Puchar Polski. Tylko tyle i aż tyle. Jak (nie) odmieniona Legia zagrała z Górnikiem [SPOSTRZEŻENIA]

Najpierw była motywacja, potem rezygnacja, bo Legia Warszawa - prowadzona po raz pierwszy przez Deana Klafuricia - grała wolno i przewidywalnie. Ale w końcu przyspieszyła. A nawet nie tyle przyspieszyła, ile skorzystała z prezentu od rywali i zameldowała się w finale Puchar Polski. Spostrzeżeniami po wygranej Legii z Górnikiem Zabrze (2:1) dzielą się Bartłomiej Kubiak i Konrad Ferszter ze Sport.pl.

Najpierw motywacja

Sędzia rozpoczął mecz, a on od razu włączył stoper, klasnął w dłonie. Nie minęło 10 sekund, a już podpowiadał swoim piłkarzom. A nawet nie tyle podpowiadał, ile wyraźnie krzyczał, machał rękoma.

Ale to było inne machanie, niż to Romeo Jozaka. Bo Dean Klafurić nie szalał przy linii, nie zrzucał z siebie marynarki, (swoją drogą ubrany był w dres). Nie kontestował specjalnie decyzji sędziów (co akurat jego poprzednik robił często). Nie reagował też wybuchowo na nieudane zagrania swoich piłkarzy.

Nowy trener Legii skupił się przede wszystkim na Legii. I na wyciąganiu tego, co dobre. I choć wcale dużo tego dobrego nie było, to i tak bił brawo niemal po każdym udanym podaniu, nawet po takim do boku - na metr czy dwa. 

Dyrygowanie

Klafurić, w przeciwieństwie do Jozaka, nie oglądał meczu przy bocznej linii z założonymi rękami. Wręcz przeciwnie, Chorwat był w niemal ciągłym ruchu, spod ławki rezerwowych starał się dyrygować zespołem, podpowiadać mu i ustawiać go.

Najbardziej widoczne było to w chwilach, gdy korygował ustawienie zespołu w defensywie. Chorwat klaskał, gwizdał, zwracał swoim piłkarzom uwagę na indywidualne krycie przeciwników, na pressing.

Na wyższe, agresywniejsze atakowanie rywali Klafurić uwagę zwracał zwłaszcza wtedy, gdy zabrzanie wykonywali auty na własnej połowie. To właśnie wtedy Chorwat też dynamicznie klaskał, motywował swoich zawodników do doskakiwania do przeciwników. I trzeba przyznać, że najczęściej dawało to oczekiwany efekt, bo legionistom udawało się odzyskiwać piłkę. To, że później nie umiała zrobić z tego pożytku, to oddzielna kwestia...

Legia - Górnik 2:1 Legia - Górnik 2:1 FOT. KUBA ATYS

A potem rezygnacja

O ile pierwszą połowę Klafurić zaczął tuż przy bocznej linii, o tyle drugą już siedząc na ławce. Motywacja przemieniła się u niego chyba w rezygnację. I to nawet chyba szybciej, bo Chorwat już w końcówce pierwszej połowy stał przy linii przygaszony, zaczął nawet siadać.

Ale nawet mu się specjalnie nie dziwimy, bo na grę Legii patrzyło się z trudem. Zresztą nie tylko na Legii, bo na Górnika też. Zero celnych strzałów w pierwszej połowie mówi w zasadzie wszystko.

W drugiej celne strzały już były. Ale Klafurić nadal wyglądał na zrezygnowanego. Nawet gdy sędzia wyrzucał z boiska Tomasza Loskę (w 68. minucie bramkarz Górnika zobaczył czerwoną kartkę za interwencję rękoma poza polem karnym), nie ruszył się z od razu z ławki. Jako pierwszy wyskoczył z niej Konrad Paśniewski, kierownik drużyny.

Bo Legia była wolna

Była 36. minuta spotkania. Na połowie Górnika piłkę przejął Domagoj Antolić. Do podania wybiegli mu Adam Hlousek i Marko Vesović. Mógł wybierać - obaj byli na dobrych pozycjach. Ale wybrał źle.

To znaczy, trudno jego wybór w jakikolwiek sposób bronić czy racjonalnie wyjaśnić, bo chorwacki pomocnik, zamiast przyspieszyć akcję, postanowił ją zwolnić. Zagrać do tyłu, do obrońców.

Ale to nie było pierwsze tego typu zagranie. I to nie tylko Antolicia, ale też całej Legii, która wciąż - podobnie jak w poprzednim spotkaniu z Zagłębiem Lubin (przegranym 0:1) - rozgrywała piłkę w poprzek: wolno, na alibi i bez pomysłu.

Legia - Górnik 2:1 Legia - Górnik 2:1 FOT. KUBA ATYS

I (nie) odmieniona

Czy Klafurić będzie w stanie odmienić Legię i sprawić, by ta w najbliższych tygodniach grała lepiej i skuteczniej, jeszcze nie wiemy. Z powodu braku odpowiedniego doświadczenia trudno jednoznacznie ocenić warsztat chorwackiego szkoleniowca. Ale trzeba też uczciwie przyznać, że na zmiany przed meczem z Górnikiem miał wyjątkowo mało czasu.

W środę przy Łazienkowskiej nie zdarzył się cud i Legia nie zagrała dużo lepiej niż w sobotę przeciwko Zagłębiu. Mistrzowie Polski wciąż byli wolni, statyczni, przewidywalni. Popełniali też błędy w defensywie. Przez 74 minuty warszawscy kibice mieli pełne prawo do frustracji i niezadowolenia, bo postawa ich zespołu do złudzenia przypominała tę za kadencji Jozaka.

Nadzieją dla stołecznych fanów i całej Legii powinno być jednak to, co na boisku działo się po czerwonej kartce dla Loski. Mistrzowie Polski otrzymali od rywali prezent, który okazał się bardzo pozytywnym impulsem. Zespół Klafuricia nagle zaczął biegać, stał się agresywniejszy, szybszy. Wykorzystywał przewagę liczebną, ale przede wszystkim pokazał, że potrafi reagować. Pozytywnie.

Tylko tyle i aż tyle.

Legia Warszawa - Górnik Zabrze 2:1 (2:1)

Bramki: Kucharczyk (74.), Niezgoda (90.) - Hlousek (56. - sam)

Legia: Cierzniak - Jędrzejczyk (77. Pasquato), Remy Ż, Pazdan, Hlousek - Antolić, Philipps - Vesović, Szymański (60. Hamalainen), Kucharczyk (90. Mauricio) - Niezgoda

Górnik: Loska CZ - Wieteska, Suarez, Bochniewicz, Gryszkiewicz - Kądzior (73. Pawłowski), Matuszek, Hajda (61. Ambrosiewicz), Kurzawa - Żurkowski, Angulo (90. Wolniewicz)

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.