Nowy Sącz.

Ostatnia kolejka musi dostarczyć nam niezapomnianych emocji i dobrych meczów. Musi, bo w przeciwnym razie kończący się sezon zapamiętamy tylko jako czas sportowych i pozasportowych zawirowań u najsilniejszych zespołów.

Problemy największych

Najciekawszym meczem ostatniej kolejki będzie ligowy klasyk, czyli starcie Lecha z Legią, które miało bezpośrednio decydować o mistrzostwie. Miało, ale przez bardzo słabą postawę poznaniaków w rundzie finałowej, niedzielny mecz nieporównywalnie ważniejszy będzie dla zespołu Deana Klafuricia.

Lech i Legia, czyli dwa największe polskie kluby, są najlepszym zobrazowaniem tego, co działo się dobiegającym końca sezonie. Pierwsi do walki o tytuł włączyli się rzutem na taśmę, 11 marca, kiedy rozbili u siebie Jagiellonię (5:1) i rozpoczęli serię czterech zwycięstw z rzędu. Serię, która wywindowała ich na pierwsze miejsce w tabeli przed rundą mistrzowską i dała nie tylko przewagę punktową, ale też atut własnego boiska w najważniejszych meczach sezonu.

Chociaż "Kolejorz" w Poznaniu nie przegrywał od roku, to w rundzie mistrzowskiej nie zdobył u siebie żadnego punktu. Porażki z Koroną Kielce (0:1), Górnikiem Zabrze (2:4) i Jagiellonią (0:2) zaważyły na szansach Lecha na mistrzostwo Polski i przyszłości Nenada Bjelicy. Przegrana z białostoczanami spowodowała, że Chorwat pożegnał się z posadą na dwie kolejki przed końcem rozgrywek. Wiadomo już, że jego miejsce w przyszłym sezonie zajmie Ivan Djurdjević.

Ale swoje problemy miała też znajdująca się o krok od mistrzostwa Legia. Warszawiacy szybko pożegnali się z europejskimi pucharami, niedługo po tym pracę stracił Jacek Magiera. Jego następca - Romeo Jozak - chociaż miał się za wielkiego fachowca, nie doczekał nawet końca sezonu. Chorwat, który wcześniej nie prowadził żadnej drużyny, został zwolniony po porażce z Zagłębiem (0:1) w pierwszej kolejce rundy finałowej.

Legia, która do tytułu potrzebuje punktu w Poznaniu, jeszcze miesiąc temu była w rozsypce. Zespół grał słabo, wiele mówiło się złej atmosferze i podziałach w szatni. Pożar gasić miał asystent Jozaka, co spotkało się z bardzo sceptycznym odbiorem. Niespodziewanie jednak Klafurić poukładał zespół, który sięgnął już po Puchar Polski. Liczby mówią jednak wiele - legioniści w tym sezonie przegrali 11 meczów w lidze. Nigdy wcześniej nie było tak słabego mistrza, największą liczbą porażek w historii było do tej pory osiem.

Gdzie trofeum i medale?

Przed meczem Lecha z Legią najwięcej miejsca poświęca się jednak sprawom pozasportowym. Wszystko przez decyzję Ekstraklasy, która postanowiła, że jeśli to warszawiacy będą mistrzami Polski, to trofeum i medali nie otrzymają w Poznaniu, tylko po powrocie do stolicy. Spółka w porozumieniu z poznańskim klubem postanowiła, że tak będzie najlepiej z uwagi na bezpieczeństwo na stadionie przy ul. Bułgarskiej.

Decyzja ta spotkała się z niezadowoleniem Legii i sprawiła niemałe zamieszanie. Warszawiacy bowiem musieli skupić się nie tylko na przygotowaniach do prestiżowego i arcyważnego meczu, ale też na przygotowaniach do ewentualnej mistrzowskiej fety. Nieoficjalnych planów było kilka, jeden z nich zakładał celebrację z kibicami w niedzielę późnym wieczorem, po powrocie zespołu z Poznania.

Ostatecznie, jeśli do niej dojdzie, to odbędzie się ona w poniedziałek o godz. 17.30.

Wzloty i upadki niespodzianek

Problemy logistyczne nie dotyczą Jagiellonii, która ostatnie spotkanie gra u siebie, gdzie podejmie Wisłę Płock. Aby zostać mistrzem Polski zespół Ireneusza Mamrota musi wygrać i liczyć na porażkę Legii. Jednak to, że białostoczanie wciąż mają szansę na tytuł nie oznacza, że uniknęli w tym sezonie poważnych problemów.

Jagiellonia długo sprawiała wrażenie zespołu, który może spokojnie zdetronizować Legię. Jej momentem szczytowym była marcowa, bezdyskusyjna wygrana przy Łazienkowskiej, kiedy zespół Mamrota momentami ośmieszał drużynę Jozaka.

Wszystko co najgorsze dla Jagiellonii zaczęło się jednak dwa tygodnie później, po wspomnianej klęsce w Poznaniu. Był to początek beznadziejnego czasu dla białostoczan, którzy wygrali wtedy raptem dwa z siedmiu meczów. Niedawny remis z Legią (0:0) i wygrane z Lechem (2:0) oraz Zagłębiem (2:1) sprawiły, że Jagiellonia wciąż może odnieść swój największy sukces w historii. Chociaż nie ma wszystkiego w swoich rękach, to nadzieje i tak są olbrzymie.

Plan zespołowi Mamrota spróbuje pokrzyżować Wisła Płock. Zespół Jerzego Brzęczka potrzebuje wygranej, by bez oglądania się na rywali zająć miejsce gwarantujące udział w europejskich pucharach. A płocczanie, podobnie jak ligowi przeciwnicy, też długo grali w kratkę.

Serie dwóch-trzech meczów z punktami wiślacy przeplatali taką samą liczbą spotkań bez nich. To, że zespół Brzęczka do dziś ma szansę na grę w eliminacjach Ligi Europy zawdzięcza pucharowemu triumfowi Legii i dwóm okresom własnej, bardzo dobrej gry. W czterech ostatnich meczach minionego roku płocczanie zdobyli 10 punktów, na przełomie marca i kwietnia zaliczyli serię siedmiu spotkań bez porażki.

Fakty są jednak takie, że gdyby utrzymano podział punktów po 30 kolejkach, co czyniono od sezonu 2013/14 do początku obecnego, to Wisła miałaby obecnie 33 punkty. Z taką liczbą, w poprzednich czterech sezonach, nikt nie kwalifikował się do europejskich pucharów.

Rewelacja, która zgasła

Szansę na grę w europejskich pucharach zachowują też Górnik i Wisła Kraków. Pierwsi w ostatniej kolejce muszą jednak zdobyć więcej punktów od Wisły Płock, drudzy muszą wygrać w Zabrzu i liczyć na porażkę zespołu Brzęczka w Białymstoku.

Chociaż dla Górnika, który rok temu rzutem na taśmę awansował do Ekstraklasy, już sama obecność w rundzie mistrzowskiej powinna być sukcesem, to sezon bez pucharów będzie małym rozczarowaniem. Beniaminek z Zabrza był przecież rewelacją początku rozgrywek, jeszcze w listopadzie przyjeżdżał na mecz z Legią w roli lidera.

Gola za golem strzelał Igor Angulo, bardzo dobra forma zaprowadziła Damiana Kądziora i Rafała Kurzawę do reprezentacji Polski. W 2018 roku coś się jednak w Górniku zacięło. Drużyna Marcina Brosza zaliczyła w nim okres, w którym wygrała raptem dwa z 11 meczów! Warto podkreślić, że jeden z tych triumfów zabrzanie zawdzięczają pseudokibicom z Gliwic, którzy przerwali ich spotkanie w końcówce, przy prowadzeniu Piasta, za co klub został ukarany walkowerem.

Właśnie tych punktów może zabraknąć zespołowi Waldemara Fornalika w walce o utrzymanie. Ale sytuacji kuriozalnych, mało zabawnych, może być w ten weekend więcej. Przecież Legia może przegrać w Poznaniu, a i tak cieszyć się z mistrzostwa. Takie rozwiązania byłyby idealną kwintesencją kończącego się sezonu. Sezonu pełnego niespodziewanych wyników i słabości drużyn będących w czubie tabeli.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.