Trudne chwile w życiu zdarzają się wszystkim, ale zmaganie się z nimi w życiu zawodowym ma różne odcienie. Zazwyczaj w takiej chwili naturalne jest lekkie wycofanie, niechęć do bliższych kontaktów towarzyskich, pewnego rodzaju alienacja. Trudniej mają osoby, które wykonują zawód skupiający uwagę innych. Na przykład piłkarze. On i nie mogą się skryć za ekranem komputera, zamiast tego przyjeżdżają na stadion pełen ludzi, którzy życzą im dobrze lub źle. Są w centrum zainteresowania, ich pracę recenzują setki, tysiące bądź miliony ludzi, w zależności od klubu, jaki reprezentują. Podlegają ciągłej presji kibiców, trenera, zawodników, którzy chcą zająć ich miejsce. Dla niektórych to zbyt wiele.
- Czasem nie chcę wychodzić z domu, pokazywać się ludziom, bo po prostu się wstydzę - mówi Andre Gomes, piłkarz Barcelony. - Gra w niej stała się dla mnie piekłem - dodaje w wywiadzie udzielonym w marcu magazynowi "Panenka". Portugalczyk nie wytrzymywał ciążącej na nim presji i faktu, że był regularnie krytykowany. W połączeniu z jego perfekcjonizmem i rosnącym poczuciem frustracji dało to mieszankę wybuchową. Mocne wyznanie, ale nie odosobnione. Tragiczna historia niemieckiego bramkarza Roberta Enke też miała swój istotny barceloński epizod.
Z niezwykle poruszającej książki pt. "Życie wypuszczone z rąk" spisanej przez jego przyjaciela Ronalda Renga dowiadujemy się wielu szczegółów o dramacie bramkarza, który wiele lat zmagał się z depresją. W meczu Pucharu Króla popełnił kilka błędów, po jednym z nich został zrugany przez Francka de Boera. Enke zbladł, spoglądał w ziemię i nie odezwał się słowem. To był zapalnik aktywujący chorobę. Przez kolejne tygodnie chciał skończyć z futbolem, mimo że miał ledwie 25 lat. Chodził na terapię, ale w zespole czuł się wykluczony, zbędny. Wypożyczenie do Fenerbahce było kontynuacją gehenny. Po podpisaniu umowy Enke zamknął się w hotelowym pokoju, zasunął kotary tak by nie dostawało się tam żadne światło. Poinformował menedżera, że nie pojawi się na zaplanowanej konferencji prasowej i chce jak najszybciej opuścić Stambuł. Śmierć córki w 2006 roku sprawiła, że Enke stopniowo rozpadał się na setki małych kawałeczków, mimo że w szatni przyjmował pozę silnego faceta, który radzi sobie z dramatem. Większość kolegów z klubu nie miało pojęcia o jego chorobie. Depresja doprowadziła go do samobójstwa w 2009 roku.
To jedna z najtragiczniejszych, a zapewne najlepiej udokumentowana historia piłkarza zmagającego się z problemami psychicznymi. Jak wskazują badania FIFPro blisko 40 proc. zawodników ten problem dotknął w mniejszym lub większym stopniu. Wiele tych historii nigdy nie ujrzało światła dziennego. Możemy tylko domniemywać za iloma spartaczonymi sytuacjami, niezrozumiałymi kiksami stały demony szalejące w głowie. Ostatnio jeden z dziennikarzy wspominał swoje zawodowe początki. Pisząc relację z meczu mocno "przejechał się" po zawodniku, który popełniał tego dnia wiele błędów. W tekście nie brakowało epitetów, ale naprawdę głupio zrobiło się autorowi, gdy dowiedział się później, że skrytykowany piłkarz właśnie stracił rodziców i na nim spoczywa teraz obowiązek opieki nad młodszą siostrą.
Oczywiście można powiedzieć, że piłkarz musi być odporny psychicznie i basta. To nie sport dla wymoczków, a jeśli ktoś nie radzi sobie z presją to niech stempluje znaczki na poczcie. To często pojawiające się argumenty w tym dyskursie. Starsi piłkarze twierdzili, że jedyny psycholog, jakiego potrzebują zawodnicy ma rudy kolor, na imię Jaś, a na nazwisko Wędrowniczek. Luis Figo, piłkarz który po przejściu z Barcelony do Realu mierzył się z gigantyczną wrogością Katalończyków uważa, że piłkarz musi radzić sobie z krytyką, bo to część zawodu. Silny charakter jest tak samo ważny jak silne mięśnie. Nie każdy ma jednak taką moc, jak choćby Arkadiusz Malarz, który w krótkim czasie stracił dwie bliskie osoby, ale nie odbiło się to w żaden sposób na jego boiskowej dyspozycji.
Łatwo jest osądzać siedząc przed telewizorem czy na stadionie. Takie prawo kibica, by kąpać się w skrajnościach. Po dobrych meczach stawiać pomniki, by po gorszych natychmiast je burzyć. Kogo interesowało to, że Jesus Navas cierpiał na zespół lęku napadowego i gdy opuszczał rodzinne strony wpadał w panikę? Ważne było to ile miał asyst w sezonie. O problemach alkoholowo-psychnicznych Igora Sypniewskiego nie mówiło się, gdy regularnie trafiał do siatki, tylko wtedy, gdy pudłował na potęgę. Wielki talent niemieckiego futbolu, Sebastian Deisler dał sobie spokój z piłką mając 27 lat. Nie potrafił poradzić sobie z tempem piłkarskiego cyrku. Czy większa empatia w środowisku pozwoliłaby im uniknąć załamania?
Wiele takich historii rozgrywa się na naszych oczach, choć nie potrafimy ich dostrzec. Symptomatyczny jest przykład Szymona Matuszka, który został piłkarzem Górnika Zabrze walczącego o utrzymanie w Ekstraklasie w sezonie 2015/16. W tym samym czasie dowiedział się o poważnej chorobie swojego synka i całymi daniami przesiadywał w szpitalu. Trudno mu było skupić się na futbolu, ale o swoich problemach nie mówił. Gdy Szymon był gościem "Ligi Plus Extra" pytałem go o powody milczenia. Uzasadniał to charakterem, który nie pozwala publicznie mówić o słabościach. W świecie kipiącego testosteronu piłkarskiej szatni trudno o takie wyznania, znacznie łatwiej o załamanie. Bo choć często ich heroizujemy to musimy pamiętać, że piłkarze to przede wszystkim ludzie. Czasem wyjątkowo wrażliwi.
Krzysztof Marciniak, autor tekstu jest dziennikarzem nc+