Uparci jak Cracovia, pyszni jak Legia. 7 grzechów Ekstraklasy

Wydłużony do 37 kolejek sezon miał zapewniać emocje do samego końca - i tak było. Ale dał też piłkarzom, trenerom i działaczom szanse, by popełnić więcej błędów. Oto siedem najważniejszych grzechów, jakie stały się udziałem naszych ligowców w zakończonych właśnie rozgrywkach.
Legia - Górnik 2:0 Legia - Górnik 2:0 FOT. KUBA ATYS

1. Pycha: Legia

Jesienią było tak: legioniści fantastycznie wyglądali w Lidze Europy, gdzie kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa stylem wydawałoby się idealnych do rozgrywek pucharowym. Berg nauczył ich wyrachowania, swoje spotkania wygrywali minimalnie, uznanie budziła dyscyplina taktyczna i konsekwencja w sposobie gry (równie imponująco prezentowała się w Polsce jeszcze chyba tylko jedna drużyna - Zawisza tuż po przerwie zimowej). Kadra była odpowiednio szeroka, mistrz Polski wreszcie wyraźnie się nie osłabił w trakcie dwóch kolejnych okienek. Ale przyszło okienko trzecie.

Nad odejściem Radovicia w formule very-last-minute można dziś nie tylko gdybać. Serb od kilku lat był wiodącą postacią zespołu i stawiam dolary przeciwko orzechom, że jego obecność w składzie byłaby receptą na niemoc, jaka dotknęła Legii na wiosnę. Ale jeśli piłkarz rzeczywiście chciał odejść, praktycznie ustawiając sobie finansowo życie, trudno się dziwić, że klub nie padł Rejtanem wobec jego transferu. Dziwić można się paru innym ruchom.

Kiedy trener Berg zarzucał niedawno Górnikowi Zabrze wystawianie "dzieciaków", można było mieć wrażenie, że nieco się zapomniał. W końcu krytyka padła z ust faceta, który GKS czy Jagiellonię atakował Ryczkowskim, Szwochem i Kalinkowskim. Który długimi okresami sadzał na ławce swojego najskuteczniejszego napastnika, forsując snajpera w wieku emerytalnym (nie wspominając o tym, że oddany na wypożyczenie Piech potrafił w jednym meczu podwoić dorobek Saganowskiego z... całego sezonu). Wprowadzanie młodzieży wprowadzaniem młodzieży, pytanie tylko, gdzie ta młodzież teraz jest. I co im dały występy co prawda na poziomie ekstraklasowym, ale w składzie o klasę gorszym. Zamiast zbierać doświadczenie u boku piłkarzy, których kariery mogli stawiać sobie za wzór, byli rzucani do paczki ludzi ze sobą niezgranych, wyraźnie odstających poziomem od pierwszego składu.

 

To od tych roszad, a nie od odejścia jednego zawodnika czy słabszej formy w 2015 roku, zaczęła się katastrofa. Kiedy w poprzednim, mistrzowskim sezonie, doszło do podziału punktów, Legia miała nad Lechem aż 10 oczek przewagi. W tym - zaledwie dwa. Cały czas czuła się jednak wyraźnie mocniejsza. Do historii przejdzie wypowiedź Duszana Kuciaka o tym, że "Kolejorz" był od jego zespołu lepszy przez 4 minuty. Sęk w tym, że te cztery minuty wystarczyły, by wygrać przy Łazienkowskiej.

Idąc tokiem rozumowania golkipera legionistów, można powiedzieć, że Lech był liderem tylko przez kilka kolejek. Niefortunnie dla warszawskiego klubu tak się złożyło, że tych najważniejszych.

Zdjęcie Adidas Legia Warszawa koszulka treningowa lw22 Zdjęcie Legia Warszawa Czapka z daszkiem Adidas 1564 Zdjęcie Legia Warszawa czapka z daszkiem Mistrz Polski 14
Adidas Legia Warszawa koszu... Legia Warszawa Czapka z das... Legia Warszawa czapka z das...
Sprawdź ceny ? Sprawdź ceny ? Sprawdź ceny ?
źródło: Okazje.info
Korona - Podbeskidzie 3:1 Korona - Podbeskidzie 3:1 JAROSŁAW KUBALSKI

2. Chciwość: Podbeskidzie

Awans do pierwszej ósemki bielszczanie przegrali w ostatniej kolejce fazy zasadniczej. Przegrali kadrą uprawniającą raczej do skutecznej walki o utrzymanie niż mierzenie w puchary. A jednak dla władz klubu okazało się to za mało.

Leszka Ojrzyńskiego zastąpił Dariusz Kubicki, który z Bielska już kiedyś rejterował w niezbyt przejrzystych okolicznościach (a może wypadałoby raczej napisać: w okolicznościach przejrzystych aż do bólu, ale bólu piłkarzy, nie ich trenera). Tym razem kibice mogli mieć obawy, że za chwilę zrejteruje - do pierwszej ligi - cała drużyna. Nowy szkoleniowiec zaliczył serię trzech porażek, ogółem na siedem spotkań poległ aż czterokrotnie i postawił swoich szefów w niezbyt korzystnym świetle.

Jeśli klub klasy Podbeskidzia wymienia trenera tuż przed niezwykle wymagającym finiszem sezonu, powinien mieć dobry powód. Władze bielszczan takiego powodu nie miały, a przynajmniej nie podały go w oficjalnym komunikacie. Jeśli celem było utrzymanie, drużyna znajdowała się na dobrej drodze do tego celu osiągnięcia. Jeśli celem były puchary - ktoś w zarządzie powinien, ujmując rzecz możliwie delikatnie, mocno zrewidować swoje poglądy na futbol.

Górnik Łęczna - GKS Bełchatów 1:0. Górnik Łęczna - GKS Bełchatów 1:0. JAKUB ORZECHOWSKI

3. Niepamięć: GKS

Są dwie możliwości: albo w Bełchatowie chcieli za wszelką cenę spaść, albo naczytali się filozofów stoickich.

Ci ostatni wierzyli, że cały nasz świat to nic innego, jak grany wciąż i wciąż od nowa spektakl, zawsze ten sam, identyczny z poprzednim i z tym, który po nim nastąpi. W GKS-ie zachowywali się wedle tej wizji, zwalniając w środku sezonu Kamila Kieresia, następnie zatrudniając go ponownie i ostatecznie spadając z ligi. Dwa sezony temu. W tym, po powrocie do Ekstraklasy, postanowili zrobić to samo.

Owszem, bełchatowianie wpadli na wiosnę w kryzys, ale nie można nie zauważyć, że na taką ocenę ich postawy mocno wpłynął fakt, że byli rewelacją jesieni. Przez kilka kolejek kręcili się nawet wokół podium, rundę zasadnicza kończyli już w strefie spadkowej. Ale strefa spadkowa, przy podziale punktów, nie znaczyłaby wiele, gdyby nie dramatyczna postawa zespołu w kluczowych momentach sezonu. Fakt, z Kieresiem GKS punktował coraz słabiej. Tyle że z Zubem nie punktował prawie w ogóle (2 oczka w... 8 meczach!).

Działacze beniaminka najwyraźniej ślepo uwierzyli, że efekt musi dać zmiana. Jakakolwiek zmiana. Zwolnili człowieka być może idealnie pasującego akurat do ich klubu, nie mając w perspektywie nikogo, kto byłby choć częściowym gwarantem sukcesu. Eksperta od misji ratunkowych wzięła parę tygodni wcześniej Pogoń, zatrudniono więc trenera, który sukcesów nie odnosił. To znaczy nie odnosił w Polsce - bo Zub został nawet wybrany Trenerem Roku Ekstraklasy. Litewskiej.

Mecz III ligi, Radomiak - Lechia Tomaszów Mazowiecki Mecz III ligi, Radomiak - Lechia Tomaszów Mazowiecki fot. Andrzej Michalik

4. Obżarstwo: Lechia, Legia, GKS

Filip Malbasić, Henrique Miranda, Rudinilson, Diego Hoffmann, Danijel Aleksić, Tiago Valente, Diogo Ribeiro - nie kojarzycie też piłkarzy? I słusznie. To jednak tylko część z 20-osobowego zaciągu, jakiego przed sezonem dokonała Lechia. Gdańszczanie kupowali wtedy na potęgę, zawodnicy pojawiali się i znikali po kilku czy nawet ledwie jednym meczu, na ich miejsce przychodzili następni. W innych zespołach przeprowadzało się zmiany, u lechistów po prostu kupowało się nowych ludzi na daną pozycję.

GKS ofensywę zakupową zaplanował na zimę - kadrę uznano za nie dość szeroką, choć wyniki były więcej niż przyzwoite. Skład zasilili m.in. Trela, Olszar, Zbozień, Seweryn Michalski, Maciej Małkowski czy Arkadiusz Piech. Sprawdził się głównie ten ostatni, choć większość z wymienionych nazwiska jak na Ekstraklasę ma solidne. Dla Bełchatowa okazali się jednak bombą rozsadzającą zespół od środka. W pierwszej fazie sezonu beniaminek funkcjonował znakomicie - obrona stanowiła monolit, długo nie miała sobie równych, a to również przez zaangażowanie w defensywę praktycznie całej jedenastki. Solidne zasieki pozwalały na przeprowadzanie szybkich kontr, często zabójczych dla rywala. Wiosną nie zostało z tego nic: obrońcy zaczęli popełniać błędy hurtowo, skończyła się za to taśmowa produkcja bramek. Co tylko pokazuje, jak delikatną kwestią jest funkcjonowanie drużyny i jak wiele prawdy zawiera w sobie banalne powiedzenie o zwycięskim składzie - dobrze naoliwionych mechanizmów często faktycznie nie warto ruszać.

I wreszcie Legia, której trudno nawet zarzucać szaleństwo transferowe samo w sobie - obrońca tytułu postanowił poszerzyć kadrę wobec wyzwań, jakie stanowiły europejskie puchary, 37 kolejek Ekstraklasy, a na dokładkę jeszcze Puchar Polski. We wszystkich tych rozgrywkach legioniści mierzyli bardzo wysoko, nic dziwnego, że próbowali skonstruować w miarę równy, a jednocześnie silny skład. Z perspektywy czasu można już jednak powiedzieć, że mnogość wyboru nie wyszła trenerowi Bergowi na zdrowie. Masłowski, Lewczuk, Guillherme czy Furman dali odpowiednie pole manewru, ale norweski szkoleniowiec wymanewrował również... siebie samego. Były rozgrywający Zawiszy nie osiągnął nadal nawet części z formy, jaką błyszczał w Bydgoszczy. Lewczuk popełniał na początku sporo błędów, z kolei Guillherme został tak zakręcony rzucaniem po pozycjach, że już pewnie sam nie wie, gdzie nominalnie powinien występować. A żeby kadra nie spuchła zanadto, zdecydowano się też pozbyć niektórych zawodników. I patrząc na grę (a zwłaszcza start do piłki) Marka Saganowskiego trudno pozbyć się wrażenia, że zrezygnowano nie z tego napastnika, co trzeba.

7 czerwca 2015. Lech Poznań po raz ostatni zdobył wtedy tytuł mistrza Polski. 7 czerwca 2015. Lech Poznań po raz ostatni zdobył wtedy tytuł mistrza Polski. LUKASZ CYNALEWSKI

5. Popędliwość: Piast, Wisła

Trener Garcia wisiał w tym sezonie na włosku niejeden raz. Jak się okazało - o raz za dużo. Jesienią wraz z gliwiczanami zajmował już 15. pozycję, by wydobyć zespół na wysokość nawet pierwszej ósemki. Jak jednak przydarzyła się seria spotkań bez porażki, tak musiały przyjść mecze, w których Piast punktował słabiutko. Cierpliwość działaczy się skończyła, ale skończył się chyba też pomysł na kolejnego opiekuna zespołu. Radoslav Latal dostał kontrakt ledwie na kwartał, a punkt wywalczony w trzech ostatnich meczach nie będzie mocną kartą przetargową w staraniach o przedłużenie umowy.

Jeśli o przedłużaniu mowa, to nie uległa mu cierpliwość Bogusława Cupiała. Porywczość decyzyjna właściciela Wisły dała o sobie znać po raz kolejny: Franciszka Smudy nie uratowało ani miejsce w pierwszej ósemce, ani dobry start sezonu, gdy kadra była wąziuchna, klecona z piłkarzy po przejściach, niespecjalnie chcianych gdzie indziej. Wiosną coś się w dobrze funkcjonującym zespole zacięło, choć akurat ostatnie podrygi wiślaków pod dowództwem byłego selekcjonera zwiastowały przebłyski dawnej formy. Ale wrócić do niej pod okiem Smudy już nie zdążyli, Cupiał - po raz trzeci za swojego urzędowania - zdecydował się oddać stery Kazimierzowi Moskalowi. Ten zaczął od małej sensacji, prowadząc z Legią przy Łazienkowskiej jeszcze 90. minucie. Ostatecznie wywiózł remis po stracie gola w końcówce, a takie straty miały stać się znakiem rozpoznawczym jego Wisły. Zdążył jeszcze wydusić z zespołu wygraną w derbach, by kolejne 3 spotkania kończyć remisowo. Ostatecznie może się pochwalić słabszą średnią punktową od poprzednika (1,14/mecz wobec 1,43/mecz Smudy), natomiast tak on, jak i klub nie pochwalą się startem w europejskich pucharach, o jakich zdaje się marzyli. Bo gdyby było inaczej, dlaczego zwalnianoby "Franza"?

Piotr Tomasik Piotr Tomasik JAN KOWALSKI

6. Upartość: Cracovia

W Cracovii dokonano futbolowej aranżacji wiersza Juliana Tuwima o rzepce. W roli dziadka wystąpił prezes Filipiak, w roli babci - Robert Podoliński, rzepkę zaś zagrali zbiorowo piłkarze "Pasów". Trener uparcie trzymał się swojego systemu z trójką obrońców, prezes - trenera. I choć z zasady jestem przeciwnikiem nerwowych, a już na pewno częstych ruchów na ławce trenerskiej, to akurat krakowianie wstrząsu się domagali. Oczywiście idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby na taki wstrząs stać było samego szkoleniowca. W końcu najlepszymi fachowcami są nie ci, którzy wymyślają znakomity w teorii schemat gry i forsują go uparcie niezależnie od okoliczności, ale ci, którzy potrafią zrezygnować z ulubionych rozwiązań na rzecz jak najlepszego wykorzystania zastanego materiału piłkarskiego. Podoliński na zmianę zdecydował się o wiele za późno, w 26. kolejce. I choć można było mieć uzasadnione wątpliwości, czy wspomniany materiał ludzki stał w Cracovii na odpowiednim poziomie, rozwiał je szybko Jacek Zieliński, który z tą samą kadrą nie przegrał. Z tą samą, ale nie taką samą: niektórych piłkarzy z pierwszego składu usunął, innych zaczął konsekwentnie "budować", za co ci odwdzięczyli mu się dobrą grą. I to chyba nie przypadek, że za nowego trenera słuch zaginął o takich nazwiskach, jak Żytko, Rymaniak czy Nykiel. Filary obrony Cracovii Podolińskiego okazały się na tyle kruche, że zmiany szkoleniowca nie przetrwały.

Wisła - Śląsk 0:1 Wisła - Śląsk 0:1 MICHAŁ ŁEPECKI

7. Lenistwo: Śląsk

Marazm wrocławskiego klubu jest w 2015 roku tak wielki, że prawdopodobnie widać go z księżyca. Tylko czy u podstaw kryzysu sportowego legły wyłącznie kwestie piłkarskie?

Od paru lat Śląsk sukcesywnie tnie. Koszty, ale co za tym idzie również: pensje, kadrę, płace. Mimo że od czasów mistrzowskiego sezonu 2011/2012 klub praktycznie w każdym letnim okienku osłabiał się, udawało mu się zajmować całkiem niezłe miejsca - kolejne rozgrywki skończył na podium, w następnych wystąpił co prawda w grupie spadkowej, ale za to ją wygrał. Tym razem również wyszło chyba lepiej, niż myślano przed sezonem. Europejskie puchary kosztem szastającej pieniędzmi Lechii należy rozpatrywać w kategoriach sukcesu, całą resztę - ze szczególnym uwzględnieniem boiskowej postawy oraz wyników - już nie.

Wrocławianie do wysokiego miejsca po prostu się doczłapali. Jesień kończyli jako wicelider ze średnią blisko 2 punktów na mecz (dokładniej: 1,84). Wiosną byli o klasę gorsi, mecze z ich udziałem nie należały do największych kibicowskich przyjemności (o czym świadczy też frekwencja). Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego rozsmakowali się za to w remisach - w 2015 roku żadna z drużyn nie dzieliła się punktami częściej. Podobnie efektowny zjazd zaliczyła jeszcze Wisła Kraków, tam zmienił się jednak trener: z niezwykle doświadczonego na, powiedzmy, nieprzesadnie utytułowanego. Pawłowski ma ciągłość pracy, ale za to nie ma tej pracy komfortu.

A to i tak eufemizm, biorąc pod uwagę fakt długu wobec miasta, wyprzedaży najlepiej zarabiających piłkarzy jak Mila czy Kelemen, łatania kadry zawodnikami ryzykownymi (niedoświadczony w Ekstraklasie Zieliński, Grajciar i Lacny wzięci mimo niedawnych kontuzji). Jesienne wyniki zespołu były wyraźnie ponad stan, na wiosnę - poniżej możliwości, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że największymi leniwcami okazali się we Wrocławiu ludzie, którzy nie odpowiadają za kwestie czysto sportowe. Finansowo-właścicielskie sprawy Śląska leżą niepoukładane od lat i oby nie okazało się, że w końcu legnie również klub.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.