Malcom bohaterem Barcelony. El Clasico może okazać się dla niego przełomowe

Na trybunach Camp Nou obecny był Silvinho, były piłkarz Barcelony, a obecnie asystent Tite. Miał obserwować rewelacyjnego w ostatnich tygodniach Viniciusa Juniora, ale największym beneficjentem jego wizyty może okazać się Malcom. Brazylijczyk strzelił gola na wagę remisu (1:1) w pierwszym półfinałowym meczu Pucharu Króla.
Zobacz wideo

Być może 57. minuta El Clasico okaże się przełomowa w jego karierze na Camp Nou. Zanim jednak strzelił swojego najważniejszego gola dla Barcelony, piłka powinna wylądować w siatce już dwa razy. Najpierw Jordiego Albę zatrzymał Keylor Navas, a chwilę później Sergio Ramos wybił ją z linii bramkowej po strzale Luisa Suareza. Malcom zachował spokój - przyjął piłkę, uderzył i trafił tuż przy słupku. Bramka była w tym czasie pusta, bo Navas jeszcze zbierał się po wcześniejszej interwencji, ale zakończenie tej akcji golem wcale nie było proste. Na linii strzału stało dwóch obrońców Realu, ale Brazylijczyk uderzył idealnie.

Malcom został w Barcelonie i zapewnił jej remis w El Clasico

Latem FC Barcelona sprzątnęła go Romie sprzed nosa. Włoski klub zdążył nawet ogłosić jego kupno na oficjalnej stronie internetowej, ale wystarczyła krótka rozmowa z działaczami „Blaugrany”, by piłkarz zmienił zdanie, wycofał się ze wszystkiego i wylądował w stolicy Katalonii. Dotychczas szło mu tak słabo, że kibice Romy pisali o karze za brak lojalności i niedojrzałe zachowanie. Malcom właściwie nie grał, a gdy już pojawiał się na murawie to zawodził. W dodatku przynosił pecha - Barcelona przegrała w tym sezonie cztery mecze, a on wystąpił w każdym z nich.

Kibice pamiętali, że klub wydał na niego aż 41 milionów euro. I kilku z nich uznało, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Gdy w styczniu pojawiły się za niego oferty, większość fanów oczekiwała, że klub przyzna się do błędu, sprzeda go bez żalu i odzyska część pieniędzy. Zdaniem katalońskich mediów chciał go u siebie chiński Guangzhou Evergrande i proponował 50 milionów euro. Barca miała szasnę jeszcze na tej wpadce zarobić, ale sam piłkarz chciał pozostać w Europie. Zainteresowany miał być też Tottenham, ale i z tego transferu nic nie wszyło. 

Występ Malcoma przeciwko „Królewskim” wcale nie był oczywisty. Gdyby nie kontuzja Messiego, zapewne usiadłby na ławce rezerwowych. Valverde wystawiając go w pierwszym składzie na mecz z Realem Madryt działał wbrew logice, bo Brazylijczyk ostatniego gola strzelił dwa miesiące temu, gdy przeciwnikiem Barcelony była trzecioligowa Leonesa. Od tego czasu spędził na boisku zaledwie 157 minut. Jedną z nielicznych osób, która wierzyła w jego dobry występ był Joan Aspiazu, asystent Valverde. – Jestem pewny, że to będzie jego wieczór. Malcom da nam naprawdę dużo – przekonywał w rozmowie tuż przed meczem.

Z piekła do nieba

Brak regularności dał się jednak we znaki już w pierwszej połowie, gdy Malcom uciekł obrońcom Realu, a chwilę później w sytuacji sam na sam trafił prosto w Keylora Navasa. Co istotne, po tej sytuacji grał tak, jakby chciał odkupić swoje winy. O załamaniu nie było mowy. Kilka razy udało mu się ograć Marcelo, wywalczył też parę rzutów wolnych. Był aktywny, energiczny i nie chował się tak, jak Philippe Coutinho. Szczególnie w porównaniu ze swoim rodakiem wypada bardzo korzystnie i być może przejmie część minut, które Valverde dotychczas dawał najdroższemu piłkarzowi w historii FC Barcelony. Nagrodę za swoją nieustępliwość odebrał w drugiej połowie, gdy strzelił gola dającego Barcelonie remis 1:1. 

Boisko opuścił na kwadrans przed końcem spotkania i pierwszy raz publiczność podziękowała mu za występ brawami. To najlepsza nagroda. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.