Powtarzanie frazesów o skupieniu, wycieranie sobie ust hymnami o nadzwyczajnej mobilizacji to teatr. Przedstawienie, które jest grane dla opinii publicznej, by zadowolić odbiorcę i zapewnić sobie spokój. Nic więcej. No bo przecież nikt racjonalnie myślący nie stwierdzi, że siedzenie w domu od poniedziałku i nieustanne myślenie o sobotnim meczu ligowym ma sens. Ciągłe roztrząsanie, rozbieranie na czynniki pierwsze, wizualizowanie prędzej zaprowadzi delikwenta do psychoterapeuty niż ekstraklasowego sukcesu. Absurdalność takiego podejścia staje się jeszcze bardziej jaskrawa, gdy przełożymy ją na inne zawody. Chirurg, który przez kilka dni notorycznie myśli o czekającym go zabiegu, handlowiec umartwiający się ważną prezentacją przez zarządem, albo muzyk klepiący nieustannie nuty na czekający go koncert. Prosta droga do obłędu. Skumulowany, nawarstwiający się stres nie pomoże w optymalnym wykonaniu zadania. Dlatego przed ważnym wyzwaniem staramy się przede wszystkim dobrze przygotować, ale i zadbać o równowagę psychiczną. Wyjść ze znajomymi na piwo, obejrzeć angażujący film, zafundować sobie relaksujący masaż. A piłkarz? Piłkarz ma siedzieć i się koncentrować.
To droga donikąd i albo to sobie uświadomimy, albo nadal będziemy się karmić iluzją. Piłkarze przed meczem będą mówić o nadzwyczajnej koncentracji, po spotkaniu - o analizie i wyciąganiu wniosków. Kto chce niech wierzy, kto wątpi niech wczyta się w te słowa:
"Ludzie patrzą na to z zewnątrz i wydaje im się, że jak jest mecz, to dzień przed nim trzeba siedzieć w domu. Ale mnie siedzenie na kanapie męczy. Pokutuje mit koncentracji. A dla mnie jest ważne, żeby przed meczem robić to, co na co dzień. Jeden lubi się zamknąć w pokoju i gapić w telewizor, jego prawo. Ja nie lubię, muszę się ruszyć."
To cytat z autoryzowanej biografii Roberta Lewandowskiego spisanej przez Pawła Wilkowicza. Lewy, jak wskazuje tytuł jest "Nienasycony", zaprogramowany na sukces, dba o każdy detal. Ale nie próbuje udawać, że przed meczem z Hoffenheim zarządza w domu nadzwyczajną mobilizację, a przed Der Klassiker to już w ogóle nie schodzi z kanapy, by nie stracić koncentracji. Pełen profesjonalizm i uczciwe podejście do wykonywanego zawodu nie jest równoznaczne z zakładaniem pokutnego worka po porażce. To umiejętne zarządzanie stresem. Tak by tylko mobilizował, a nie obezwładniał.
Lewandowski na takie wyznanie może sobie pozwolić. Trudniej mają zawodnicy z Ekstraklasy, którzy do jego poziomu tylko aspirują. Na przykład Łukasz Zwoliński niemiłosiernie obrywał od kibiców za to, że między meczami lubił cieszyć się życiem. I nie mam tu na myśli zwiedzania nocnych klubów, tylko normalne przyjemności, którymi umilamy sobie czas. Piłkarz Pogoni a to wrzucił fotkę ze spotkania ze znajomymi, a to z partyjki golfa lub spaceru ze swoją partnerką. Może i uszło by to płazem, gdyby nie fakt, że Pogoń przegrywała kolejne mecze, a Zwoliński nie mógł trafić do siatki. Piłkarz się doigrał i podczas meczu ligowego z Górnikiem Zabrze mógł przeczytać, że "jego miejsce jest dziś w sieci, niech Instagram go oświeci." Kilka dni później piłkarz zawiesił swoją aktywność w social media.
Pogoń przetrwała trudny czas, mimo momentami tragicznej sytuacji utrzymała się w lidze, choć Zwoliński swoimi golami się do tego nie przyczynił. Czy gdy przestał wrzucać zdjęcia do sieci zaczął grać lepiej? Raczej nie. Dlaczego więc wcześniej ktoś zakładał, że publikacja zdjęcia na Instagramie ma wpływ na formę piłkarza? Ciekawy przypadek mieliśmy niedawno w zespole Legii. Warszawianie przed meczem z Jagiellonią mieszkali w hotelu, w którym odbywało się wesele. Niecałą dobę przed pierwszym gwizdkiem wśród biesiadników pojawił się Michał Pazdan. Być może odwiedzał członka rodziny, być może znalazł się tam przez przypadek - to nie ma znaczenia. Stoper Legii ubrany w klubowy dres zrobił sobie kilka okolicznościowych fotek z weselnikami i wrócił do pokoju. Jednak zdjęcia trafiły do sieci i byli tacy, którzy chcieli wokół nich wywołać burzę. Ziarno trafiło na umiarkowanie podatny grunt, ale nie zabrakło komentarzy, że to "chore". Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby stoper Legii popełnił jakiś istotny błąd w meczu. Wtedy wszyscy zwolennicy teorii o przymusowym, nadzwyczajnym skupieniu mieliby używanie.
Swój wkład w rozwój tego sposobu myślenia ma też Lech Poznań. W klubie po raz wtóry wprowadzono ciszę medialną, bo natrętni dziennikarze dekoncentrowali piłkarzy. Co prawda w ubiegłym roku mimo tego zabiegu nie udało się zdobyć ani Pucharu, ani mistrzostwa, ale to szczegół. Ważne, że i w tym sezonie zawodnicy mieli spokój i w kluczowym momencie rozgrywek mogli skupić się na czekających ich wyzwaniach. Rezultat jest podobny, co nie znaczy, że w przyszłym roku ktoś w Ekstraklasie nie wpadnie na podobny pomysł. Bo najważniejsza jest koncentracja!