Santi Cazorla wrócił po jedenastu operacjach, walce z gangreną i przeszczepie skóry. Strzelił dwa gole Realowi Madryt

Santi Cazorla przeszedł własną drogę krzyżową. Z 11 operacjami, fatalną diagnozą, ryzykiem amputacji stopy, przeszczepem skóry, 668 dniami poza boiskiem. Lekarze nie wierzyli, że kiedykolwiek na nie wróci. Walczyli, żeby mógł stanąć na własnych nogach. Obu. Cazorla zakpił z medycyny, wrócił do gry i w czwartek strzelił dwa gole Realowi Madryt.
Zobacz wideo

- Grać w piłkę? Jeżeli będzie pan w stanie spacerować z synem po ogrodzie, to już będzie spory sukces – usłyszał od lekarza w Londynie.

Fragment tatuażu z lewej ręki ma teraz na kostce przy prawej stopie. Przeszczepiono mu fragment skóry z wytatuowanym imieniem córki. W ten sposób lekarze uratowali jego nogę przed amputacją, bo po jednej z jedenastu operacji w ranę wdała się gangrena. – Chyba nie da się tego tatuażu naprawić. Zostawię go tak, jak jest. Teraz ma nawet więcej sensu – stwierdził Cazorla.

Santi Cazorla przeszedł jedenaście operacji

Nigdy nie cieszył się końskim zdrowiem. Pierwszy raz prawą kostkę złamał w 2009 roku, gdy grał jeszcze w Villarrealu. Cztery lata później, podczas meczu Hiszpania – Chile, pękła mu ta sama kość. Wrócił do gry już po sześciu tygodniach. Zdecydowanie za szybko. - Po rozgrzewce mogę grać. Jednak w przerwie, jak tylko mięśnie nieco wystygną, chce mi się płakać – mówił w wywiadzie dla „Goal.com”.

19 października 2016 roku, Arsenal rozbijał Łudogorec w Lidze Mistrzów. Na początku drugiej połowy, Cazorla podał do Oezila, a ten strzelił gola na 4:0. Kilkadziesiąt sekund później Hiszpana nie było już na boisku, kamery odprowadziły go do szatni. Szedł kulejąc, z grymasem bólu na twarzy. Diagnoza? Dość ogólna – uraz kostki.

Rutynowa operacja, kilkanaście szwów, miesiąc przerwy i po bólu - tak miało być. Ale gdy Cazorla ponownie stawił się w szpitalu na zdjęciu szwów, okazało się, że rana się nie zagoiła. Znów przeprowadzono rutynową operację. Jedną, drugą, trzecią… Skończyło się na jedenastu. - W nocy ranę wypełniała żółta ciecz. Szyli mnie, a rana znów się otwierała. Było jeszcze więcej cieczy. Lekarze przeszczepili skórę, lecz nie wiedzieli, że w środku wyżerają mnie bakterie – opowiadał Cazorla w rozmowie z „The Guardian”.

Lekarze przecierali oczy ze zdumienia

- Przyszedł do mnie Arsene Wenger i powiedział, że dadzą mi jeszcze jeden rok kontraktu. Docenili mnie, chcieli, żebym skupił się na sobie. Przeszedł operacje, wyzdrowiał i wracał do nich – mówił.

Lekarze w Londynie tylko przecierali oczy ze zdumienia. Nie potrafili mu pomóc, tkwili w miejscu. Cazorla szukał pomocy w Hiszpanii, gdzie trafił pod skalpel doktora Mikela Sancheza. Usłyszał od niego, że jest najbardziej beznadziejnym przypadkiem z jakim miał do czynienia. Dopiero on znalazł dwie bakterie w ścięgnie piłkarza i jedną w kości. – Otwierali ranę tak długo, aż zobaczyli, że gangrena zżarła osiem centymetrów mojego ścięgna. Doktor sprawdził też jaki jest stan mojej kości. Dotknął jej i stwierdził, że jest jak z plasteliny – wspomina Cazorla.

Dr Sanchez, by walczyć z gangreną, wdrożył kurację antybiotykami. Zadziałała. Później zrekontruował też ścięgno i pozwolił Cazorli uwierzyć, że wciąż będzie pełnosprawnym człowiekiem. Że będzie mógł wyjść z dzieckiem na spacer. O powrocie na boisko nawet nie myślał.

Santi Cazorla wrócił w sposób magiczny

Wziął go do siebie Villarreal. Trochę na zasadzie wyrażenia wdzięczności za to, co zrobił dla klubu zanim odszedł do Malagi, a stamtąd do Arsenalu. Dali mu szansę i przywitali z honorami. Stworzono hasztag #VuelveLaMagia (magia powraca). Trafnie, bo przecież sam powrót na boisko po takich przejściach jest przecież czymś niewyobrażalnym. Wracała też magia samego Cazorli. Piłkarza, którym zachwycał się nawet Xavi. Były zawodnik Barcelony nie mógł zrozumieć, dlaczego jego klub nie sprowadził Cazorli na Camp Nou i jak to możliwe, że Santi nie wychował się w La Masii. Grał przecież jakby przeszedł przez wszystkie jej szczeble.

Nikt nie miał jednak pewności, że ta magia wciąż w nim jest. Mogła przecież zostać wycięta podczas którejś z operacji, ale w Villarrealu wierzono, że będzie inaczej. Podczas jego prezentacji na murawie El Madrigal ustawiono szklaną kapsułę i zatrudniono magika, który wypełnił ją gęstym białym dymem. Z jego oparów wyłonił się Santi Cazorla. Magik wrócił.

Kontuzje go omijają. Gra regularnie, a w czwartek strzelił dwa gole Realowi Madryt. – To był dla mnie bardzo wyjątkowy mecz, zwłaszcza że trafiłem przeciwko Realowi. Wciąż chcę pracować i stawać się lepszym - powiedział w rozmowie z „Mavistar”.

Niewykluczone, że po zakończeniu sezonu klub zaproponuje Hiszpanowi przedłużenie umowy o kolejny rok. To sukces, o jakim lekarzom się nawet nie śniło.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.