Paweł Sibik. Piłkarz, jakiego już w kadrze nie będzie. "Całe życie wszystkich goniłem" [ROZMOWA]

- Kolejnym piłkarzem z Niemczy, który poleci na mundial, będzie Krzysztof Piątek. Dla wielu to powołanie będzie zaskoczeniem, ale ze mną nie ma co go porównywać. Bo taki piłkarz jak ja do kadry już nie trafi, nie ma szans - mówi Paweł Sibik, trzykrotny reprezentant Polski i sensacyjny uczestnik mistrzostw świata w 2002 r.
Paweł Sibik Paweł Sibik KUBA ATYS

Bartłomiej Kubiak: Gdy umawialiśmy się na spotkanie, zaproponował pan koniec tygodnia, wskazując, że wtedy popsuje się pogoda. No i spotykamy się pod koniec tygodnia, tylko że poranek jest całkiem ładny, słoneczny.

Paweł Sibik: Prognozy się trochę nie sprawdziły. Ma padać, ale dopiero po południu.

Martwi to pana?

- Nie, ale pracuję na budowie. Jeśli pada, mam po prostu więcej wolnego czasu. Choć, prawdę mówiąc, nie mam go prawie wcale.

Budowa tak pochłania pański czas?

- Nie tylko, mam też inne rzeczy na głowie: pełnie obowiązki prezesa Lechii Dzierżoniów, jestem koordynatorem w Szkole Mistrzostwa Sportowego, szefem szkolenia i członkiem zarządu w OZPN Wałbrzych. Szykuję się też do startu w wyborach samorządowych z ramienia stowarzyszenia "Nowoczesny Dzierżoniów". Do tego jeszcze studiuję pedagogikę. No i buduję dom - rodzinnym sumptem, więc też jest to bardzo absorbujące zajęcie. A że jesteśmy właśnie na etapie układania dachu, stąd wzięło się to moje sprawdzanie pogody. Bo jeśli pada, wiadomo, robota stoi.

To pana pierwszy dom?

- Drugi. Pierwszy jest w Wodzisławiu, inwestycja jeszcze z czasów gry w piłkę.

Jedyna?

- Tak, jedyna. Nie grałem w Legii Warszawa, tylko w Odrze Wodzisław. To nie był topowy klub w Polsce, więc i pieniądze były, jakie były. Wcale ich tak wiele człowiek nie zarobił. A na pewno nie tak dużo, by teraz nie musiał pracować.

Czego pan najbardziej zazdrości dzisiejszym piłkarzom?

- Wszystkiego! Dzisiaj trener ma wiedzę i fantastyczne warunki - orliki, boiska, piękne stadiony - by się nią dzielić z innymi. Kiedyś człowiek grał na żwirze albo na betonie. Teraz piłkarze - a nawet już kandydaci na piłkarzy, czyli dzieci - mają wszystko, włącznie z łatwym dostępem do wielkiej piłki w telewizji czy internecie. I tego im właśnie zazdroszczę.

Oni panu też mogą zazdrościć - nie każdy piłkarz ma przecież okazję zagrać na mistrzostwach świata.

- To prawda, niezapomniana chwila w moim życiu.

Gdy 16 lat temu Jerzy Engel ogłosił, że zabiera pana na mundial, środowisko nie odebrało tej decyzji przychylnie.

- Bardzo delikatnie pan to ujął... Przecież to była narodowa dyskusja, zrobiła się z tego wielka afera. Ludzie pytali mnie, co ja w tej kadrze w ogóle robię. "To co, mam nie jechać?" - sam ich pytałem. Ale wcale mnie to nie dziwiło. Tak naprawdę byłem człowiekiem znikąd - bardziej kibicem, niż piłkarzem tej reprezentacji, bo przecież nie grałem w eliminacjach, tylko raptem w kilku w sparingach.

No i ludzie mówili, że Engel ma jakiś interes w tym, żeby mnie wypromować. Były różne domniemania, ale starałem się tym nie żyć, stać z boku. Nie angażować się emocjonalnie. Po prostu się cieszyłem. Bo dla mnie to było spełnienie marzeń. Poza tym byłem już ukształtowanym zawodnikiem - nie tyle piłkarsko, ile psychicznie, więc to wszystko do mnie docierało, ale od razu wypadało z głowy. Tym bardziej że miałem przekonanie, iż sportowo na ten wyjazd zasłużyłem. Miałem za sobą fajną rundę, strzeliłem w Odrze kilka goli, dołożyłem chyba 11 asyst.

Jakie atuty miał pan jako piłkarz?

- Nigdy nie byłem wielkim wirtuozem, Januszem Chomontkiem [wielokrotny rekordzista Księgi rekordów Guinnessa w podbijaniu różnych rodzajów piłek]. Potrafiłem podbić piłkę na przemian prawą i lewą nogą. Przyjąć ją tak, by na jeden kontakt oddać celny strzał. Albo dokładnie dośrodkować w pełnym biegu. Byłem też wytrzymały. Mogłem biegać i biegać. I właśnie z tych umiejętności najczęściej korzystałem. A nabyłem je przede wszystkim w młodzieńczych latach, np. kopiąc przez wiele godzin piłkę z bratem od bramki do bramki.

Człowiek czasami spędzał na boisku po 10 godzin dziennie. A do tego jeszcze biegał, bujał się na huśtawkach, skakał po trzepaku, chodził po górach, zjeżdżał na nartach. Pewne rzeczy wyrabiał sam, naturalnie. Dlatego, kiedy w wieku 17 lat trafiłem do Lechii Dzierżoniów, byłem przygotowany i motorycznie i technicznie. Ale i tak nie do końca zdawałem sobie wtedy z tego sprawę. Zdarzało się, że trener krzyknął - lubił to robić np. Marcin Bochynek z Odry - "Sibik, kto cię trenował?!". Takie teksty denerwowały, ale i motywowały. Zaciskało się zęby i robiło wszystko, by stać się lepszym. Coś komuś udowodnić, a przy okazji sobie.

Kiedy dowiedział się pan, że leci na MŚ?

- Zacznijmy od tego, że pół roku przed mundialem poleciałem z drużyną na Cypr. Na stadionie Apollonu, pod szyldem kadry B, rozegraliśmy sparing z Wyspami Owczymi (2:1). Wystąpiłem 45 minut. Trener Engel powiedział mi wtedy wprost: "Paweł, jesteś u mnie na piątym miejscu w rankingu. Musiałby stać się cud, żebyś znalazł się w kadrze na mundial".

I ten cud się stał. Tomasz Iwan leczył kontuzję, z kadry wypadali kolejni piłkarze. Jako ostatni - Bartosz Karwan, tuż przed mundialem, na zgrupowaniu w Niemczech. Pojechało nas tam 24, czyli o jednego za dużo. Gdyby okazało się, że uraz Karwana jest na tyle niegroźny, że da radę zagrać, to jestem pewien, że to on by poleciał.

O tym, że lecę ja, dowiedziałem się już po powrocie z Niemiec. Był to chyba dzień sparingu z Estonią (1:0). Na pewno siedziałem w autokarze, a informację przekazał mi Edward Klejndinst, asystent selekcjonera. "No tak Paweł, lecisz. Po meczu jedziesz do domu, przepakowujesz walizki i wracasz szybko do Warszawy" - uświadamiał mnie przez kilka minut.

Jak przyjęli pana koledzy z reprezentacji?

- Na treningach nikt mnie nie oszczędzał. Musiałem zostawić wiele zdrowia, bo traktowano mnie dość ostro. Ale nie odstawałem. Nie obniżałem poziomu. Pamiętam jedną gierkę wewnętrzną w Niemczech: puściłem sobie piłkę z jednej strony, depnąłem, włączyłem szóstkę i poszedłem z drugiej. Nie spodobało się to Markowi Koźmińskiemu, którego ograłem. No i po chwili dostałem od niego mocno po Achillesie. Wstałem, otrzepałem się, spojrzałem na grupę, a tam wszyscy głowy w inną stronę - nic się nie dzieje, nikt nic nie widział. Na szczęście też nic się nie stało.

Piotr Świerczewski miał wtedy mówić, że Sibik to się może zgubić na Dworcu Centralnym w Warszawie, a co dopiero na lotnisku w Korei.

- Słyszałem o tym, nie było to przyjemne, ale Piotrek nigdy nie powiedział mi tego w oczy. Nigdy też nie zdarzyło się, żeby któryś z kolegów odezwał się do mnie w chamski sposób, dał jasno do zrozumienia, że nie jestem akceptowany.

Z kim pan się trzymał w kadrze?

- Jestem skromnym facetem, z małej miejscowości. Nigdy się nie wywyższałem. Nie byłem gościem, który bryluje w towarzystwie. W kadrze też tak było. Przed mundialem mieszkałem w pokoju z Jackiem Zielińskim. Ale już w Korei, tuż przed meczami, mieszkaliśmy sami - w hotelu mieliśmy jedynki. Wielkich przyjaźni tam nie zawarłem, ale najbliżej było mi chyba do Jurka Dudka, którego pamiętałem z Tychów. Do Pawła Kryszałowicza, Tomka Rząsy, Maćka Murawskiego czy braci Żewłakowów.

Na mundialu przeżyliście sportową klęskę.

- Mecz z Portugalią okazał się tragedią, przegraliśmy 0:4 [wcześniej, w pierwszym meczu fazy grupowej, Polska przegrała z Koreą 0:2]. Siedzieliśmy w szatni i płakaliśmy. Świadomość, że zawiedliśmy tyle ludzi, była najgorsza. To był dla nas szok. Czekaliśmy 16 lat, żeby wystąpić na wielkiej imprezie, a tu takie rozczarowanie... Ale dzisiaj, z perspektywy czasu, uważam, że balonik był wtedy napompowany za mocno. Jakie mieliśmy doświadczenie w grze o tak ogromną stawkę? Praktycznie żadne. Patrząc pod względem statystycznym - tak na chłodno - nie mieliśmy dużych szans.

Ale ostatni mecz z USA wygraliście, 3:1.

- Radość była ogromna. Nastroje się poprawiły, ale i tak wracaliśmy do Polski trochę przerażeni. Nastawialiśmy się na niemiłe przyjęcie. Było jednak zupełnie odwrotnie. Tłum na lotnisku. Śpiewy, że nic się nie stało. Oklaski, uściski, kwiaty, autografy. Przyjechały kuzynki mojej żony, było naprawdę bardzo miło.

Zarobiliście jakieś pieniądze na tym mundialu?

- 10 tys. dolarów. Dla mnie to były duże pieniądze, dla chłopaków z zagranicy pewnie nie. Zresztą oni i tak zarobili więcej, bo przed mundialem brali udział w reklamach. Paweł Sibik w nich nie występował.

Jerzy Engel kilkanaście lat po tamtej imprezie przyznał, że drugi raz by się nie ugiął i zabrał wtedy Iwana. Jak pan teraz odbiera te słowa?

- Rozumiem je. Być może to była przyczyna naszej słabej postawy? No cóż, już się nie dowiemy. Ale przecież spadło wtedy na niego dużo krytyki. Dlatego może teraz żałować. Ale dla mnie to i tak wspaniały człowiek.

Macie ze sobą kontakt?

- Mamy. Do dziś mu dziękuję za to, że wziął mnie wtedy na mundial i wpuścił na boisko. Ale pamiętam, że zaraz po mistrzostwach, dominował we mnie niedosyt. Z jednej strony wiedziałem, że mogło mnie tam nie być. Ale z drugiej, skoro już się znalazłem, liczyłem na więcej.

Często pan wraca wspomnieniami do tych kilku minut, które rozegrał przeciwko USA?

- Rzadko, zdecydowanie częściej wracają inni. "Paweł, oglądasz? Jak to nie oglądasz, to włącz szybko! Jest powtórka meczu, leci film dokumentalny o kadrze Engela" - czasami dzwonią koledzy. Jak jestem w domu, to włączę. Ale częściej mnie nie ma, więc raczej nie oglądam. Ale nagrania gdzieś tam są, leżą w domu i pewnie kiedyś - może jak już będę miał wnuki - sam zacznę do nich wracać.

Kariera czy przygoda?

- Kiedy patrzę na to, skąd wyszedłem, gdzie i kiedy zaczynałem - zdecydowanie kariera. Startowałem z B-klasy, Argona Niemcza. Wcześniej nie było żadnego żaczka, orlika, młodzika, trampkarza. Nic. Zacząłem bardzo późno. Mając 15 lat, grałem jeszcze na szkolnych boiskach, kopałem piłkę z bratem.

Momenty zwątpienia?

- Oczywiście, że były. A może nawet nie tyle momenty zwątpienia, ile ocknięcia. Ten kluczowy przyszedł chyba w 1992 r. Drużyna Janusza Wójcika, srebro na igrzyskach w Barcelonie, mój rocznik. "Boże, gdzie ja jestem? W III lidze, w Lechii Dzierżoniów, która boryka się z problemami?" - pytałem wtedy siebie. Ale zakasałem rękawy, wziąłem się do roboty i goniłem. Całe życie wszystkich goniłem. Aż w końcu dogoniłem. A niektórych nawet przegoniłem, bo wielu moich rówieśników, którzy byli w Barcelonie, nie poleciało później na mundial do Korei. Dlatego dziś z dumą mówię, że to była kariera.

Można było z niej wycisnąć więcej?

- Gdybym mógł cofnąć czas, pewnie niektórymi sprawami pokierowałbym inaczej. Mam tu na myśli już ten mój dalszy etap kariery, po 28. roku życia. Do dziś nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale podobno wtedy zabiegała o mnie Legia. Chciała mnie wykupić, ale Odra postawiła zaporową cenę - milion albo dwa miliony złotych. Wówczas nie wiedziałem, że toczą się jakieś rozmowy. Może gdybym wiedział i miał menedżera - a nie miałem nigdy, przez całą karierę - to trafiłbym do Warszawy, do Legii? Na pewno bym chciał. Albo do ligi niemieckiej, o której też zawsze marzyłem.

Trafił pan za to na Cypr.

- Wylądowałem w Apollonie Limassol, który zapłacił za mnie 100 tys. dolarów. Nie zagrałem tam wielu meczów, ale na koniec kariery zdobyłem mistrzostwo. Pewnie pograłbym dużej, gdyby nie moje problemy z biodrem. Zmagałem się wówczas z podobnym urazem, z jakim teraz zmaga się Jakub Błaszczykowski. Ale dopiero na Cyprze usłyszałem diagnozę, że muszę kończyć karierę. W Polsce żaden lekarz mi tego nie powiedział. Zresztą przez całą karierę nie miałem żadnej kontuzji mięśniowej. Nigdy mnie nie operowano, tylko blokowano - dostawałem zastrzyki. Gdyby może wcześniej ktoś zajął się mną inaczej, bardziej profesjonalnie, to może jeszcze trochę bym pograł, wycisnął więcej.

Ogląda pan mecze reprezentacji?

- Oglądam, byłem nawet ostatnio na meczu w Chorzowie. Graliśmy z Koreą (3:2). Tą samą Koreą! Koledzy śmiali się, że jadę zobaczyć swoich synów.

Wybiera się pan do Rosji na MŚ?

- Na razie nie, ale gdzieś tam z kolegami z OZPN snujemy takie plany. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Pewnie nic. Bo obiecałem już żonie, że pojedziemy razem na urlop. Nie jest specjalnie za piłką, więc raczej jej nie namówię na wczasy w Rosji.

Ta reprezentacja jest lepsza od tej z 2002 r.?

- (długi namysł) Na pewno jest bardziej ugruntowana. Buduje się od kilku lat. Ale nie chciałbym teraz przesądzać. Choć na pewno ta kadra ma wszystko, by zrobić dobry wynik. Ale boję się. Boję się o Roberta Lewandowskiego, o innych zresztą też. Mam taki obrazek przed oczami, jak przed mundialem w Korei na zgrupowanie przyjechali piłkarze, którzy grali w zagranicznych ligach. Wszyscy byli zmęczeni. Niby badania wykazywały, że jest OK, ale jednak trudy sezonu zostawiły ślad, też w głowie. Dlatego mam nadzieję, że Adam Nawałka poukłada wszystko tak, że piłkarze będą świeży na pierwszy mecz, spragnieni gry w piłkę.

Wyobraża pan sobie, że w czerwcu Adam Nawałka zaskakuje i zabiera do Rosji kogoś takiego jak Paweł Sibik - piłkarza starszego [Sibik do Korei poleciał w wieku 31 lat], ale nikomu szerzej nieznanego?

- Wyobrażam sobie - ba, wiem! - że kolejnym piłkarzem z Niemczy, który poleci na mundial, będzie Krzysztof Piątek. Wierzę, mocno mu kibicuję. Dla wielu to powołanie będzie oczywiście zaskoczeniem, ale ze mną nie ma co go porównywać. Bo taki piłkarz jak ja do kadry już nie trafi. To już nie te czasy, że ktoś uchowa się gdzieś na wiosce. Zacznie profesjonalnie grać w piłkę w wieku 17 lat i będzie w stanie dogonić innych. Nie ma szans.

Pracuję na co dzień z dziećmi. W całym Dzierżoniowie trenuje ich około 300. Czasami jakiś rodzic przyjdzie, przyprowadzi 13, 14-latka i zapyta, czy może z nami potrenować. Kończy się to zazwyczaj na jednym, może kilku treningach. Przepaść między dziećmi trenującymi regularnie od 6. roku życia a 13, 14-latkami, którzy dopiero zaczynają, jest ogromna. Można byłoby spróbować ten dystans nadrobić, ale dziecko musi jeszcze chcieć. Niestety, często nie chce. Ja chciałem. Od małego sobie mówiłem, że będę piłkarzem. Że pojadę na MŚ.

15.05.2002. BARSINGHAUSEN NIEMCY PILKA NOZNA  ZGRUPOWANIE KADRY PRZED MISTRZOSTWAMI SWIATA PAWEL SIBIK 
   FOT KUBA ATYS AGENCJA GAZETA 
SLOWA KLUCZOWE:
/FR/
KUBA ATYS AGENCJA GAZETA

04.06.2002. KOREA MECZ POLSKA - KOREA
N/Z: TOMASZ HAJTO
FOT. KUBA ATYS / AGENCJA GAZETA
SLOWA KLUCZOWE:
/FR/
KUBA ATYS

04.06.2002. KOREA MECZ POLSKA - KOREA
FOT. KUBA ATYS / AGENCJA GAZETA
SLOWA KLUCZOWE:
/FR/
KUBA ATYS

10 06 2002 LUBLIN HIPERMARKET LE CLERC KIBICE OGLADAJA MECZ POLSKA - PORTUGALIA MISTRZOSTWA SWIATA W P NOZNEJ
FOT WOJTEK JARGILO / AG
SLOWA KLUCZOWE:
SPORT
WOJCIECH JARGIŁO

14.06.2002 DAEJON MUNDIAL 2002 MISTRZOSTWA SWIATA W PILCE NOZNEJ MECZ POLSKA - USA FOT. KUBA ATYS
SLOWA KLUCZOWE:
/FR/
KUBA ATYS

23.08.2009 WODZISLAW . TRENER RUSZARD WIECZOREK I JEGO ASYSTENT PAWEL SIBIK W MECZU PILKI NOZNEJ EKSTRAKLASY ODRA WODZISLAW - LEGIA WARSZAWA  WYGRANYM PRZEZ ODRE  1 - 0 .

FOT . GRZEGORZ CELEJEWSKI /  AGENCJA GAZETA




PLYTA KATOWICE NR 235
SLOWA KLUCZOWE:
EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SPORT /FR/
GRZEGORZ CELEJEWSKI

19.04.2008  WODZISLAW  SPORT PILKA NOZNA PIERWSZA LIGA
ODRA WODZISLAW - CZERWONE
LEGIA WARSZAWA - BIALE
TRENER PAWEL SIBIK

FOT . GRZEGORZ CELEJEWSKI /  AGENCJA GAZETA


PLYTA KATOWICE NR 213
SLOWA KLUCZOWE:
/FR/
GRZEGORZ CELEJEWSKI

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.