Michał Okoński: Moyes poskromił Rooneya

Przyszłość Wayne'a Rooneya w MU przez pół roku wisiała na włosku. Pierwszy od maja wywiad Aleksa Fergusona, a także pojawiające się przed derbami z MC wypowiedzi Davida Moyesa i samego Rooneya wskazują, że kryzys został zażegnany - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Pobije rekord Charltona, czy nie? Wayne Rooney już jest czwartym najlepszym strzelcem w dziejach Manchesteru United - po tym, jak w środowym meczu z Bayerem Leverkusen zdobył dwusetną bramkę, 27-letniemu Anglikowi brakuje już tylko (lub aż) czterdziestu dziewięciu. Jeśli spojrzeć na statystyki z ostatnich sezonów, Rooney może stać się rekordzistą jeszcze przed trzydziestką - pod warunkiem oczywiście, że do tego czasu będzie grał w Manchesterze.

Na ławce z Realem

Do odejścia, o którym tego lata spekulowano wyjątkowo głośno, sposobił się już przecież parę razy. Najwięcej mówiło się o tym jesienią 2010 r., kiedy szejkowie robili wszystko, by go sprowadzić do MC, a on otwarcie groził klubowi, że odejdzie, jeśli nowi właściciele, rodzina Glazerów, nie zaczną dokonywać transferów na miarę jego ambicji. Wtedy w ciągu kilku dramatycznych dni Alex Ferguson zdołał go skłonić do zmiany stanowiska i podpisania nowego, zresztą rekordowo wysokiego kontraktu, później zaś wysłał go do ośrodka treningowego Nike'a w lasach Oregonu, gdzie z dala od medialnego szaleństwa Rooney mógł oczyścić umysł i wrócić do formy.

Właściwie to zabawne, że tak łatwo zapomnieliśmy o tamtym kryzysie, bo lekcje z niego pozwoliłyby przeżyć w spokoju ostatnie pół roku. Wszystko zaczęło się w marcu, kiedy sir Alex posadził go na ławce rezerwowych podczas meczu z Realem. Niesamowicie czytało się wówczas (wspominałem o tym na swoim blogu ) wykwity "jednodniowego dziennikarstwa" o przyszłości przygasającej rzekomo gwiazdy, wychodzące spod pióra ludzi, którzy zaledwie kilkadziesiąt godzin wcześniej opisywali pojedynek w Lidze Mistrzów niemal wyłącznie w kategoriach konfrontacji Rooney-Ronaldo. Problem w tym, że później Ferguson posadził Anglika na ławce po raz kolejny - w maju, w swoim ostatnim meczu w roli menedżera, ujawniając przy okazji, że Rooney poprosił o wystawienie na listę transferową. Było oczywiste, że relacje z trenerem, który wcześniej pomógł mu przejść przez wiele kryzysowych sytuacji - choćby po nagłośnionych przez tabloidy schadzkach z prostytutką, kiedy małżeństwo Rooneyów spodziewało się dziecka - są fatalne.

Zmiennik van Persiego

Napięcie na linii Ferguson-Rooney wystarczyło, żeby tegoroczne wakacje upłynęły pod znakiem sprzedawania tego ostatniego do Chelsea, Arsenalu, Barcelony, Realu czy PSG - sprzedawania przez media, rzecz jasna, bo już w czerwcu piłkarz żądał od klubu przeprosin, oświadczając, że nigdy nie prosił o wystawienie na listę transferową, a klub z kolei deklarował, że piłkarz nie jest na sprzedaż. Dziennikarze pamiętali także, że z trenowanego przez Davida Moyesa Evertonu Rooney odchodził w 2004 r. w nie najlepszej atmosferze, a później obaj panowie spotkali się nawet w sądzie, czego efektem były płynące z ust piłkarza przeprosiny i odszkodowanie za nieścisłe zrelacjonowanie w autobiografii zawodnika szczegółów wspólnej pracy na Goodison Park. Owszem, Moyes od pierwszych dni w MU próbował tłumaczyć mediom, że wie, co robi, Anglik zaś nie jest na sprzedaż, świetnie trenuje i ma ten "błysk" w oku - ale zwyczajnie go nie słuchały.

Zwłaszcza że w lipcu dostały do rąk wyjątkowo mocną amunicję: zaledwie kilkanaście godzin po wylocie drużyny na azjatyckie tournée ogłoszono, że Rooney złapał kontuzję i wraca do Anglii, potem zaś Moyes powiedział, że owszem, potrzebuje go, ale wyłącznie na wypadek kontuzji van Persiego. Coś musiało się wydarzyć - spekulowaliśmy wszyscy, zapominając, że i Ferguson w końcówce poprzedniego sezonu, i Moyes na początku okresu przygotowawczego mieli dobre powody, by nie traktować Rooneya jako gracza niezastąpionego. Znaczna część jego ostatniego sezonu była przecież nieudana: Anglik łapał uraz za urazem, nie potrafił wejść w rytm meczowy, raz zagrał i nie strzelił, drugi raz był o włos od bramki, więc wydawało się, że za trzecim razem się przełamie, ale za trzecim razem nie wychodził już na boisko, bo znowu narzekał na zdrowie. Inna rzecz, że niejeden raz sfotografowano go z papierosem, Ferguson domagał się, żeby schudł i skupił się na graniu w piłkę, a klub rzeczywiście zwlekał z rozmowami o przedłużeniu kontraktu.

Zwycięstwo Moyesa

Teraz, kiedy wszystko wróciło do normy (Rooney gra, strzela i asystuje w kolejnych meczach nowego sezonu), Moyes odsłonił nieco karty: wyznał, że po przyjściu do klubu martwił się, że jego dawny podopieczny "zmiękł", tracąc gdzieś dawną siłę i agresję. Wyzwanie, jakie przed nim leżało, polegało na postawieniu piłkarza do pionu, co jakże często w tym fachu wiąże się z przykręceniem śruby. Inaczej mówiąc: jeśli powiedział o nim publicznie jako o zmienniku van Persiego, wiedział, że dla piłkarza tak zasłużonego w historii MU musi to brzmieć obraźliwie - i liczył, że wściekły Rooney udowodni mu, że jest w błędzie. Ale mówił też coś innego, zwłaszcza do nas, nadmiernie w tamtym czasie koncentrujących się na tym, czy Anglik zostanie, czy odejdzie: piłkarz, o którego wciąż pytacie, z mojej perspektywy nie jest aż taki ważny, a w każdym razie nie jest (tu Alex Ferguson mógłby być z Moyesa dumny) ważniejszy niż klub.

Na konferencji przed dzisiejszymi derbami następca Fergusona wręcz naśmiewał się z dziennikarzy: "Już przed wyjazdem do Azji mówiłem wam, że jest w świetnej formie, ale mi nie wierzyliście. Wszystko, co dzieje się teraz, to zbieranie owoców ciężkiej pracy podczas przygotowań do sezonu". A Rooney tylko mu wtórował: mówił, że treningi u Moyesa są bardziej intensywne niż u Fergusona, ale ta intensywność jemu akurat bardzo służy. Gołym okiem widać, że złość, którą w ostatnich miesiącach tłumił, obrócił w dobrym kierunku, a na boisku mieszczą się obaj z van Persim - jeden za plecami drugiego lub schodzący do boku. W meczu z Bayerem to Holender asystował przy jednym z goli Anglika, a potem obaj współpracowali przy bramce Valencii.

Nic dziwnego, że w tym tygodniu głos zabrał także - po raz pierwszy od odejścia z menedżerskiego fotela - sir Alex. W wywiadzie dla telewizji Manchesteru United zachwycał się grą Rooneya w spotkaniu Ligi Mistrzów; mówił, że jako klubowy dyrektor był zachwycony jego energią i wolą atakowania piłkarzy rywala. "To znów ten Wayne, którego zawsze pamiętaliśmy" - dodawał, ewidentnie wyciągając przy okazji rękę na zgodę.

Największym wygranym w tej sytuacji jest David Moyes. Podczas przygotowań do sezonu potrafił Rooneya zmobilizować do pracy. W kulminacyjnym momencie transferowego zamieszania niespodziewanie wystawił go do gry z Chelsea, grając na nosie otwarcie kaptującemu Rooneya Jose Mourinho. Co więcej: poprowadził sprawę kompletnie samodzielnie: wspierające trenera i komplementujące piłkarza wypowiedzi Fergusona i Bobby'ego Charltona pojawiły się dopiero w ostatnich dniach, po tym jak Rooney rozstrzelał się już zarówno w meczach Premier League, jak i Ligi Mistrzów. Moyes, co warto podkreślić, nadal Rooneyowi nie odpuszcza: odmawia rozmów o kontrakcie, mówi, że chce kolejnych goli i kolejnych dobrych występów. "Wszystko, o co go proszę, to żeby znów się pokazał, żeby był coraz lepszy"... Znając obsesję brytyjskiej prasy na punkcie angielskich gwiazd, po tym jak poradził sobie z Rooneyem, wciąż nowy menedżer MU będzie mógł liczyć na taryfę ulgową mediów nawet w przypadku wpadki z Manchesterem City.

Inna sprawa, że media są przekonane, że poskromiony przez Moyesa, ale wciąż dziki Rooney ma być kluczem do dzisiejszego zwycięstwa United nad City.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.