Marzenie, pokora, stabilizacja. Roman Bezjak - milczący snajper

Stąpa twardo po ziemi, nie jest chełpliwy, a wolny czas spędza z rodziną. Żona zawsze była dla niego ogromnym wsparciem, poznał ją jeszcze w internacie. Wie, że każda bramka i dobry mecz to efekt ciężkiej pracy. Nawet gdy nie otrzymywał szans na grę, ćwiczył pod okiem prywatnego trenera. Nie chciał wypaść z formy. Poznajcie nowego napastnika Jagiellonii - człowieka "o lwim sercu i duszy wojownika".
Roman Bezjak Roman Bezjak VALENTINA PETROVA/AP

Napastnik w odwrocie

Uważaj czego sobie życzysz, bo może się to spełnić. 16-letni Roman Bezjak nie spodziewał się nawet, że jego dziecięcy sen kiedyś stanie się rzeczywistością, a co dopiero mówić o przewrotności losu. - Teraz moje marzenie się ziściło - wyznał półtora roku temu po transferze do Darmstadtu. To samo, które w formie nie do końca sprecyzowanej od tak dawna wierciło mu się z tyłu głowy.

Słoweniec zawsze chciał trafić do Bundesligi. Wymarzona liga okazała się być hamulcowym jego kariery.

Problemy zaczęły się jeszcze zanim na dobre zadomowił się na obczyźnie. Bezjak nie przepracował okresu przygotowawczego z drużyną. Był całkowicie oderwany od rzeczywistości, z którą przyszło mu się mierzyć - i choć zawsze mógł pochwalić się dobrą formą pod względem fizycznym, to nie do końca potrafił wbić się w strategię trenera Meiera.

Nie minął nawet miesiąc, gdy okazało się, że niemiecki szkoleniowiec ma na niego zupełnie inne plany.

- Dostałem bardzo dużo zadań w obronie i nawet nie grałem jako napastnik. Mam odgrywać rolę typową dla lewego pomocnika, ale często czuję się jak lewy obrońca. Jeśli wszyscy nie będą pracować w defensywie, szybko nie będzie czego zbierać na boisku - mówi słoweńskiemu "Dnevnikowi" w jednym z pierwszych wywiadów po przeprowadzce do Niemiec. Darmstadt ściągnął zawodnika za dwa miliony euro i przez długi czas nie pozwalał mu rozwinąć skrzydeł.

Pozostało zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać. Sytuacja nie poprawiła się nawet po tym, jak stery przejął Torsten Frings - prawdę mówiąc była jeszcze gorsza.

Kibice Jagiellonii Białystok Kibice Jagiellonii Białystok Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Wyborcza.pl

Chociaż na początku faktycznie można było odnieść zupełnie inne wrażenie: - Teraz pracujemy trochę inaczej, na treningach znacznie częściej mogę pokazać się jako wysunięty napastnik. Liczę na to, że w drugiej części sezonu będę tak grał - piłkarz w rozmowie z niemieckim portalem "Echo" miał nadzieję, że w końcu karta się odwróci. Tymczasem nowy trener zdawał się być od samego początku uprzedzony do swojego podopiecznego.

Szczególnie nie spodobała mu się jedna z wypowiedzi Bezjaka (na tej samej stronie) - Pozycje poza polem karnym nie należą do moich ulubionych, ale będę grać tam, gdzie szkoleniowiec mnie wystawi. Zawsze daję z siebie wszystko - wyznał nie mając raczej nic złego na myśli. Zawodnik został wypożyczony do swojej ulubionej Rijeki, a po niecałym pół roku nie miał już czego szukać w Niemczech.

Frings nie zmienił zdania. - Przecież on nie chce grać na innej pozycji, a skoro tak, to mogę wystawiać go tylko na środku ataku - mówił w rozmowie z "Echem". Mógł, ale nie musiał. Uważał, że Bezjak jest dopiero piątym napastnikiem do grania. Przed nim byli Sobiech, Maclaren, Platte, Boyd i nawet Colak znany z Lechii Gdańsk.

Na przekór szkoleniowcowi, Słoweniec nie wypadł z formy. W tym samym czasie, gdy w klubie był spychany na ławkę rezerwowych i trybuny, pojechał na mecz kadry i w dwadzieścia minut strzelił dwa gole Szkocji. Wszystko dzięki samodzielnym treningom - przez około 4 miesiące ćwiczył z Zibertem, prywatnym trenerem. 

Razgrad (prawie) idealny

Tak właściwie Darmstadt był powtórką z rozrywki z Bułgarii, tylko w znacznie zaostrzonej wersji i zdecydowanie bez szczęśliwego zakończenia. - Na początku nic się nie układało. Nie grałem zbyt wiele, nie znałem języka - wspominał w rozmowie z "The Score". Podkreślał jednak, że każdy mecz dawał mu trochę więcej pewności siebie.

Upłynęło sporo czasu zanim otrzymał poważną szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności. Przez ponad osiem miesięcy praktycznie nie łapał się do kadry, a jeśli już udało mu się usiąść na ławce rezerwowych, to zwykle dostawał +/- kwadrans. Nie zamierzał się poddawać.

Błagania zostały wysłuchane, a cały ten trud w końcu się opłacił. - Po prostu potrzebowałem szansy i minut, ot cała historia - mówi już znacznie bardziej zadowolony Bezjak w rozmowie z portalem "Slovenske Novice" - Bułgarski nie jest aż taki trudny, wiele słów jest podobnych.

Szczęście uśmiechnęło się do niego podwójnie. Iwajło Petew został zwolniony po fatalnej serii porażek, a niedługo potem Michel Platini (miał pierwszeństwo do grania) nabawił się kontuzji. Stojczo Stoew nie miał większego wyboru i postawił na Słoweńca, który aż palił się do gry. - Motywacja była znacznie większa, każdy chciał się pokazać, więc ta zmiana miała wpływ na całą drużynę - kontynuuje Roman. Ludogorec zamienił się w idealną trampolinę do wielkiego futbolu.

Zdania są podzielone. Nie każdy jest w stanie docenić małomiasteczkowy charakter Razgradu. - Właściwie można tu tylko spacerować. To świetne miejsce dla piłkarzy, którzy faktycznie chcą się skoncentrować na grze. Warunki są naprawdę wyjątkowo dobre. Półtora roku wcześniej zbudowano tam nowoczesny ośrodek treningowy - podkreśla w tej samej rozmowie. Słoweniec nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz miał chwilę wytchnienia. Właściwie każdy wolny moment poświęcał swojej dziewczynie. Wszak nad Morze Czarne, do Warny, nie jest tak daleko.

Mimo wszystko, gdy patrzył z perspektywy czasu, w jego sercu zawsze szczególne miejsce zajmowała Rijeka. - Trzy razy byłem mistrzem Bułgarii, ale muszę przyznać, że nigdy nie doświadczyłem czegoś tak pięknego jak w Chorwacji. W Ludogorcu byłem po prostu szczęśliwy, a tutaj, to jest coś innego. Nigdy nie było tak radośnie. Kibice czekali na ten tytuł strasznie długo. Takie rzeczy nie dzieją się codziennie - wspominał mistrzostwo w rozmowie z Rokiem Viskoviciem dla słoweńskiego portalu "Siol".

Roman Lwie Serce

Roman Bezjak jest bardzo stały w uczuciach i z całą pewnością nie można go uznać za wielbiciela szybkiego stylu życia. - Moją żonę poznałem jeszcze w Słowenii. Zawsze była przy mnie, bardzo mi pomaga. Zwłaszcza gdy muszę się przeprowadzić i zbudować wszystko od nowa w obcym kraju - wypowiada się na łamach niemieckiego portalu "Echo". Zamiast nocnych wojaży zawsze preferował spędzanie czasu z rodziną. Stało się to tym bardziej naturalne, gdy na świat przyszła jego córeczka.

Zresztą słoweński napastnik od najmłodszych lat wykazywał ogromne przywiązanie do najbliższych. - Jako 14-latek przeprowadziłem się do Celje, jakieś 45 kilometrów od domu, bo tylko tam była piłkarska klasa sportowa. Na tygodniu mieszkałem w internacie, miałem oczywiście lekcje i treningi, a weekendy spędzałem w domu i grałem w klubie - wspomina w tym samym obszernym wywiadzie. Jego rodzice nie wiedzieli, jak to wszystko będzie wyglądało. Z pomocą przyszedł jeden z trenerów, który zapewnił, że to pozytywnie wpłynie na rozwój ich syna.

- Nigdzie bym nie wyjechał bez ich zgody, zawsze zapewniali mi wielkie wsparcie - podkreśla - Pierwsze trzy miesiące były dla mnie bardzo trudne. Tęskniłem za domem. No ale opłaciło się, bo z 31 chłopców pozostało tylko 16 w ostatniej klasie. Roman Bezjak dorastał z dwoma młodszymi braćmi w miejscowości Prevalje oddalonej o zaledwie kilka kilometrów od granicy z Austrią. - Rodzice raczej nigdy nie mogli się o niego martwić. Był przykładnym uczniem i ukończył profil ekonomiczno-techniczny - czytamy w materiale niemieckiego "Echo".

Na boisku natomiast stawał się prawdziwym żołnierzem, któremu przyświeca jeden cel. - Romanowi zależy przede wszystkim na strzelaniu goli (przyp. red. dosłownie "goal poacher"), ale w razie czego może zejść niżej albo ściąć na skrzydło. Nieźle zastawia się z piłką, całkiem dobrze radzi sobie w powietrzu, świetnie w wykończeniu, nie boi się zaatakować nawet poza polem karnym. Same podania nie są jego najmocniejszą stroną i czasem mógłby częściej wdawać się w drybling - mówił Nejc z twitterowego konta Slovenia Footy na blogu "Kickschuh"

Nieco innego zdania był Vlado (Rijeka Transfers), który stwierdził, że te pojedynki powietrzne też pozostawiają wiele do życzenia: - A przynajmniej nie za wiele strzelił w ten sposób. Poza tym śledzę Rijekę od lat 80. i nie pamiętam nikogo o takich żelaznych płucach. Pełne 90 minut bez zatrzymania. Kojarzę jeden mecz, gdy oddaliśmy inicjatywę rywalowi i naturalnie zaczął kontratakować. Bezjak wrócił po piłkę, zablokował przeciwnika na około 40. metrze, odebrał futbolówkę, pobiegł w kierunku bramki i naprawdę niewiele się pomylił przy oddawaniu strzału. Wszystko w jakieś 15-20 sekund. Byłem pod wrażeniem -  rozwinął wypowiedź w kontekście transferu Słoweńca do Darmstadtu.

Jego pokora i ambicje nie wzięły się znikąd. Rolę odegrało wychowanie, a wieczny symbol ma stanowić tatuaż na klatce piersiowej. Obok chrześcijańskiego krzyża widnieje prosty, czarny napis: "Lwie serce, dusza wojownika". To tylko część jego charakteru. Poniżej wyłania się fragment przysięgi małżeńskiej, "w szczęściu i nieszczęściu", który dopełnia obraz spokojnego piłkarza. W jego ciele dochodzi do zderzenia dwóch żywiołów, ale w kluczowych momentach zawsze wygrywają spokój i logika - niezależnie od tego, jakie przeszkody stają na jego drodze.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.