Liga Mistrzów? Jej koniec jest bliższy niż się nam wydawało. Na horyzoncie jest Superliga

To, że następnym etapem rozwoju piłkarskich rozgrywek klubowych będzie wszechświatowa Superliga, podskórnie czuje każdy kibic, który choć trochę orientuje się w tym biznesie. Mało kto jednak spodziewał się, że może to nastąpić już lada chwila.

Oficjalnie wszystko jest super. Nowa Liga Mistrzów przyniesie klubom jeszcze więcej pieniędzy niż poprzednia. Liga hiszpańska będzie podbijać Indie i kraje ościenne transmisjami na Facebooku. Serie A sprzedała zagraniczne prawa do swoich rozgrywek prawie dwa razy drożej niż kilka lat wcześniej. Transmisje Bundesligi są teraz o 85 proc. więcej warte niż dwa lata temu.

Ten rynek już nie urośnie

Kto jednak głębiej poszpera zobaczy, że obraz nie jest taki różowy.

Bo w jaki sposób UEFA uzyskała nagły wzrost dochodów? Przede wszystkim znacząco zwiększyła liczbę tzw. "okien transmisyjnych" wprowadzając dwie pory rozgrywania meczów - o 19:00 i 21:00. Nadawcy telewizyjni dostali więcej meczów do pokazania, to więcej zapłacili. Gdyby przeliczyć sumy na wartość jednego "okna transmisyjnego" to okazałoby się, że wartość Ligi Mistrzów wcale nie podskoczyła. A UEFA dostała nieco mniej niż 3,2 mld euro, które chciała ściągnąć z rynku. 

Podobnie jest z La Ligą. Jeszcze pół roku temu Javier Tebas - szef ligi - obiecywał klubom, że wywalczy dla nich 1,3 mld euro za sezon na krajowym rynku.Słowa nie dotrzymał. Kluby dostaną 160 mln euro mniej.

Ale to jeszcze nic w porównaniu do tego, co się stało w Anglii. Premier League kolejny trzyletni kontrakt telewizyjny na krajowym rynku ma o 700 mln funtów mniejszy niż poprzedni. W przeliczeniu na euro strata jest jeszcze znaczniejsza, bo w międzyczasie funt bardzo stracił na wartości.W chwili zawarcia obecna umowa warta była 6,7 mld euro, a ta przyszła - obowiązująca od następnego sezonu - według dzisiejszego kursu to 5,1 mld euro.

W Serie A proces sprzedaży praw telewizyjnych na trzy kolejne sezony powtarzano trzykrotnie, bo stacje telewizyjne oferowały znacznie mniej, niż oczekiwały kluby.

I jeszcze przykłady mniejszych umów. Brytyjski Sky za prawa telewizyjne do ligi hiszpańskiej zaoferował ledwie 5 mln euro za sezon. W efekcie La Ligę będzie pokazywać w Wielkiej Brytanii Eleven Sports, który zapłacił Hiszpanom mniej niż wynosiła cena wywoławcza. Prawa do transmisji Euro 2020 sprzedano w Indiach o 15 procent taniej niż Euro 2016. Taki mały dowód, że popyt na europejską piłkę nożną w Azji wcale nie musi już rosnąć. 

Analitycy są przekonani, że rynek płatnej telewizji osiągnął swoje apogeum. Dobrze będzie, jeśli przychody w okresie najbliższych pięciu-sześciu lat pozostaną na tym samym poziomie. Owszem liczba abonentów będzie wzrastać, ale równocześnie widzowie będą coraz mniej chętnie płacić za telewizyjne subskrypcje typu premium, a wybiorą tańsze opcje internetowe. Operatorzy będą musieli ciąć koszty, aby wyjść na swoje i spłacić kredyty, które zaciągnęli na rozwój biznesu, który rozwijać się już nie będzie.

A przecież to właśnie z płatnych transmisji żyje dziś klubowa piłka nożna. Recesja na rynku telewizyjnym musi prędzej czy później odbić się na jej kondycji finansowej. Kluby piłkarskie żyły dotąd, jakby ceny transmisji miały rosnąć po wsze czasy o co najmniej 40-50 procent w każdym kolejnym cyklu. Dziś dla sytuacji finansowej piłkarskich zespołów groźny jest już sam spadek progresji dochodów. Nowe kontrakty z piłkarzami są podpisywane na takie kwoty, jakby złote czasy miały trwać jeszcze dziesięciolecia. 

Prosta droga do bankructwa

Już w zeszłym roku raport firmy Vysyble, analizujący wyniki finansowe klubów Premier League przestrzegała, że nad angielskimi drużynami wisi widmo bankructwa.

Pod względem finansowym piłka nożna jest w stanie upadku. Brytyjskie największe kluby wydają więcej niż zarabiają. Premier League i jej szef Richard Scudamore powinni być bardzo zmartwieni. Według naszej analizy kluby tracą 876,7 tysiąca funtów każdego dnia. Ogromna gotówka z umów telewizyjnych nie równoważy milionów wydawanych na pensje piłkarzy, Kluby powinny mieć świadomość swojej strasznej sytuacji finansowej, zanim nie będą w stanie płacić rachunków i staną pod ścianą

- mówił Roger Bell, jeden z autorów raportu o stanie ligi angielskiej.

Ten werdykt został wydany zanim jeszcze okazało się, że nowa krajowa umowa telewizyjna będzie dużo niższa niż poprzednia.

Otrzeźwienie już widać. W tym sezonie kluby z Anglii w letnim oknie transferowym wydały o 200 mln funtów mniej niż rok wcześniej. W Hiszpanii na spadek progresji dochodów zareagowano natychmiastowym planem rozgrywania meczów ligowych w USA. I to już od bieżącego sezonu.

Teraz Superliga

W tegorocznym raporcie o stanie finansowym Premier League analitycy z Vysyble są już przekonani, że obecny model rozgrywek piłkarskich nie przetrwa, a powołanie międzynarodowej Superligi jest bliższe niż kiedykolwiek. Motorem zmian mają być amerykańscy właściciele klubów Premier League - Glazerowie (Manchester United), John Henry (Liverpool) i Stan Kroenke (Arsenal). Wszyscy oni mają równocześnie swoje kluby w amerykańskich ligach profesjonalnych - NFL, MLB i NHL. Wiedzą więc, jak robić pieniądze na sporcie i jak minimalizować ryzyko. A to ostatnie jest największym wrogiem właścicieli klubów piłkarskich. Trudno bowiem budować długoletni plan biznesowy, gdy nie wiadomo, czy drużyna zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów.

Dlatego zamknięte jeszcze bardziej elitarne rozgrywki, które zastąpiłyby Champions League, pozwoliłby największym klubom uzyskać pewność, że rok w rok przyniosą swoim właścicielom czysty zysk.

- W każdej innym sektorze gospodarki, następujące po sobie okresy finansowych strat prowadzą do strukturalnych zmian, połączeń firm i przejęć. W angielskiej piłce nożnej ten proces właśnie się zaczyna - twierdzi Roger Bell.

Najbogatsze kluby już wywalczyły sobie uprzywilejowaną pozycję. Kluby z Anglii, Hiszpanii czy Włoch nie tylko nie grają już w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale jeszcze dostają więcej pieniędzy za udział w rozgrywkach niż wpłacają do kasy UEFA stacje telewizyjne z tych krajów. To jednak wciąż dla nich za mało. 

- Zarządzana w stylu NFL liga, w której systemowo ograniczono by pensje i wysokość opłat transferowych za zawodników byłaby bardzo atrakcyjną propozycją dla właściciel klubów jako sposób na zwiększenie przychodów i redukcji kosztów - twierdzą analitycy Vysyble.

Raport nie wspomina, że nowa Superliga mogłaby objąć nie tylko Europę. Jest jednak wielce prawdopodobne, że tak by się stało. W USA jest więcej kibiców piłki nożnej niż w jakimkolwiek kraju Europy. Problem jest tylko w tym, że dzielą się oni na południowych i wieczornych. Ci pierwsi oglądają pasjami Premier League i Ligę Mistrzów, a ci drudzy MLS i ligę meksykańską. Jeśli te dwie grupy udałoby się połączyć, powstałby najbogatszy telewizyjny krajowy rynek piłkarski na świecie.

Gdy amerykańscy właściciele klubów Premier League zaczną rewolucję, wszystkim innym nie pozostanie nic innego, jak się przyłączyć lub zacząć klepać biedę. Piłkarski biznes dużo bardziej przypomina  wilczy kapitalizm XIX wieku niż gospodarkę współczesnego państwa opiekuńczego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.