Mistrzostwa świata w piłce nożnej 2018. Polska - Kolumbia 0:3. Nawałka gra va banque, piłkarze mówią pas

Ponad pół roku przygotowań, sześć meczów kontrolnych, mnóstwo gier wewnętrznych i jeszcze więcej prób przechodzenia z trzech w obronie na czterech, pięciu i z powrotem. Wszystko po to, żeby na mistrzostwach świata zagrać zupełnie inaczej. Gwałtowne operacje na żywych organizmach bardzo często kończą się w ten sposób.

Wypalenie

Polacy mieli świadomość swoich wad, ale nie zrobili nic, żeby ukryć je przed przeciwnikiem. Zachowali się odwrotnie wystawiając je na światło dzienne w całej okazałości. Winny takiego stanu rzeczy nie jest trener Adam Nawałka. Winni nie są pojedynczy piłkarze. Wina spada na całą drużynę - układ na tyle niestabilny i cherlawy, że kolejnego nagłego zabiegu nie był w stanie przeżyć.

Zmiany po eliminacjach były konieczne. Nie ze względu na Danię (0:4), która wszystkie nasze problemy podała na wystawnej tacy. Przez Armenię i przez Czarnogórę, przez remis z Kazachstanem. Przez problemy z reakcją na średni i niski pressing przeciwnika, wycofywanie się po strzelonej bramce, zdestabilizowany środek pola.

Lekarstwem miała być nauka nowych wariantów. Płynność i nieprzewidywalność, żeby nikt znowu nie zarzucił -wzorując się na szkoleniowcu Duńczyków, Age Hareide - że Polskę łatwo rozpracować. To wszystko sprawiło, że narodził się pomysł gry trójką z tyłu.

Selekcjoner początkowo wprowadzał go bardzo metodycznie. Ot, choćby z Urugwajem postawił na wahadła (Rybus-Bereszyński), ale wspomagane przez skrzydła Grosicki-Błaszczykowski. Dość szybko okazało się jednak, że nowy system oznacza stare problemy, a płynne przejście z jednego ustawienia w drugie udało się tylko w ostatnim spotkaniu kontrolnym. Litwa pozostawiła tyle miejsca, że Polacy mogli przećwiczyć wszystkie manewry taktyczne o jakich tylko w danym momencie marzyli. Była przestrzeń, były możliwości, a po meczu różowe okulary dla kibiców i podbudowane morale w szeregach kadry.

Zupełnie nowa Polska

W konfrontacji z Senegalem na próżno było wypatrywać schematów ćwiczonych w okresie przygotowawczym. Skład "na papierze" wyglądał na dość ofensywny, ale szybko okazało się, że między poszczególnymi częściami ustawienia brakuje chemii. Różniła się nie tylko formacja (na czterech obrońców), ale i personalia. Tak zestawiona ekipa grała ze sobą po raz pierwszy.

Miało to bezpośredni wpływ na komunikację nie tylko w obrębie obrony (Pazdan-Cionek, niesprawdzony duet), ale i połączenie z atakiem (ostatni raz Zieliński+Milik z Kazachstanem, ale wówczas w środkowej strefie Mączyński; Zieliński+Krychowiak ponad rok temu). Krychowiak schodzący między stoperów  sprawiał, że boczni defensorzy ustawiali się bardzo szeroko i razem ze skrzydłowymi (Grosicki-Błaszczykowski) nie brali udziału w pressingu i skracaniu pola. W efekcie rywal nie miał większych trudności z naciśnięciem na Krychowiaka i przechwytem, a Zieliński był oderwany od gry.

Po przerwie Polacy wrócili do "sprawdzonej" trojki z tyłu za sprawą zmiany Błaszczykowski-Bednarek. Teoretycznie szukano większej mobilności, praktycznie odległości nadal były bardzo duże i często Pazdan schodził do boku, a wówczas najniżej zostawał Bednarek z Cionkiem. W obliczu wysokiego pressingu Senegalczyków, stanowiło to spore utrudnienie w rozegraniu. Błędy w komunikacji były nieuniknione.

Zadziałał efekt śnieżnej kuli. Trener Nawałka był zmuszony zaryzykować i na Kolumbię pospiesznie ustawić podopiecznych w coś zupełnie innego. Po raz kolejny. Coś jeszcze nowszego niż ustawienie w przegranym 1:2 starciu z Senegalem.

Mecz Polski z Kolumbią Mecz Polski z Kolumbią screen

Pozorna intensywność

Na Kolumbię przypadł powrót do gry na trzech obrońców (Piszczek-Bednarek-Pazdan) z wahadłami (Rybus-Bereszyński), ale ponownie w układzie personalnym zupełnie niesprawdzonym, zlepionym na szybko. Tym razem Zieliński miał zostać odciążony poprzez wspierający go z tyłu duet Góralski-Krychowiak. Wariant ofensywny miał w pewien sposób imitować ten przeciwko Litwie (tam: Milik zamiast Zielińskiego).

Cel był bardzo prosty: wejść w ten mecz możliwie jak najbardziej gwałtownie, zabiegać przeciwnika i w ten sposób jakoś zatuszować swoje problemy organizacyjne. Strzelić bramkę sercem i dokończyć konfrontację na barkach tej romantycznej wizji. Bardzo szybko wyszło na jaw, że podopiecznym trenera Pekermana ten chaos pasuje, a Polacy wraz z upływem czasu coraz gorzej się w nim odnajdują.

Pierwsze dziesięć-piętnaście minut faktycznie mogło "kupić" kibiców. Polacy rzucili się na rywala, byli gotowi gryźć go po kostkach, żeby tylko przenieść się pod jego bramkę. Lewandowski ścinał do skrzydła, Rybus momentalnie wychodził na obieg, w polu karnym czekało trzech zawodników od wykończenia. Przez pierwsze 3 minuty gra toczyła się tylko na połowie Kolumbii. Później nawet udało się zanotować kilka udanych powrotów na piątkę w obronie - głównie dlatego że Rybus i Bereszyński raczej nie rwali się typowo do ofensywy, gdy pojawiało się widmo kontrataku przeciwnika.

Czar prysł szybciej niż się pojawił. Intensywność od początku była pozorna. Celem ruchu w obrębie formacji nie było odcięcie Kolumbijczyków od podań, a ruch sam w sobie. Jeżeli już jakaś piłka padła łupem Polaków, można to uznać za zdarzenie losowe. Z tej prostej przyczyny przeciwnik mógł z powodzeniem zagrywać z pominięciem drugiej linii.

Mecz Polski z Kolumbią Mecz Polski z Kolumbią screen

Koniec pomysłów

W tej całej rozpaczliwej szarży całkowicie zgubił się plan na to spotkanie. Wystarczył średni pressing rywala, żeby pojawiły się kłopoty z prostym wprowadzeniem piłki z linii obrony. Bardzo często najbliżej Szczęsnego zostawał Bednarek, a Krychowiak schodził między Pazdana i Piszczka, dzięki czemu wahadłowi mogli grać szerzej i wyżej. Tylko że Kolumbia samym ruchem formacji ofensywnej (Falcao, Cuadrado, Quintero/James) wyłączała jedną-dwie możliwości zagrania. Po raz kolejny jedynym możliwym wyborem było długie podanie z góry skazane na stratę.

Ponownie boczni obrońcy nie brali udziału w zawężaniu pola gry. Co więcej Rybus całkowicie nie radził sobie z Cuadrado. Kolumbijczyk raz za razem śmigał flanką - niezależnie czy po dalekim podaniu z pominięciem drugiej linii, czy po rozegraniu w trójkącie, czy przed przerwą, czy już w drugiej połowie. Brakowało również reakcji ze strony innych zawodników. Pomimo wielu takich rajdów, wahadłowy nie był wspierany przez np. schodzącego do boku Góralskiego czy Krychowiaka.

Mecz Polski z Kolumbią
screen



Pierwszy gol (40. minuta) padł właśnie po akcji rozegranej w bocznym sektorze boiska. Góralski i Rybus nie skorygowali ustawienia tylko pozwolili na wymianę podań na linii Cuadrado-Quintero-James, która doprowadziła do dośrodkowania tego ostatniego. Za Góralskim doskakującym do Quintero (o tempo za wolno) podążył Rybus, umożliwiając tym samym Jamesowi jeszcze łatwiejszy dostęp do bramki. Krycie zawiodło również w samym polu karnym - Bednarek i Pazdan odsunęli się od siebie i rywali, a w efekcie nikt nie pilnował mierzącego prawie 2 metry Miny.

Mecz Polski z Kolumbią Mecz Polski z Kolumbią screen

Krzyk rozpaczy

Pozostawianie tyle miejsca Kolumbijczykom może posłużyć za znak rozpoznawczy Polaków w tym meczu. Za każdym razem nie zawodził jeden piłkarz, a cały blok defensywny. Nie było widać jakiegoś wyraźnego podziału obowiązków, już nie wspominając o przekazywaniu krycia. To tak samo jak z intensywnością w pierwszych minutach. Podopieczni trenera Nawałki poruszali się dynamicznie, ale pressing w ogóle nie był zorganizowany. W powyższej sytuacji Falcao oddał niecelny strzał.

Wraz z upływem czasu formacja coraz bardziej się rozluźniała, o czym świadczą pozostałe dwa stracone gole. W 70. minucie podanie od Quintero bez większych trudności dotarło do Falcao. Bednarek nie skrócił pola gry, Krychowiak krył napastnika od zewnętrznej strony i przy okazji złamał jeszcze linię spalonego. 5 minut później duet Krychowiak-Zieliński nawet nie wykazał większego zainteresowania, żeby skutecznie powstrzymać Jamesa w przy linii bocznej (okolice koła środkowego), a w tym samym czasie Cuadrado oderwał się od Rybusa i wbiegł w wolną przestrzeń między nim a Pazdanem, co otworzyło mu autostradę do bramki.

Mecz Polski z Kolumbią
screen



Nie tylko ustawienie było luźniejsze, ale pojawiły się rozwiązania, które nawet "na papierze" nie do końca miałyby rację bytu. W pewnym momencie Krychowiak zajął miejsce obok Bednarka, co sprawiło, że nie tylko Piszczek ustawił się znacznie szerzej, ale przede wszystkim Pazdan odegrał rolę "wahadłowego" przy jednoczesnej obecności Rybusa. Poza "typową" trójką, pojawiły się sporadyczne zejścia na czwórkę (przed 70. minutą; Piszczek-Bednarek-Bereszyński-Rybus) z jednoczesnym wypchnięciem Pazdana na pozycję obok duetu Krychowiak-Góralski.

Niekontrolowany chaos

Nie da się rozpatrywać wariacji, które pojawiły się w drugiej połowie, w innych kategoriach niż krzyk rozpaczy. Wiele jednak wskazuje na to, że karuzelę Rybusowi zrobił nie tylko Cuadrado, a przede wszystkim trener Adam Nawałka. - Ćwiczyliśmy dwa warianty i tak zamieszaliśmy, że w końcu nie wiedzieliśmy, jak grać - powiedział zawodnik po zakończeniu meczu.

Trudno jednak obarczać go całą winą za niezrozumienie założeń taktycznych. Przede wszystkim zmieniły się personalia względem spotkań kontrolnych, w których ćwiczone były te manewry. Dodatkowo z Kolumbią nagle pojawiło się mnóstwo nigdy wcześniej niesprawdzonych wersji formacji (a przynajmniej nie poza grą wewnętrzną).

Jakkolwiek by nie było, słowa Rybusa mogą posłużyć za podsumowanie starcia. Szkoleniowiec zagrał va banque, a jego podopieczni powiedzieli pas i nawet nie silili się na pokerowy blef.  

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.