Na Lechii o połowę mniej kibiców. Źle też na Legii, w Lechu i Jagiellonii. Ekstraklasa ze sporymi spadkami na trybunach

W ostatnich latach było rekordowo, tłumnie i ze wzrostami. Trend się odwrócił. Po zasadniczej części sezonu, stadiony ekstraklasy odwiedziło mniej osób niż rok temu. Spadki dotyczą 11 z 14 drużyn, w tym Lecha, Jagiellonii, Legii i Lechii. Na tym ostatnim obiekcie średnio przychodzi mniej aż o 7 tys osób! Spadki są spore, mimo tego, że kluby starają się coraz dokładniej liczyć swych kibiców.

Lata wzrostów

Ekstraklasa kibicami w ostatnich latach mogła się chwalić. Z roku na rok zasiadało ich na trybunach coraz więcej. Znalazło to nawet małe odbicie w raporcie Europejskiego Stowarzyszenia Piłkarskich Lig Zawodowych (EPFL), które zaznaczyło, że nasza liga była wśród dziewięciu, które w ciągu ostatnich siedmiu sezonów notowały wyższą frekwencję. Wzrost o niecałe 2% procent może nie powalał. Jednak lepiej być w grupie wzrostowej, wraz z Anglikami czy Hiszpanami, niż z Ukrainą czy Rumunią, które notują mniejsze zainteresowanie futbolem na żywo.

Nie najgorzej wypadały też statystyki dotyczące wypełnienia stadionów i 13 lokata w Europie (w  sezonie 2016/17). Pod tym względem obiekty nad Wisłą są zjawiskiem pełnym skrajności. Lech w tym sezonie w meczu 25. kolejki ze Śląskiem grał przy wsparciu raptem 4 tys. kibiców. Innym razem w potyczce z Górnikiem oklaskiwało go już 34 tys. fanów.

Lechia Gdańsk Lechia Gdańsk Fot. Rafał Malko / Agencja Wyborcza.pl

Exodus w Gdańsku

Kolejorz jest zresztą jednym z 11 klubów Ekstraklasy, którym kibiców na trybunach ubyło. W liczbach - nieco ponad tysiąc. W Poznaniu nie ma jednak takiego problemu jak w Warszawie, Białymstoku czy Gdańsku, gdzie patrząc na średnią - rok do roku - na mecze  przychodzi odpowiednio o 2,5, 3 oraz aż o 7 tys. osób mniej! Przykład Lechii, której odpłynęła niemal połowa kibiców, z pewnością można tłumaczyć aspektem sportowym. W poprzednim sezonie ekipa z Trójmiasta do końca walczyła o mistrzostwo. W tym, broni się przed spadkiem.

Tylko trzy spośród 14 klubów, mają w tym sezonie lepsze wyniki na trybunach. To Śląsk, Korona i Arka. Gdynianom frekwencja wzrosła o pół tysiąca, kielczanom o ponad tysiąc, wrocławianom niemal o dwa tysiące.

Frekwencja w Ekstraklasie
Sport.pl

Duże spadki spowodowały, że średnia osób oglądająca jeden mecz fazy zasadniczej tego i poprzedniego sezonu zmalała z 9543 do 9198 osób. Odwrócić tę tendencję w ostatnich kolejkach będzie trudno. Można zakładać, że pod koniec maja o rekordach sezonu 2017/18  nie przeczytamy.

Poziom, formuła, efekt nowych stadionów?

Przyczyn lub teorii dlaczego kibiców na stadionach jest mniej, można mnożyć. Od mroźniejszej zimy, przez przesyt formułą ESA 37, przez poziom sportowy, po słabnący efekt nowych stadionów. Oprócz Szczecina, Płocka i Nowego Sącza w Ekstraklasie ma je już każdy. Może ważne są zatem same miasta, które w danym sezonie grają w Ekstraklasie? Średnia na meczach Sandecji Nowy Sącz, grającej w Niecieczy, to marne 1735 osób. Paradoksalnie ekipa z Małopolski jakoś wybitnie do obniżenia średniej Ekstraklasy się nie przyczynia. W każdym sezonie jest drużyna, której liczba widzów jest niewielka. Gdyby wyliczyć średnią frekwencję z tego i poprzedniego sezonu, odcinając "zaniżające" dane, czyli pominąć Sandecję i najgorszą w 2017r. Łęczną (3479 widzów) to i tak obecny sezon wypadł by gorzej (9947 do 9695 osób na mecz). Poza tym Ekstraklasa dostała zastrzyk widzów w postaci Górnika Zabrze. Śląska ekipa ze średnim wypełnieniem swojego obiektu na poziomie 98 proc (była w pierwszej 20 w Europie!) i 20 tysiącach kibiców na swoich meczach, zawyża polskie statystyki.

Zamknięte stadiony?

Na mniejszą ilość widzów na trybunach czasem wpływ mają zamknięte stadiony, czy konflikty na linii kibice - klub.

W tym sezonie Cracovii po meczu z Wisłą stadion zamknięto na dwie kolejki. Klubowi działacze, po skandalicznym zachowaniu swoich fanów sami ukręcili na siebie bat i mocno zaostrzyli przepisy dotyczące wejścia na obiekt. Zorganizowane grupy kibiców, w proteście przeciw ostrym decyzjom, bojkotują meczów "Pasów", więc na Kałuży tłumów nie ma. Tyle, że sytuacja trwa dopiero od lutego tego roku. Te kilka domowych meczów znaczącego wpływu na ogólny bilans fazy zasadniczej Ekstraklasy nie miało. Wyraźnie widać, że dla "Pasów" to będzie jednak sezon gorszy niż ostatnio. Zapewne klub profesora Janusza Filipiaka, zakończy go z liczbą widzów na trybunach o 3 tys mniejszą niż ostatnim razem. W niemal każdym sezonie, któryś z ligowym obiektów jest na jakiś czas zamykany, lub wyłączane są z użycia konkretne jego sektory. Ten sezon nie odbiega szczególnie od smutnej ligowe normy.

Kibic realny czy wirtualny?

W temacie kibiców na trybunach warto zwrócić jeszcze uwagę na kwestię ich liczenia. Sport.pl zapytał wszystkie kluby najwyższej klasy rozgrywkowej jak to robią. Metody zasadniczo są dwie - sprawdzenie liczby osób przechodzących przez tzw. kołowrotki, lub zweryfikowanie ile biletów sprzedano na dane spotkanie. Żadna z nich nie jest perfekcyjna. Kluby, nie mając wytycznych w przepisach, stosują jedną, drugą, a nawet obie. Czasem opracowują własne pomysły.

- Od wiosny podajemy dwie liczby. Jedna mówi o osobach upoważnionych do wstępu na mecz, druga o tych policzonych przez elektroniczne bramki - mówi nam Izabella Kruk - rzecznik Legii.  Do statystyk czyli raportu dla PZPN i Ekstraklasy SA z Warszawy zawsze wędruje ta druga liczba. Pierwsza zwykle wyświetlana jest podczas meczu na telebimach.

Dwie dane podaje też kilka innych klubów. Tam gdzie kibiców jest mniej, mniejsze są  rozbieżności. W szczecinie na meczu Pogoni z Termaliką  było 6987 uprawnionych do wejścia na spotkanie. Przyszło ich  6592, czyli 94%.

Dane z elektronicznych bramek podaje też Termalica czy Piast. Podobnie robi też Górnik Zabrze, który, jak nas poinformowano, rejestruje w ten sposób wejścia na bilety, zaproszenia, karnety i zlicza zorganizowane grupy (np. z Akademii Piłkarskiej Górnika).

Więcej kibiców niż biletów - zaskakujący Wrocław

Niby logiczne wydaje się, że liczba wejść z kołowrotków zawsze będzie mniejsza od liczby sprzedanych wejściówek. Po tym jak ktoś bilet, karnet kupi, może przecież zachorować, czy nie chcieć przyjść na dany mecz. Sprawdzenie widzów na bramkach wydaje się lepszym rozwiązaniem. Bywa z tym różnie!

We Wrocławiu zdarzało się tak, że po zweryfikowaniu liczby sprzedanych wejściówek i danych z elektronicznych bramek, okazywało się, że na trybunach było więcej osób niż kupiło na dany mecz bilety!

- Między innymi dlatego operator Stadionu pracuje obecnie nad zmianą systemu kołowrotków, na precyzyjniejszy i lepiej skomunikowany z systemem sprzedaży - przyznał nam Kacper Cecota rzecznik prasowy Śląska. We Wrocławiu od początku liczą kibiców po sprzedanych biletach. Przekonują, że przy raptem 2 tysiącach sprzedanych karnetów, ten sposób działa tam lepiej.

 - Od kilku lat obserwujemy, że jeśli już ktoś posiada bilet na mecz, to niemal na pewno go wykorzysta. Zwykle jest on kupowany 2,3 dni przed spotkaniem - wyjaśnia Cecota. - Gdy dane ze sprzedaży porównywaliśmy z danymi z kołowrotków w dniach, gdy działały bez zarzutu i z pełną listą gości na sektorach VIP, maksymalna zanotowana różnica wyniosła dwieście osób - dodaje.

Ci, co liczą fanów bez użycia kołowrotków, argumentują, że to sposób który pozwala też ująć w liczbach osoby przez kołowrotki nie przechodzące (np. zasiadające  na sektorach VIP).

Dlatego w Wiśle Kraków informacja o frekwencji jest podawana na podstawie danych dotyczących sprzedanych biletów i karnetów z uwzględnieniem miejsc biznesowych.

Swoją metodologię mają za to w Poznaniu. Można ją nazwać mieszaną. Na Lechu frekwencja to wynik zsumowania danych z kołowrotków z liczbą uprawnionych kibiców w strefach VIP. - To zwykle około tysiąca osób, więc nie wypacza łącznego wyniku - usłyszeliśmy od rzecznika "Kolejorza" - Łukasza Borowicza. Każdy radzi sobie jak może, choć nie wszyscy się tym dzielą. Kilka klubów nie wyjaśniło nam jak zlicza swoich fanów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.