Stoke - giganci wielcy jak Barcelona. A nawet więksi

Zapytajcie trenera Wengera, on na pewno wytłumaczy niezorientowanym, dlaczego drwale są czarniejszymi charakterami niż Lecter, Joker i Chigurh razem wzięci. Zapytajcie czcicieli futbolu subtelnego, oni opowiedzą, że wyjść na murawę Britannia Stadium to zejść do Mordoru. Zapytajcie historyka, on z rozrzewnieniem powspomina, co działo się na wyspiarskich trawach, zanim wyspiarski futbol zaprzedał duszę - pisze w swoim felietonie dziennikarz ?Gazety? i Sport.pl Rafał Stec.

Na początku był ręcznik. Zastosowany nowatorsko, chwytany nie dla poddania się, lecz odniesienia triumfu. Stoke leży tam, gdzie chłopcy od podawania piłek podają nade wszystko ręcznik, więc ich drużyna znój wypraw na mecze wyjazdowe - do innych obyczajów - odczuwa boleśniej niż wszystkie inne drużyny świata. Nad angielskimi stadionami, jak wiadomo, siąpi notorycznie, a jak siąpi, to piłka moknie, a jak moknie, może się wyśliznąć z rąk, a jak się wyśliźnie choćby nieznacznie, to trudno mocno i celnie wyrzucić ją z autu, a jak się mocno i celnie nie wyrzuci, to trudno wykorzystać czyhających w polu karnym drągali, którzy się zasadzają, żeby, jak mawiał nasz swojski drągal Radosław Kałużny, załadować z bańki.

Dlatego gospodarze chlebem i ręcznikiem gości ze Stoke w żadnym razie nie witali, a ci do dziś okrutnie mszczą się na budzącym grozę Britannia Stadium. W tym sezonie u siebie nie przegrali, choć podejmowali Manchester City i Arsenal. Odkąd w 2008 roku dopchali się do najwyższej angielskiej ligi, zabierali tam wszystkie lub co najmniej urywali pojedyncze punkty każdemu potentatowi, ze szczególnym okrucieństwem okładając właśnie londyńczyków pod przywództwem Arsene Wengera. Wielokrotnie bogatszym przeciwnikom ulegli ledwie raz, a pobili ich aż trzykrotnie (3:1, 3:1, 2:1), zatem francuski trener, najbardziej zaprzysięgły wróg Stoke, dostrzegł w nich zagrożenie dla całej piłki nożnej, proceder dalekosiężnych wyrzutów potępiając jako nieetyczny.

Z niskoligowych czeluści wychynęli oprawcy nieprzypadkowo akurat w naszych czasach, wraz ze zwycięskim pochodem miniaturowych wirtuozów z Camp Nou, przyroda ciąży wszak ku równowadze, absolutne piękno nie istnieje bez absolutnej brzydoty, skończonego dobra nie docenimy bez skończonego zła. Jeśli na boiskach rozpanoszyli się wiotki Iniesta z kurduplowatym Messim, to musiały zakasać rękawy również chłopy trenera Tony'ego Pulisa, które do wyrębu lasu nie potrzebowałyby siekier. Czas utrzymywania się przy piłce? Najkrótszy w lidze angielskiej. Wygrane pojedynki główkowe? Najwięcej w lidze. Dryblingi? Najmniej. Odsetek celnych podań? Najniższy po Reading. Żółte kartki? Najwięcej po West Ham. Faule? Też pozycja wiceliderów, podobnie jak w rankingu celnych i niecelnych strzałów. Gdyby Alicja wdepnęła po drugiej stronie lustra w mecz piłkarski, zobaczyłaby tam Barcelonę grającą jak Stoke.

Mówią, że Katalończycy wymyślili futbol na nowo, a przecież w Stoke też wymyślili, tylko pracowali koncepcyjnie na innych wysokościach, nie przy murawie, lecz dwa albo i ze trzy metry nad nią, stamtąd właśnie ładują z bańki, legendarne rzuty z autu stosowali w tym jakże precyzyjnie wymierzonym celu. Dochowali się nawet własnego Messiego, a może raczej Xaviego, skoro Rory Delap nie strzelał sam, wolał asystować - zanim został gwiazdą futbolu, rzucał oszczepem, dlatego posłanie piłki na głowy kumpli to dla niego bułka z bananem. Frunie ona na odległość nawet 40 metrów, z prędkością sięgającą 60 km/godz., po dość płaskiej trajektorii, silnie podkręcona. I wywołuje paniczne spustoszenie. Zdarzali się bramkarze, którzy w zagrożeniu woleli wykopywać piłkę za linię końcową niż boczną, uważając rzut rożny za mniej niebezpieczny.

Wiedzieli, co czynią; w szczytowym okresie twórczości drwale ze Stoke rąbali bezpośrednio po autach kilkanaście goli w sezonie. W roku 2012 nasi bohaterowie pobrzękują już, niestety, niemal pustym magazynkiem. Delap zestarzał się do 36-latka, przycupnął w rezerwie, pasowany na następcę Ryan Shotton i inni mistrzowi dorównać nie umieją. Nic zaskakującego. Katalończycy również nie odnajdą w przyszłości spadkobiercy Messiego ot tak zaraz po zejściu Argentyńczyka z boiska.

Wdzięku zakapiory wcale jednak nie zatraciły. Trzymają fason najbardziej kultowej drużyny w nowożytnych dziejach Premier League, ich przywoływane wyżej statystyki WhoScored.com pochodzą z soboty - mimo kilku żartobliwych transferów (w Owenie, N'Zonzim czy Adamie kupowali technikę) nadal uprawiają futbol wściekle fizyczny, pozostają wierni ideałom, cyzelują stałe fragmenty gry, trwają w ustawicznym poszukiwaniu prostoty, drobiazgowo sukces planują - zerknijcie, jak przed tygodniem wykombinowali po rzucie rożnym gola, który Gary Neville obwołał szlagierem jesieni. W każdym razie nie tylko moje marzenia się nie zmieniają, jak zawsze pragnąłbym zobaczyć przed śmiercią ich wojnę światów z Barceloną, po nocach układam fantastyczne scenariusze, które ją wywołują. Np. Katalończycy słabują w Lidze Mistrzów, po pechowej jesieni zlatują w przedzimowym losowaniu do Ligi Europejskiej, tam wiosną czeka na nich Stoke. I wcale w wielkim świecie nie debiutuje, wielki świat zwiedzało już w zeszłym roku (oczywiście królując w statystykach rzutów autowych), po uprzednim sensacyjnym dokopaniu się do finału Pucharu Anglii.

Aż mnie dreszcze przechodzą od samego fantazjowania, to byłoby monumentalne starcie światła z mrokiem, może wreszcie Stoke zasłużenie przyciągnęłoby uwagę milionów. Zapytajcie trenera Wengera, on na pewno wytłumaczy niezorientowanym, dlaczego drwale są czarniejszymi charakterami niż Lecter, Joker i Chigurh razem wzięci. Zapytajcie czcicieli futbolu subtelnego, oni opowiedzą, że wyjść na murawę Britannia Stadium to zejść do Mordoru. Zapytajcie historyka, on z rozrzewnieniem powspomina, co działo się na wyspiarskich trawach, zanim wyspiarski futbol zaprzedał duszę. Tak, piłkarze Tony'ego Pulisa odwołują się do tradycji do kości brytyjskich jak herbata o piątej. Przypominają, że na boiskach przelewało się swego czasu krew, pot i łzy, potrafią wykręcić slasher movie, przy którym "Piła" zdaje się brutalna jak przycinanie paznokci. Skoro reprezentują klub założony w antycznym roku 1863, czyli drugi najstarszy zawodowy na planecie, to cofać nie wypada nogi ani łokcia. Szlachectwo zobowiązuje.

Rodacy ich zauważyli, Alex Ferguson obdarował urokliwym przydomkiem "zieloni giganci", zagranica woli fenomen wyniośle przemilczać. Obcojęzyczna cisza wpija się w uszy, choć Britannia Stadium pozostaje niezdobyty od początku lutego, choć od tamtej pory padały sławniejsze obiekty Chelsea czy Manchesteru United, choć w bieżącym sezonie ligowym forteca Stoke nie byłaby naruszona żadną straconą bramką, gdyby nie odosobniony cios zadany we wrześniu przez Javiego Garcię. Dociera do was, europejskie snoby, że tylko drwale mieli wystarczająco zdrowia, by pokalać własne boisko ledwie jednym wbitym przez rywali golem!? Że wszechmistrzowski Manchester City przyjął ich aż pięć? Że wszechbogata Chelsea przyjęła siedem? Wszechmocny Manchester United - dziewięć? Że więcej strat poniosły u siebie również wszechkrólewski Real Madryt, wszechuwodzicielska Barcelona, gromadnie opiewane Bayerny i Borussie, wywodzące się z ojczyzny catenaccio Juventusy oraz Intery, a także wszyscy inni pierwszoligowcy rywalizujący w najsilniejszych futbolowo krajach kontynentu?

Bardzo lubiłem odkrycie - zawdzięczam je corocznemu raportowi "Demographic Study of Footballers in Europe" - że ogólne wrażenie znajduje skrajne potwierdzenie w twardych faktach, znaczy Katalończycy z Camp Nou wystawiają drużynkę o najniższej, a Stoke drużynisko o najwyższej średniej wzrostu w Europie. Zaintrygowany śledziłem przed rokiem w wewnątrzangielską debatę, czy aby nasi barbarzyńcy nie łamią regulaminu, kiedy w meczach wyjazdowych chowają ręcznik pod koszulką. Miałem uciechę, kiedy rywale przesuwali bandy reklamowe, by skrócić barbarzyńcom rozbieg. Z niepokojem słuchałem Pulisa (trenera z dziesięcioletnim już, tylko na chwilę przerywanym stażem na posadzie!) przebąkującego, że oryginalny styl gry jego ludzi będzie w miarę możliwości ewoluował w kierunku pospolitej wszechstronności. A w trakcie wspominanych tyrad Wengera, który wstrząśnięty kalibrem podręcznej wyrzutni Delapa kontratakował pomysłem, by auty wybijać nogą, pomyślałem, że właśnie to mogłoby zwieńczyć niedoceniony, acz doniosły wpływ Stoke na urodę nowoczesnego futbolu - szokująca rewolucja w przepisach.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.