Ekstraklasa. Złość buduje. Pierwszy krok Lecha Poznań

Mecz z Legią był tylko nieśmiałym preludium. Trener Bjelica z rozmachem kontynuuje rozpoczęte dzieło, chociaż dopiero na tym etapie czeka go mnóstwo pracy. Nikt nie może spocząć na laurach - zwłaszcza po tak wysokim i przekonującym zwycięstwie. Kolejorz wygrał z Jagiellonią 5:1.
Lech - Jagiellonia Lech - Jagiellonia Jędrzej Nowicki / Agencja Wyborcza.pl

Potrzebny bodziec

Broń, z której korzysta Jagiellonia, okazała się obosieczną. Konsekwentny pressing i swobodne operowanie piłką stały się jej przekleństwem, chociaż jeszcze przez pierwsze pół godziny spotkania pokazywała, że nic się nie zmieniło, a nagłe przebudzenie Lecha w Warszawie było tylko wypadkiem przy pracy. Nic z tych rzeczy. Poznaniacy po raz kolejny potrzebowali impulsu i doczekali się go w dość przewrotny sposób.

Lechici oddali inicjatywę w początkowej fazie meczu. Świetnie było to widoczne na przykładzie dwuetapowego pressingu zakładanego przez przeciwnika. Podopieczni trenera Mamrota podchodzili bardzo wysoko, najpierw pod linię obrony Kolejorza, a następnie - jeśli to się nie powiodło - obstawiali strefę środkową. Możliwości były dwie: albo natychmiastowy odbiór, albo skuteczne wybicie z rytmu, co wychodziło na jaw w późniejszych akcjach. Pojawiały się problemy ze wznawianiem gry z autu, prostym przyjęciem, wprowadzaniem piłki z linii obrony. Lech był osaczony i czuł się niepewnie.

Środek pola Jagiellonii funkcjonował tak samo dobrze, jak we wcześniejszych spotkaniach. Centralną postacią był Pospisil, który nadawał rytm akcjom i wyznaczał ich kierunek. Bardzo często, bez strat jakościowych, zamieniał się pozycjami z Wlazło. Najważniejsza była komunikacja. Swobodnemu rozegraniu na tyłach (linia obrony + jeden zawodnik z centralnego sektora) towarzyszył ruch z przodu. Kolejorz dość często dawał się na to złapać - nagłe oderwanie się Novikovasa lub jego gwałtowna reakcja nie musiały oznaczać, że piłka będzie posłana w jego kierunku. Korzystali na tym Bezjak i Frankowski, przy czym zwłaszcza ten drugi sprawiał ogromne problemy Kostewyczowi. Ukrainiec nie mógł się z nim mierzyć w pojedynkach szybkościowych.

Poziom jakości również odróżniał obie drużyny. Goście swobodnie operowali piłką, nie mieli większych trudności z przeniesieniem ciężaru gry w punkt i dokładnym prostopadłym zagraniem. Dzięki temu zagarniali całe boisko. Tymczasem Lech uporczywie biegał, nie mając za bardzo pomysłu na przejęcie kontroli. Różnicę dało się dostrzec także w zwykłym przyjęciu - kontrataki poznaniaków były rwane, a w szeregach Jagiellonii królowały spokój i porządek.

Aż do momentu przerwy na zmianę bramkarza. Boisko opuścił Pawełek, jego miejsce zajął Kelemen, a sędziowie wykorzystali ten czas na sprawdzenie, czy lechici zdobyli bramkę w prawidłowy sposób. Decyzja o cofnięciu gola okazała się punktem zwrotnym całego spotkania.

Analiza Analiza screen

Drużyna

Jagiellonia została zaatakowana swoją własną bronią. W pierwszej połowie poznaniacy również starali się zakładać pressing, tylko że wówczas był bardzo mało efektywny - nie miał wpływu na grę przeciwnika. Sytuacja uległa zmianie jeszcze przed przerwą, ale o efektach można mówić dopiero w drugiej części spotkania. Mimo dość ciasnego ustawienia rywala, Lech grał dokładnie.

Przede wszystkim: odległości. Zawodnicy byli ustawieni bliżej siebie i to nie tylko w obrębie jednego sektora, a biorąc pod uwagę cały zespół. Granice między częściami formacji stały się mniej wyraźne. Majewski i Gajos schodzili do odbioru wspomóc Trałkę, ale niedaleko czaił się Gytkjaer, będąc w gotowości na podanie. Lech przestał się cofać. Kilka razy wytrzymał napór rywala, w środkowej strefie zrobiło się trochę chaosu, ale wygrał tę walkę i to małe zwycięstwo wykorzystał w dalszej fazie meczu.

Całkiem istotna w tym wszystkim była rola Gajosa, na którego wielokrotnie spadała czarna robota. W większości przypadków zostawał nieco z tyłu, np. na zebraniu piłki, ewentualnie "pierwszym uruchomieniu". Majewski w tym czasie również zajmował się odbiorem, ale jednocześnie pozostawał w bezpośrednim kontakcie z napastnikiem. Był bardziej dynamiczny - chociaż zdarzały mu się złe decyzje, to jednak najwyraźniej obrał sobie za nadrzędny cel uporczywe podawanie do przodu. Po wejściu Jevticia pressing był zakładany jeszcze wyżej, nawet bezpośrednio przed polem karnym Jagiellonii. Była to naturalna konsekwencja ogromnej dominacji Kolejorza i tym samym łatwości w utrzymywaniu się przy piłce.

Byłoby to niemożliwe do zrealizowania, gdyby nie sprawna komunikacja w odbiorze (zdecydowanie odmienna względem pierwszej połowy). Miała bezpośredni wpływ na grę napastnika. Jego zejścia niżej i czynny udział w akcjach ofensywnych nie wzięły się znikąd.

Analiza Analiza screen

Nowe paliwo

Pierwszy odbiór należał do duetu Gajos-Trałka, drugim zajął się Majewski-Gytkjaer. Pojawiają się od razu dwie możliwości dalszego poprowadzenia akcji - obie flanki są mniej lub bardziej otwarte. W drugiej połowie najczęściej wybór padał na skrzydło Situma.

Chorwacki pomocnik nie tylko skorzystał na dynamicznej grze bardziej niż Radut, ale i jego współpraca z bocznym obrońcą wyglądała lepiej niż na przeciwległej flance. Gumny był dobrym uzupełnieniem przy wyjściach na obieg. W 70. minucie po rozegraniu Gytkjaer-Majewski w środkowej strefie, akcja była kontynuowana flanką. Situm musiał zwolnić, poczekać na Gumnego, ale nie zagrał do niego. Defensor miał za zadanie ściągnąć na siebie uwagę rywala - zabrał ze sobą dwóch, dzięki czemu Chorwat mógł ściąć do środka. Strzał Majewskiego minął bramkę Kelemena.

Takich prób było znacznie więcej. Lech zaczynał w środkowej strefie, a następnie przenosił ciężar gry na flankę. Nie stawał w miejscu, jak to miał w zwyczaju w poprzednich meczach. W polu karnym Jagiellonii zawsze była więcej niż jedna możliwość.

To również podziałało na Duńczyka, który bardziej ochoczo zabrał się do pracy w odbiorze. Tym razem miał po prostu pewność, że to ciągłe bieganie się opłaci, a on nie będzie jedynym piłkarzem, który ma taką częstotliwość kursów. Przy okazji pojawiły się schematy typowo pod niego - umożliwiały mu zejście w kierunku dalszego słupka. W sytuacji bramkowej widać również, że wraz z Gytkjaerem w pole karne wbiegają także Radut i Gajos, co miało realne przełożenie na przestrzeń, jaką uzyskał napastnik. Dzięki temu ofensywę można było potraktować jako całość, a nie osobne elementy nadające na różnych falach.

Nowy kierunek

Lech wysłał jasny sygnał: odchodzi od minimalizmu. Nie wydaje się, żeby był to jednorazowy "wypadek przy pracy" mający na celu podniesienie morale w drużynie. Tu chodzi o kwestię wyznaczenia konkretnego celu na mecz. Poznaniacy we wcześniejszych spotkaniach zbyt szybko się wycofywali. Po objęciu prowadzenia trzymali się go aż do takiego stopnia kurczowo, że zaczynali oddawać inicjatywę i popełniać proste błędy.

Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Trener Bjelica nie narzuca katorżniczego tempa, a wręcz przeciwnie - jego podopieczni mają w końcu nauczyć się dostosowywać je do potrzeb. Na tyle wyczuć przeciwnika, żeby być w stanie go w ten sposób zaskoczyć.

Dopiero na tym etapie, po przekonującym przełamaniu, pojawi się ogrom pracy. Mówi się, że najtrudniej wykonać pierwszy krok, ale paradoksalnie ten nagle okazał się być najprostszy. Fundamenty zostały wylane na emocjach, a Lech po raz kolejny bazował na piłkarskiej złości i gwałtownym bodźcu, który wstrząsnął całą drużyną. Ten sam Lech, któremu zarzucano brak reakcji i zaangażowania. W tym momencie jest mu bliżej do maksymalizmu, ale musi uważać, żeby zbyt szybko nie wkradł się do niego chaos. To nie czas i miejsce na hurraoptymizm.

Copyright © Agora SA