"Tajemnice kadry". Zapowiedź książki autorstwa Sebastiana Staszewskiego

Już 9 maja swoją premierę mieć będą "Tajemnice kadry" - książka autorstwa Sebastiana Staszewskiego. Dzień wcześniej w salonie prasowym Empik w C.H. Arkadia o godz. 18 odbędzie się wieczór autorski. Patronem medialnym książki jest Sport.pl.
Tajemnice kadry Tajemnice kadry Sebastian Staszewski

Stadion PGE Narodowy od 2015 roku jest oficjalnym domem reprezentacji Polski. Stał się wręcz narodową twierdzą, bo od czterech lat kadrowicze nie przegrali tam ani razu. W tym piłkarskim domu najważniejszym pokojem jest szatnia. Dla drużyny to miejsce święte. Z dyktatury zrezygnował tam nawet autokratyczny Adam Nawałka. To właśnie za drzwiami szatni bije serce drużyny. Czasem mocniej, jak w przerwie meczu z Litwą przed Euro 2016, gdy spór bez słów postanowili wyjaśnić sobie Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak. Poszło o drobiazg, ale w trakcie meczu nawet ten potrafi urosnąć do rangi zbrodni. Bo w szatni rządzą emocje. Tam piłkarze się ich nie wstydzą, są w swoim świecie. Wstęp do niego mają nieliczni.

Choć o drużynie zbudowanej przez Nawałkę powstały setki artykułów i wywiadów, a nawet kilka książek, nikt nie odkrył jej tajemnic - bo albo nie chciał, albo nie mógł. Nikt nie zajrzał na reprezentacyjne imprezy, nikt nie podsłuchał przedmeczowych przemów, nikt nie odsłonił kulis najtrudniejszych momentów selekcjonera, który musiał zarządzać nie tylko sukcesem, ale i bolesną porażką. Nigdzie indziej nie przeczytacie który z bohaterów Euro był o krok od zakończenia kariery po turnieju, dlaczego Wojciechowi Szczęsnemu groziło pożegnanie z futbolem, który reprezentant zapalił papierosa z prezydentem Andrzejem Dudą i kto został ukarany za aferę alkoholową. Nikt wcześniej nie ujawnił dlaczego przed meczem w Podgoricy piłkarze umierali ze śmiechu, co w Kopenhadze zmusiło Łukasza Piszczka do ucieczki z boiska, dlaczego Szkoci czuli od Kamila Glika alkohol, jak Sławomir Peszko śpiewa szlagier Anny Jantar, a Robert Lewandowski naśladuje taniec Michaela Jacksona.

W tej książce znajdziecie efekt kilkunastu podróży po Europie: do Turynu, Gdańska, Dortmundu, Krakowa, Moskwy, Sinsheim, Katowic, Monako, Poznania. Ponad 50 godzin rozmów z kilkudziesięcioma osobami tworzącymi historię tej reprezentacji - piłkarzami, pracownikami sztabu i PZPN, dziennikarzami. Nie wszyscy opowiadali pod nazwiskiem, ale i tak trzeba docenić ich odwagę. Dzięki nim wiele historii ujrzy światło dzienne pierwszy raz.

Bo choć wydaje się, że przez ponad cztery lata poznaliśmy drużynę, która w Rosji znów ma dać radość i dumę milionom Polaków, to nic bardziej mylnego. Niektóre sekrety skrywane były wyjątkowo skrzętnie. Niewiele osób miało wstęp do tego zamkniętego świata. Bo reprezentacja jest jak rodzina. A każda rodzina ma swoje tajemnice. Tajemnice kadry.

***

- Zadzwoń w południe. Z rana mam samolot, potem będę pod telefonem. Zapisz numer... - Może przyjadę do ciebie do Brukseli? Zrobimy większy materiał. - Jasne. Dzwoń jutro, wszystko ustalimy. Lecę, na razie!

Rozmowa z Łukaszem Teodorczykiem była krótka, ale miła. A przecież jest przedstawiany jako człowiek niedostępny, gburowaty, czasem skrajnie antypatyczny. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że to tylko maska. Jest dwóch Teodorczyków - jeden dla znajomych, drugi dla reszty świata. Dwie zupełnie inne osoby. Koledzy z kadry zapewniają, że kiedy tylko z horyzontu znikają nieznajomi, Teo staje się sympatyczny. I tylko zadziorne, błękitne oczy zdradzają jego drugą naturę; rebelianta, który gdy tylko chce, z łatwością potrafi pokazać światu, że ma go w głębokim poważaniu. Czasem ostentacyjnie, prezentując środkowy palec kibicom czy fotoreporterom, a czasem po cichu, lekceważąco przewracając oczami, które wysyłają rozmówcę tam, gdzie nie chciałby się znaleźć. Ale kilkanaście minut po meczu z Armenią w podziemiach Narodowego ciemne oblicze Teo było daleko stąd.

To był czas Teodorczyka. Brylował w Belgii, był najlepszym strzelcem Anderlechtu i całej ligi. Przeciwko Armenii zabrał u boku Lewandowskiego od pierwszej minuty. Choć bramki nie zdobył, to miał ku temu parę okazji. Piłka go szukała. Forma charakternego blondyna dawała pewność, że skoro teraz nie trafił do siatki, to uda się mu to następnym razem.

To przekonanie można było zresztą usłyszeć w słowach Teodorczyka, gdy już po meczu przeprowadziłem z nim rozmowę dla Polsatu; do dziś ostatni telewizyjny wywiad tego piłkarza. Niby wracał w nim do zmarnowanych szans, ale nie wyglądał na załamanego. Potem zgodził się na moją propozycję wywiadu w Brukseli. Było to zaskakujące o tyle, że Teo znany jest z niechęci do mediów. Ta zaczęła się od reportażu Marka Wawrzynowskiego, który w "Przeglądzie Sportowym" opisał trudne dzieciństwo piłkarza: awantury, alkohol i domową przemoc. Dziennikarz dotarł do trenerów i kolegów Teo, na rozmowę namówił jego matkę. Kiedy Teodorczyk dowiedział się o przygotowywanym tekście, wpadł w szał. Próbował zniechęcić Wawrzynowskiego do publikacji. Ten zaproponował, że reportaż się nie ukaże, jeśli Łukasz zgodzi się na wywiad. Napastnik odpowiedział milczeniem. Później uznał Wawrzynowskiego za wroga. Kiedy ten zadał mu pytanie na konferencji prasowej przed meczem z Danią, Teo skrzywił się poirytowany, zignorował je i poprosił o kolejne.

Również w Belgii Teodorczyk reaguje na media alergicznie: nie chce z nimi rozmawiać, nie odbiera telefonów, nie odpisuje na SMS-y. Ale tym razem reprezentacja wygrała, a on w końcu wyszedł w pierwszym składzie. Wymieniliśmy się więc numerami i pożegnaliśmy.
Następnego dnia już nie odebrał, nie odpisał też na żadną wiadomość. Do wywiadu nigdy nie doszło. Szanse na materiał rozpłynęły się, kiedy do kiosków trafił najnowszy "Przegląd Sportowy". Opisano w nim libację, która stała się znana jako "afera alkoholowa". Jednym z jej dwóch ujawnionych uczestników był Teodorczyk. W środowy poranek trudy starcia z Armenią zeszły nagle na drugi plan. Prawdziwe trzęsienie ziemi dopiero nadchodziło.

***

Okazji, by przegiąć, było wiele. Po raz pierwszy zgodę na drużynowe wyjście wywalczył debiutujący w roli kapitana Robert Lewandowski. Zarezerwowano loże w modnym klubie Ego w Sopocie, a piłkarze przed meczem z Litwą bawili się do późnych godzin nocnych.
W kilku spotkaniach selekcjoner sam wziął udział. Tak było tuż przed Euro 2016. Pierwszą imprezę zorganizowano w trakcie obozu regeneracyjnego w Juracie (koncert dała grupa De Mono), kolejną - podczas zgrupowania w Arłamowie.

W Bieszczadach atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. O wyjazd na mistrzostwa walczyło od kilku tygodni blisko trzydziestu kipiących testosteronem facetów. Na treningach iskrzyło coraz częściej. Aby rozładować napięcie Nawałka powierzył Iwanowi zadanie przygotowania dla zawodników zabawy-niespodzianki. Dyrektor jak zwykle spisał się na medal i w góry zaprosił wokalistę Rafała Brzozowskiego. Piłkarze nie wiedzieli o tym aż do wieczora. Do dyskotekowej sali hotelu wybrali się oglądać finał Ligi Mistrzów. Zaraz po triumfie Realu Madryt okazało się, że na Polaków zamiast łóżek czekają suto zastawione stoły. Żaden z nich nie potrzebował dodatkowego zaproszenia. Bankiet, zgodnie z założeniem Nawałki, okazał się zaworem bezpieczeństwa z którego skorzystano w ostatniej chwili. Efekt był piorunujący. Do tańca ruszyli wszyscy, nawet nobliwy szef banku informacji Hubert Małowiejski. Niektórych piłkarzy poniosła ułańska fantazja i postanowili zagrać koncert. Za gitarę chwycił Kamil Grosicki, Sławomir Peszko złapał saksofon, a Artur Boruc zasiadł za organami. - Nikt nie umiał grać na tych instrumentach, ale kapela podłapała temat i dała chłopakom podkład. Zrobili show. Umieraliśmy ze śmiechu, bo wyginali się, jakby na scenie spędzili całe życie. Na tej imprezie jakiekolwiek podziały znikły - mówi jeden z piłkarzy.

Wojciech Szczęsny podkreśla świetne wyczucie Nawałki: - Zaczynaliśmy już czuć frustrację, zmęczenie. I nagle trener mówi: bawcie się! Oczywiście musieliśmy wyznaczyć sobie granice, ale jednocześnie był wielki luz. Żadnych kamer, dziennikarzy. Mogliśmy się po prostu powygłupiać, potańczyć. Rano wstaliśmy i z pełnym entuzjazmem mogliśmy wrócić do harówki przed turniejem. Szczęsny na imprezie stworzył duet z Rafałem Brzozowskim, zasiadł przed klawiszami i zagrał przebój Eda Sheerana "Thinking Out Loud". - Ja grałem, Rafał śpiewał. Skąd umiem? Nauczyłem się grać, by zaimponować przyszłej żonie. W Londynie brałem lekcje. Choć do nowego mieszkania w Turynie jeszcze nie sprowadziłem fortepianu. Śpiewanie? Nie, dzięki. To znacznie lepiej robi Marina - mówi bramkarz.

O krok dalej poszedł Peszko, który postanowił sprawdzić się w roli wokalisty. Brawurowo wskoczył na podest i chwycił za mikrofon. - Uwaga, uwaga, waży komunikat! Dziś pani Kasia i trener świętują rocznicę ślubu. A więc z tej okazji specjalny utwór dla nich! - krzyknął i niczym wodzirej zanucił szlagier Anny Jantar "Przetańczyć z tobą chcę całą noc...". - I nie opuszczę cię już na krooooook.- śpiewał "Peszkin", a sala dołączyła do niego, tworząc piłkarski chórek. - Trener poprosił małżonkę do tańca, wyszli na środek i zatańczyli. Naprawdę ładnie. Stara, dobra szkoła - Peszko ocenia z miną znawcy. Królem nocy został jednak Robert Lewandowski, który na środku parkietu zaprezentował układ z kultowego teledysku "Smooth Criminal" Michaela Jacksona!

***

Ustalenie winnych i poinformowanie ich o karach odbyło się podczas kilkunastu rozmów telefonicznych. Spotkanie twarzą w twarz kadrowicze odbyli z trenerem po tej konferencji.

Kolację na zgrupowaniu jak zwykle rozpoczęło "smacznego" Nawałki, ale tym razem posiłek przypominał stypę. Nie było gwaru, żartów. Wstyd unosił się w powietrzu. Na skupionego nad talerzem Nawałkę czekało jeszcze jedno trudne zadanie. Kiedy zawodnicy skończyli jeść, selekcjoner zdecydowanym tonem oświadczył: - Zapraszam na rozmowę do sali odpraw.

Nie musiał tego mówić głośno. Nie musiał też powtarzać. Piłkarze w milczeniu ruszyli do wskazanego miejsca. Jako pierwszy do pomieszczenia wszedł Nawałka. Podobnie jak na konferencji, rozpoczął bez ceregieli. Przypominał sędziego wygłaszającego mowę końcową: - Zawiedliście. Mnie, kolegów, kibiców. Wizerunek kadry został nadszarpnięty. Przez lata pracowaliśmy na sukces sportowy i dobrą opinię, a teraz jeden wyskok sprawia, że zamiast o piłce, ludzie mówią o piciu.

Potem selekcjoner ogłosił drakońskie kary, ale nie wymienił nikogo z nazwiska. - Panie trenerze, zawiodłem i chciałem przeprosić - tuż po słowach Nawałki jako pierwszy wstał i zabrał głos Artur Boruc. - Stało się tak, jak nie powinno. Przepraszam jeszcze raz. Odwaga Boruca zachęciła kolejnych. Piłkarze, którzy zarwali noc, wstawali jeden po drugim i ze spuszczonymi głowami mówili: - Przepraszam .- Ja też przepraszam. - Ja również. - Mniej więcej było wiadomo, kto balował, ale nie było wiadomo, kto przegiął najbardziej. Bo przez ten pokój przewinęła się prawie cała drużyna. Niektórzy dopiero po tych przeprosinach dowiedzieli się, kogo ukarał Nawałka - mówi jeden z obecnych na rozmowie piłkarzy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.