Ekstraklasa. Zimowy sen Lecha trwa. Bezbramkowy remis z Arką

Obraz gry bliźniaczo podobny do tego sprzed prawie dwumiesięcznej przerwy, niedokładne podania i problem z określeniem pomysłu na mecz. Kolejorz nadal popełnia te same błędy i co najciekawsze w tym momencie trudno o optymistyczne sygnały. Nawet biorąc pod uwagę teoretycznie większe możliwości w ataku.

Bez argumentów

Trener Bjelica nie może skorzystać z uniwersalnej wymówki i powołać się na późno dokonane transfery czy za mało czasu na zgranie drużyny. Na spotkanie w Gdyni desygnował jedenastkę złożoną ze swoich "starych wyjadaczy", którzy teoretycznie na tym etapie rozgrywek powinni świetnie dogadywać się na boisku.

Rzeczywistość okazała się być zgoła inna. Arka miała większą kontrolę nad spotkaniem, a Lech przez długi czas odbijał się od niej jak od ściany. Poznaniacy starali się budować atak po obwodzie ze ścięciem do środka na około 30. metrze od bramki przeciwnika. Problem polegał na tym, że ruchy były powtarzalne i pozbawione przyspieszenia. Lechici nie zmieniali tempa akcji lub robili to w najmniej pożądanym momencie. Warto przy tym zauważyć, że rola środka pomocy nadal jest ograniczona do minimum.

Na Zachodzie bez zmian

Kolejorzowi brakuje typowego rozgrywającego, który wziąłby na swoje barki odpowiedzialność i pokazał, jak będzie rozprowadzany atak. Takie zadania mogłyby być nawet wymienne, gdyby tylko odpowiednio podzielić obowiązki. Tymczasem Gajos przez większą część meczu pozostawał wyłączony z gry i częściej kręcił się wokół własnej osi niż autentycznie pomagał w rozegraniu. Trudno przypisać mu jakąś konkretną rolę na murawie.

Na próżno było oczekiwać wsparcia od Raduta, który rozgrywał swój własny mecz, co najmniej kilkaset kilometrów dalej. Reagował o tempo za wolno, brakowało porozumienia z pozostałymi zawodnikami bloku ofensywnego. Z oskrzydleniem było podobnie. Znacznie częściej Kostewycz pozostawał gdzieś na uboczu. Jeśli już pokusił się o rajd flanką, to między nim a najbliższym wsparciem (to jest np. Gytkj?rem) wytwarzała się wyrwa wypełniona piłkarzami w żółtych koszulkach.

Nic się nie zmieniło. Komunikacja była jedną z największych bolączek poznaniaków. Wybijała się na pierwszy plan tym silniej, ponieważ do wyjściowej jedenastki nie zostały wprowadzone żadne obce elementy. Mimo wszystko wydaje się, jakby każdy z piłkarzy nadawał na zupełnie innych falach. Idealnie jest to widoczne na przykładzie Jevticia, który w spotkaniu z Arką był jednym z najsłabszych na boisku. I to bynajmniej nie dlatego, że zagrał o kilka poziomów niżej niż Barkroth czy Radut. Trudności były podobne (lekko na niekorzyść szwajcarskiego pomocnika). Tylko że właśnie on przyzwyczaił kibiców Kolejorza, że w przypadku najgorszej posuchy jest w stanie dźwignąć drużynę, błysnąć indywidualną akcją. Gdyby dokonał tego Rumun, jako reakcji należałoby oczekiwać powszechnego zaskoczenia. Zależność od pojedynczych elementów także okazała się być zgubna. Lech nie miał ani zespołu, ani indywidualności.

Arka Gdynia - Lech Poznań Arka Gdynia - Lech Poznań RENATA DĄBROWSKA

Brak logiki

Szkoleniowiec poznaniaków może wrzucić do kosza także inny "koronny" argument. Arkowcy niczym nie zaskoczyli. Zagrali to samo, do czego przyzwyczaili kibiców jeszcze w tamtym roku (z niewielkimi odchyleniami od normy). Podopieczni Ojrzyńskiego byli ustawieni ciasno, starali się jak najsilniej zminimalizować ryzyko straty gola. Maksymalnie zawężali pole gry przeciwnikowi. Nie byli jednak przy tym bezbłędni.

Gospodarze poświęcili w pierwszej połowie mnóstwo energii na ruch bez piłki. Gdy tylko lechici starali się wyjść wyższym pressingiem, oni zapierali się potrajając krycie. Głównym celem nie był odbiór. Chodziło o to, żeby jak najbardziej przeszkodzić rywalowi. Przechwyt był kwestią czasu, efektem wąskiego ustawienia - w końcu futbolówka musiała wypaść któremuś pod nogi. Była w tym jednak swego rodzaju konsekwencja, bowiem raz przejęta piłka była szybko przenoszona pod pole karne Lecha. Szczególnie widać to na przykładzie Bohdanowa i skrzydłowych.

Wzmocnione fundamenty

Ukrainiec miał pewne problemy z dokładnością, ale przez większą część czasu dobrze się ustawiał i kursował od jednego pola karnego do drugiego. Nowy pomocnik Arki ma sporą lekkość w prowadzeniu piłki, reaguje szybko i w gruncie rzeczy podejmuje dobre decyzje. Bardzo często przyklejał się do bocznego sektora (wsparcie dla Zarandii oraz Szwocha w odbiorze), a następnie przesuwał do środkowej strefy. Dobrze radził sobie z wypychaniem przeciwnika, gdy ten organizował atak. W 40. minucie dał próbkę umiejętności technicznych w dwójkowej akcji z Jurado, gdy z łatwością rozprowadził grę pod pole karne Lecha (ostatecznie Zarandia obił poprzeczkę). Ukrainiec nie miał najmniejszych problemów z komunikacją. W drugiej połowie wielokrotnie odprowadzał lechitów do linii końcowej blokując ich dośrodkowania.

Na pochwałę zasługują także szybkie skrzydła (Zarandia i Kun), które również nie były niczym nowym. Arka od dłuższego czasu stara się uwypuklić swoje mocne strony, a ciasną grą zatuszować te słabe. Rozgrywa na małej przestrzeni, a walka, stałe fragmenty i właśnie podkręcanie tempa na flance rekompensują niechlujstwo. Gdyby na szpicy zameldował się ktoś bardziej konkretny niż Jurado, a następnie Żebrakowski (miał problemy z prostym przyjęciem), to Lech znalazłby się w poważnych tarapatach.

Arka Gdynia - Lech Poznań Arka Gdynia - Lech Poznań RENATA DĄBROWSKA

Niedbała prostota

Dopiero po drugiej połowie meczu w Gdyni, Kolejorz całkowicie pozbawił się wymówki dla swojej bardzo mizernej postawy. Arkowcy oddali inicjatywę i skoncentrowali się na rzadkich kontratakach. Przede wszystkim chcieli zachować czyste konto z tyłu, nie mieli zamiaru stawiać wszystkiego na jedną kartę. Cofnęli się bardzo głęboko i oczekiwali na reakcję przeciwnika.

Lech mógł poświęcić więcej czasu na budowanie ataku pozycyjnego, na spokojnie ocenić sytuację i skoncentrować się na dokładności. Tak się jednak nie stało. Nadal chciał po prostu przepchnąć piłkę do przodu i skierować ją na osamotnionego w polu karnym Gytkj?ra. Poznaniacy nawet nie próbowali zaskoczyć gospodarzy jakimś nagłym przyspieszeniem albo przeniesieniem ciężaru gry. Radut zdawał się wielokrotnie nie dostrzegać kolegów wychodzących na dobrą pozycję, Barkroth choć bardziej dynamiczny, to często zapędzał się w kozi róg. Owszem proste środki można chwalić, ale nie gdy prostota oznacza niedbalstwo. Wystarczy zresztą spojrzeć na statystyki - jeden celny strzał przez cały mecz.

Optycznie sytuacja nieco się poprawiła po wejściu na boisko Chobłenki. Była to naturalna konsekwencja zmiany stylu gry - Ukrainiec schodził trochę niżej, a jednocześnie Lech utrzymywał się bliżej siebie, bo miał więcej przestrzeni. Nie przełożyło się to na jakiekolwiek wymierne korzyści. Tym bardziej niezrozumiałe pozostaje zachowanie lechitów po wejściu na murawę Koljicia. Wówczas dośrodkowania stały się towarem deficytowym chociaż rosły napastnik aż się prosił o jakąś centrę.

Czas ucieka

Trudno tak naprawdę określić punkty programu przygotowawczego Kolejorza na powrót Ekstraklasy. Arkowcy poświęcili więcej uwagi komunikacji i zwartej formacji. Usprawnili to, co już miało jakieś fundamenty, może trochę wzmocnili skrzydłowych. Nie jest jasne, czego dokonał Lech.

Gytkj?r nadal porusza się niezależnie od bloku ofensywnego. Nie można się dziwić, bo trio (Radut-Barkroth-Jevtić) nie zapewnia mu należytego wsparcia. Każdy element robi swoje, ale nie w znaczeniu siły indywidualności. Im niżej w ustawieniu, tym jeszcze mniej optymizmu pod kątek ataków. Środkowa strefa równie dobrze mogłaby być pusta, bo również nie realizuje żadnych założeń. Najtrudniej jednak zrozumieć same kwestie mentalne.

Lech zderzył się ze ścianą i nie zrobił nic, żeby w jakiś sposób ją skruszyć. Powielał te same schematy, nie miał planu awaryjnego. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale tego czasu jest coraz mniej i poznaniacy już w tym momencie powinni przedstawić jakieś konkrety. Tymczasem nadal przecierają oczy i coraz wyżej przesuwają ciężką pierzynę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.