Liga Mistrzów. Holenderski walec sprawił, że Real Madryt cierpiał. Ajax zachwycił

Piłkarze Ajaksu zagrali jakby jutra miało nie być. Nie przejęli się, że ich rywalem jest zwycięzca trzech poprzednich edycji i że jego forma w ostatnich tygodniach rośnie, a im zdarzają się wstydliwe wpadki. Jednak futbol nawet w przeddzień walentynek niewiele miał w sobie z romantyka. Ostatecznie dzięki doświadczeniu, wyrachowaniu i skuteczności zwyciężył Real Madryt.
Zobacz wideo

Video pochodzi z serwisu VOD

Na stadion w Amsterdamie zaproszono największe legendy holenderskiej piłki. Większość z nich nosi w sercu Ajax i podczas meczu to te serca rosły najbardziej. Bo oto młodzi chłopcy (średnia wieku pierwszej jedenastki to 24 lata) rzucili się na Real Madryt. Grali z myślą, którą na konferencji prasowej podzielił się ich trener. – Real jest królewski, ale nie musimy go traktować jak króla – mówił Erik ten Hag. 

Ajax zagrał jakby to był finał

W tym zdaniu zawiera się wszystko – szacunek do utytułowanego przeciwnika, ale nie strach. W grze jego zespołu widać olbrzymią chęć strącenia „Królewskich” z tronu. Młodzieńcza brawura pozwoliła Ajaksowi grać tak samo wysokim pressingiem jak w fazie grupowej przeciwko Bayernowi. Od pierwszej minuty zmuszali przeciwników do błędów. Grali wręcz zuchwale nie zostawiając Casemiro, Toniemu Kroosowi i Luce Modriciowi choćby odrobiny wolnej przestrzeni. Gdy w środku pola piłkarze Realu tracili piłkę, napastnicy Ajaksu momentalnie uciekali w wolną przestrzeń za plecami obrońców.

Niemal każda groźna akcja Ajaksu brała się ze złego przyjęcia piłki przez „Królewskich”. Wynikało to oczywiście z szalonego pressingu gospodarzy. Doskok – odbiór – szybka akcja, tak to zazwyczaj wyglądało. Problem była skuteczność pod bramką Thibaut Courtoisa: Noussair Mazraoui uderzył obok bramki. Jeszcze bliżej był Dusan Tadić, który trafił w słupek, a Hakim Ziyech po rewelacyjnej akcji Ajaksu zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem. Gospodarze bili głową w mur i nawet gdy wyszli na zasłużone prowadzenie to radość trwała raptem kilkanaście sekund. 

Sędzia Damir Skomina po konsultacji z Szymonem Marciniakiem obsługującym w tym meczu VAR, zdecydował się podejść do monitora i jeszcze raz przyjrzeć się wykonaniu rzutu rożnego. Dośrodkowaną piłkę głową uderzył Matthijas De Ligt, a po złej interwencji Courtoisa i nieudanej próbie piąstkowania dobił ją Nicolas Tagliafico. Trafił do siatki, ale sędzia anulował gola. UEFA w trosce o jak największą transparentność swoich działań chwilę po zakończeniu spotkania opublikowała oficjalne wyjaśnienie tej decyzji:

„Bramka zdobyta głową przez Nicolasa Tagliafico została anulowana, ponieważ sędzia dostrzegł, że Dusan Tadić był na pozycji spalonej, przeszkadzając bramkarzowi w grze lub możliwości odbicia piłki podczas zagrania głową. Decyzja była zgodna z protokołem VAR i gol został prawidłowo anulowany, a drugiej drużynie przyznano rzut wolny” – czytamy w komunikacie. 

Romantyzm jest nieco przereklamowany. Nawet w przeddzień walentynek

To właśnie interwencja polskiego arbitra okazała się momentem zwrotnym w meczu. Po przerwie Real grał już lepiej, zaczął wykorzystywać błędy Ajaksu w ustawieniu i zagrażał bramce Andre Onany. Godna pochwały była jednak reakcja drużyny Erika ten Haga na stratę pierwszego gola. Po trafieniu Karima Benzemy w 60. minucie nawet odrobinę nie spadła ich wiara w zwycięstwo. Nie zniechęcili się, choć – patrząc z boku – mieli do tego prawo. Wciąż atakowali, prowadzili grę i po piętnastu minutach trafili do siatki. Akcja bramkowa była połączeniem kilku poprzednich: znów pressing zmusił Lucasa Vazqueza do złego przyjęcia piłki. Znów zagrano za plecy obrońców Realu do szybkich skrzydłowych, ale tym razem centrę Davida Neresa wykorzystał Ziyech.

Ajax był romantyczny aż do bólu, bo nawet po wyrównaniu nie cofnął się ani o krok. Jego piłkarze nadal atakowali, choć większość ekspertów stawiała, że po tak intensywnym pressingu w pierwszej połowie, w drugiej zabraknie im sił. Jego piłkarze za swoją ambicję zapłacili stratą bramki na 1:2. Ich błędy w ustawieniu wykorzystał Dani Carvajal, który idealnie dośrodkował piłkę do Marco Asensio, a ten wbił piłkę z kilku metrów do siatki. Jeszcze w doliczonym czasie gry Ajax mógł wyrównać, ale znów świetnie spisał się bramkarz Realu Madryt, który zatrzymał wprowadzonego z ławki Dolberga.

Ajax grał tak, że momentami przypominał ekipę Louisa van Gaala z lat 90., tyle że po blisko trzydziestu latach romantyzm nie jest już w cenie. W zderzeniu z pragmatyzmem, popartym – dodajmy – wielkim doświadczeniem i indywidualną klasą piłkarzy rywala, często nie przynosi efektu. „Marca” w czwartkowym wydaniu już na okładce pisze o „holenderskim walcu, który sprawił, że Real cierpiał”. Oddaje szacunek piłkarzom Ajaksu, którzy swoją grą i bezkompromisowością zachwycili większość kibiców na całym świecie, ale na rewanż w Madrycie pojadą nie z zaliczką, a odrabiać straty.

Inna sprawa, że całą dyskusję o romantyzmie skończyłyby dwa celne strzały Ajaksu. Choćby ten Tadicia, gdy piłka trafiła w słupek i Dolberga w końcówce spotkania. Holendrzy tylko do siebie mogą mieć pretensje o niekorzystny wynik. Po meczu Hakim Ziyech nieco z wyrzutem stwierdził, że Ajax był lepszy, a Real stworzył tylko dwie okazje i strzelił dwa gole. Tyle, że w tej grze na końcu zawsze chodzi o gole, a piękna przegrana nigdy nie zastąpi brzydkiego zwycięstwa.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.